Jak to się stało, że trafiła pani do Jarocina?
Dostałam taki przydział. Ja pochodzę ze wschodu Polski, z Łukowa. Mam 400 km do domu. Na szczęście są telefony i można porozmawiać. Częste odwiedziny jednak odpadają. Szczególnie takie weekendowe. Mieszkam w Jarocinie już trochę ponad 6 lat. Zaaklimatyzowałam się, przyzwyczaiłam i nigdzie się stąd za bardzo nie wybieram. Bardzo ładne miasto, zresztą wielkością podobne do mojego rodzinnego. O festiwalu słyszałam. Jak tylko jest, to staram się chodzić na koncerty. Pierwsze, co zrobiłam po otrzymaniu przydziału, to sprawdziłam na mapie, gdzie dokładnie leży Jarocin. Ale przyznam, że rok wcześniej do jarocińskiego batalionu trafił mój kolega. I mogłam do niego zadzwonić i o wszystko wypytać. Od czasów studiów byłam pogodzona z tym, że gdzieś tam trafię. Nie było z tego powodu wielkiej rozpaczy. Nie trafiłam źle. Jednostki wojskowe są często położone w bardzo „zielonych” garnizonach.
Pochodzi pani ze wschodu. Teraz mieszka w Wielkopolsce. Czy trudno się było przystosować?
Nie. Wielkich różnic kulturowych nie zauważyłam. Wszędzie jesteśmy tak samo gościnni. To jednak jest Polska. Czasem można się pośmiać z tego, jak różne rzeczy różnie się nazywa. Najtrudniej chyba dogadać się w nazwach różnych potraw mącznych, w różnego rodzaju parowańcach, pyzach. U każdego to się inaczej nazywa.
Jest pani kapitanem w jarocińskim batalionie, ale powodem do naszego spotkania i rozmowy są podcasty poświęcone literaturze. Pozornie wydaje się to nie do pogodzenia...
Zawód żołnierza kojarzy się raczej z czymś twardym, ścisłym, trochę bez polotu. Ale to są tylko stereotypy. W książkach jestem zakochana od zawsze. Wyniosłam to zamiłowanie z domu. Największy wpływ z pewnością miała moja mama, bo to ona podsuwała mi lektury. A jednocześnie niczego nie zabraniała, nie krytykowała. Tak samo było w przypadku moich braci. Mogliśmy czytać wszystko, na co mieliśmy ochotę. U mnie to się akurat tak złożyło, że korzystam z mediów społecznościowych i dlatego wyszłam z tą pasją trochę na zewnątrz. Przy tej okazji poznałam wielu pasjonatów, również wśród żołnierzy, którzy czytają książki i sobie je polecamy nawzajem.
Studiowała pani na Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. I to budownictwo, mało kobiecy kierunek. Skąd taki wybór?
W pierwszej kolejności wybrałam budownictwo. Nadal jestem z nim mniej lub więcej związana. Tę pasję trochę przekazali mi tata i dziadek. Ciekawe jest to, że mam trzech braci, ale to ja poszłam po tej budowlanej linii. Zawsze ciągnęło mnie do munduru, tylko nie wiedziałam, czy wojsko, czy policja. No i udało mi się połączyć obie te dziedziny. W ogóle nie żałuję swojej decyzji. Bardzo mi się ta praca podoba. Gdybym miała podać główny powód, dlaczego tak wybrałam, to nie wiem. Może to trochę wynika z mojego charakteru. Zawsze byłam mocno uporządkowana i podobała mi się wizja pracy w mocno ustalonych ramach. Lubię, kiedy wiadomo, co trzeba robić i kiedy.
Nie spotkała się pani w wojsku z dyskryminacją z powodu tego, że jest pani kobietą? Nie zdarzało się, że była pani traktowana trochę jak „kwiatek do kożucha”?
Wiem, że bywa różnie. Szczególnie, gdyby zobaczyć statystyki, ale na pewno nie jest to powszechne zjawisko, żeby stykać się z tym na każdym kroku. Pracuję 7 lat, a mundur noszę 12 lat i nigdy nie spotkałam się z problemami. Nikt nie traktował mnie jako ciekawostki, ani nie dyskryminował ze względu na to, że jestem kobietą. Mam to szczęście, a może przywilej, że na swojej drodze spotykam osoby, przez które byłam zawsze traktowana poważnie, zgodnie ze swoim stopniem i stanowiskiem. I na studiach, i w pracy. Ani podwładni, ani przełożeni nie dawali mi do zrozumienia, że problemem jest to, że jestem kobietą. Uważam, że najważniejsze jest to, żeby być profesjonalistą w tym, co się robi. Wtedy jest dużo większe prawdopodobieństwo, że szanse kobiety i mężczyzny się wyrównują.
Kapitan w pani wieku to podobno jest już całkiem spore osiągnięcie...
Też tak myślę. Jestem z tego trochę dumna. Mam już 30 lat na karku. Wszystko odbyło się zgodnie z przepisami i regulaminem. Nie miałam żadnego poślizgu. \
Ale nie myśli pani o wcześniejszej emeryturze?
Nie. Nie myślę. To jest na pewno spory przywilej, nie można powiedzieć, że nie. Ale, żeby odejść po 15 latach pracy, to trzeba mieć jakiś poważny pomysł na siebie. Ja na razie dobrze się czuję w tym, gdzie jestem i wcale nie mam ochoty robić czegoś innego. Samo siedzenie w domu, nawet przy dużej liczbie pasji, to bez sensu.
Funkcjonuje pani na instagramie, facebooku, prowadzi bloga. Sporo zdjęć jest sportowych. Lubi pani biegać?
To jest element mojej pracy. Trochę pasja, a trochę konieczność. Staram się to robić regularnie, ale bardziej dla zdrowia niż sportu. Zmusiłam się do biegania, aby poprawić sprawność fizyczną i utrzymać kondycję. Czasem biorę udział w różnych biegach, w Jarocinie zresztą też. Mam „mocno” biegającego partnera, więc czasem, jadąc gdzieś z nim, też się przebiegnę. A skoro mowa o mediach społecznościowych, to wolę instagram od facebooka. Wydaje mi się, że na tym drugim jest więcej agresywnych komentarzy.
Wśród pani pasji są też podróże. Gdzie pani najchętniej wyjeżdża?
Lubię być w ruchu. Nie mam na koncie jakichś wielkich i spektakularnych podróży, ale bardzo lubię jeździć po Polsce. Jak tylko mam chwilę wolnego czasu. W góry i nad morze. Od roku trochę cierpię, bo przez pandemię jest to znacznie utrudnione. Staram się jednak nie narzekać i nie przejmować, bo wiele osób jest w o wiele gorszej sytuacji i mają naprawdę poważne problemy. Ta przerwa chyba pomoże tym bardziej docenić to, co mamy w kraju. Zimą bardzo lubię jeździć na nartach.
Pandemia na szczęście nie ma wpływu na tworzenie podcastów...
Nie i nawet pomogła moim podcastom się rozwijać, bo trzeba było się czymś zająć. Sama bardzo lubię ich słuchać np. w biegu czy na spacerze z psem. Można je słuchać w dowolnym momencie, a poza tym poruszają różne tematy. I wtedy pomyślałam, że w sumie dlaczego miałabym nie spróbować. Dobieram książki, które czytam w danym momencie. I tworzę albo odcinek tematyczny, albo odcinek o jednej książce. To jest taka bardziej luźna forma. Robię to, na co mam ochotę. Książki to moja największa pasja. Nie mam takiego podejścia, że jakieś gatunki są lepsze, a inne gorsze. Im jestem starsza, tym rozsądniej wybieram jednak lektury. Mam świadomość, że wszystkiego nie da się i tak przeczytać. Na studiach wchodziło się do jakiegoś empiku i jeśli okładka mi się spodobała, to się ją brało.
A czym się teraz pani kieruje?
Teraz, zanim sięgnę po książkę, poczytam recenzję i zastanawiam się, czy naprawdę mam na nią ochotę. Wybór na rynku wydawniczym jest teraz ogromny. Wydaje mi się, że przekonania o tym, że czytamy bardzo mało, są stereotypowe. Ale to dobrze, że ludzie chcą czytać. Jedni czytają więcej, inni mniej, ale na książki też trzeba mieć sporo czasu. Staram się promować czytelnictwo. Mogę wymienić milion powodów, dlaczego warto czytać - od typowego relaksu - można je potraktować jak komedię romantyczną w telewizji i dobrze się przy niej bawić - aż po budowanie otwartości i świadomości. Książki pomagają zdobywać wiedzę i się rozwijać. Albo odciągnąć człowieka od problemów i ponurych myśli. Można się dowiedzieć takich rzeczy i poznać takie sytuacje, jakich nigdy w życiu byśmy nie przeżyli. Ja bardzo lubię reportaże, a za nimi idzie wiedza o świecie. To znacznie lepsze niż telewizja. Dzieci też powinny czytać jak najwięcej, bo dzięki temu rozwija się ich wyobraźnia i kreatywność.
Ulubiona lektura z dzieciństwa?
Najbardziej pamiętam „Dzieci z Bullerbyn”. To pierwsze przychodzi mi na myśl. Była jedną z pierwszych, grubszych książek, które sama przeczytałam. Jeszcze wcześniejsza, którą czytali mi rodzice, to był „Konik Garbusek”.
A teraz?
To chyba takie pytanie, na które w życiu nie odpowiem. W moim przypadku jest ona bardzo różnorodna. Co rusz przychodzą mi do głowy inne książki. W ulubionych niezmiennie jest zawsze „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa. Czytałam ją wielokrotnie. A z nowszych... „Wyznaję” Jaume Cabre. To takie opasłe tomiszcze. Bardzo ciekawe. Trochę historyczne, mimo że dzieje się w czasach współczesnych. Zahacza trochę o Holocaust, ale nie aż tak wprost. Jest przepięknie napisana, ale nie ukrywam, że jest trudna. Jej forma jest inna. Zabrałabym ją na bezludną wyspę. Uwielbiam reportaże, ale one często dołują. Wybrałabym też książkę Mariusza Szczygła „Nie ma”. Kupiłam ją po obejrzeniu wywiadu z autorem. Można ją czytać wiele razy i za każdym razem odkrywać coś nowego. Do tego zestawu dodałabym „Ości” Ignacego Karpowicza. Mam trochę braki w klasykach. Obiecałam sobie to nadrobić. Może to wina tego, że kojarzą się nam głównie z lekturami szkolnymi. Planuję też sięgnąć po inne dzieła Bułhakowa. Tylko jak znaleźć na to wszystko czas, skoro cały czas pojawiają się kolejne wspaniałe nowości.
Złośliwi twierdzą, że obecnie jest więcej piszących niż czytających książki. Według wielu osób przeszkodą są też ceny.
Książki są rzeczywiście dość drogie. Ja mam taką fiksację, że lubię je mieć, ale w pewnym momencie będę musiała też się ograniczyć, bo nie zrobię z mieszkania biblioteki. Cena książek nie może być jednak usprawiedliwieniem dla tego, że się nie czyta. Literaturę można wypożyczyć. W bibliotekach jest teraz coraz więcej nowości. A poza tym tańsze wydawnictwa pojawiają się np. w marketach. Nawet w „Biedronce” można znaleźć coś ciekawego.
Niedawno zajęła się pani nowym tematem - rozwojem. Co panią do tego skłoniło?
Podcast „Stowarzyszenie Rozwoju” to zupełnie nowy projekt. Lubię się uczyć. Miałam ochotę pójść na studia podyplomowe dotyczące głównie zarządzania zespołami, bo trochę się tym zajmuję. Bo czym innym jest wojsko, jak nie zarządzaniem ludźmi? Wbrew pozorom nie różni się to od tego, co jest w cywilnych instytucjach, korporacjach. Chciałam się w tym podszkolić. Nie mam ochoty na studiowanie w systemie zdalnym, przed monitorem. Dlatego na razie te plany odłożyłam. Postanowiłam trochę sama się pouczyć. A najlepiej mi się uczy ucząc innych. Aby stworzyć materiał do wpisu na blogu czy do podcastu, muszę sama solidnie się przygotować, tym bardziej że są to już kwestie merytoryczne. Nie chciałabym popełniać błędów, bo internet ich nie wybacza i to zostanie od razu wytknięte. Nie robię tego tylko dla siebie. Być może ktoś mi zaufa i będzie chciał skorzystać z tej wiedzy. Ja na tym sporo korzystam. Dobór literatury i plan „Stowarzyszenia Rozwoju” jest bardziej konkretny niż w przypadku „Stowarzyszenia Książek”. Każdy miesiąc jest poświęcony innemu tematowi. Kwiecień to był miesiąc talentów Gallupa, a w maju mam zamiar zajmować się budowaniem nawyków. Trenuję się teraz w przekazywaniu wiedzy innym. To nie jest wcale łatwe, żeby to było zrozumiałe i żeby dobrze się tego słuchało. Mam milion pomysłów.
A jakie ma pani jeszcze plany? Marzenia?
Chciałabym rozwijać to, co teraz robię, bo i tak już tego sporo. Co będzie dalej? Zobaczymy. Na tym się na razie skupiam. Teraz trudniej planować cokolwiek, bo świat nas coraz częściej zaskakuje. Na pewno chciałabym pójść na studia. Mam już upatrzony kierunek, ale czekam aż wróci nauczanie na sali wykładowej. Kontakt bezpośredni z fachowcami jest nie do porównania. Wiele można od nich czerpać i wiele się dowiedzieć. Myślę o Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Będzie to kierunek związany z coachingiem. Odchodząc na pełną emeryturę będę miała 50 lat. Będzie przede mną jeszcze kawał życia. Trzeba będzie się czymś zająć.
Może napisze pani swoją książkę?
Raczej nie. Mówienie wychodzi mi lepiej niż pisanie. A jeśli już to raczej reportaż niż powieść. Nie jestem dobra w wymyślaniu historii.
Wiele osób chętnie poczytałoby o wojsku „od środka”.
Takie rzeczy to dopiero na emeryturze.
Rozmawiała LIDIA SOKOWICZ
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.