O śmierci Rudolfa Tränknera pisał w kwietniu 1996 roku na łamach "Gazety Jarocińskiej" historyk i regionalista Piotr Marchwiak. W swoim tekście cytuje informację z metryki śmierci:
„Jarocin, dnia 21 marca 1945 r. Komenda Powiatowa MO w Jarocinie donosi pisemnie, że kupiec Rudolf Helmut Tränkner, samotny, ewangelickiego wyznania, zamieszkały w Jarocinie, ul. Mickiewicza 4, urodzony w Jarocinie dn. 26 października 1905, syn zmarłego właściciela drukarni Roberta Tranknera i jego żony Berty Ernestiny Emmy z domu Guder, zamieszkałej w Jarocinie, umarł w lesie za cmentarzem katolickim dnia 20 marca roku 1945 o godzinie niewiadomej.”
Jarociniak: Widziałem ciało Rudiego Tränknera
W tym roku mija dokładnie 78 lat od tamtych wydarzeń. Dlaczego do nich wracamy? Ponieważ temat pojawił się całkiem niedawno w trakcie rozmowy z Czesławem Mikołajczakiem, mieszkańcem Jarocina. Jego dziadek i ojciec pracowali w cegielni należącej do Radolińskich.
Cegielnia w Jarocinie była tak duża, że Tränkner - ojciec tego znanego Rudiego budując domy w Ostrowie Wlkp., brał od nas cegłę. Brał jej dużo, setki tysięcy. Miał dogodny transport koleją. Zwłoki tego Rudolfa to znalazłem ja z dwoma kolegami - Kanią i Szenfeldem - w tym lasku za cmentarzem. Mieliśmy po kilkanaście lat. Chodziliśmy zaraz po wojnie na skróty przez las i tory do baraków przy ul. Poznańskiej. Tam był sprzęt wojskowy i tam kradliśmy. Dzięki w temu domu mieliśmy pistolet, rakietnicę, karabin i amunicję. Sąsiedzi mieli dwa karabiny. I sobie strzelaliśmy. Dla nas, dzieciaków, nawet cmentarz był swego rodzaju atrakcją - wspominał pan Czesław.
Ta historia jest wciąż żywa w jego pamięci...
- Idziemy dróżką i widzimy, że ktoś leży. Pewnie pijak... Dochodzimy. Przewrócony do ziemi. Nogę, lewą albo prawą, miał całą we krwi. Twarzy nie miał, bo była strzaskana. Strzelili mu z tyłu głowy. Stanęli my, jak to chłopaki. Nie wiedzieliśmy, co zrobić. Jeden z kolegów zauważył, że sąsiad ze Staszica jest na ogrodzie. Poszedł mu powiedzieć, że tu jest jakiś zabity chłop. Przyszedł, zobaczył i stwierdził, że weźmie rower i pojedzie to zgłosić. Później wróciliśmy na to miejsce. Sąsiad, który widział, że się tam kręcimy, powiedział nam, że przyszła jakaś pani i pan, wsadzili go we worek i ciągnęli przez las. A gdzie? Nie wiedział, ale pewnie na cmentarz niemiecki. Poszliśmy na cmentarz ewangelicki. Tam była rodzina Kuśnierków i jeden chłopak w naszym wieku. Jasiu powiedział nam, że z ojcem kopali grób dla tego zabitego. Zrobili taki grobek i przykryli go gałązkami. Po paru dniach przyszedł kolega z Jachowskiego i mu powiedzieliśmy, że znaleźliśmy chłopa, to on nam mówił, że w nocy od strony Poznańskiej słychać było strzały - opowiada jarociniak.
Droga za cmentarzem, o której wspomina Czesław Mikołajczak, jest do dziś miejscem spacerów. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tragedii, do której tam doszło. Wszystko wskazuje na to, że kobietą, która przyszła po ciało była matka Rudolfa.
Co Jarocin zawdzięcza rodzinie Tränknerów?
Rodzina Tränknerów sprowadziła się do Jarocina w 1901 roku z Wrocławia. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pozostali w Jarocinie. Mieli szóstkę dzieci: czterech synów i dwie córki. Byli bardzo przedsiębiorczy. Do rodziny należała m.in. drukarnia, w której wydawano pocztówki z widokami miasta oraz restauracja "Warszawianka" (w czasie wojny przemianowana na "Vaterland") przy dzisiejszej ul. Mickiewicza oraz budynek na skrzyżowaniu ulicy Mickiewicza i Średniej, w którym przez wiele lat mieściła się siedziba PKO BP. Obie kamienice wybudował w okresie międzywojennym Robert Tränkner, ojciec Rudolfa. Prowadzili tam m.in. pierwsze jarocińskie kino, w którym młody Rudi przygrywał jako taper na pianinie do filmów niemych. Były nawet plany, aby budynek przy ul. Średniej rozbudować i stworzyć dwie sale kinowe. Zachowały się projekty, których nie udało się zrealizować.
"W latach przedszkolnych obudziło się we mnie pierwsze hobby. Była to kinematografia. Spośród wielu obowiązków ojca pracującego w Magistracie, było też odwiedzanie pierwszego w Jarocinie kina niemego, którego właścicielem był Niemiec o nazwisku Tränkner, w celu policzenia ilości widzów i naliczenia później przez magistrat podatku. Bileter, starszy pan w liberii, z metalowymi, świecącymi guzikami bardzo uprzejmie witał ojca, który zabierał mnie na tę kontrolę - wspominał w 2015 roku Kazimierz Pawlak, który przyjechał do Jarocina ze Śląska w mundurze górnika przy okazji promocji książki "Skarbonka od Ludwika". - Do kina wchodziło się od ulicy Średniej. Wnętrze kina stanowiły dwie wąskie sale o pochyłych podłogach, zbiegające się pod kątem prostym. W narożniku wisiał ekran, a pod nim stał fortepian, na którym w czasie seansu, syn właściciela Rudolf Tränkner, przygrywał melodię - mniej więcej odpowiednią do akcji, jaka była na ekranie. Bardzo mała kabina operatora z jednym aparatem projekcyjnym przylegała do muru znajdującego się w podwórzu. Operator wchodził do niej po żelaznej drabinie. Nieme filmy wyświetlane były z napisami w przerwie między obrazami. (...) Na dachu budynku, w którym mieściło się kino, znajdowała się oszklona kula o dużych rozmiarach, widoczna z daleka szczególnie wieczorem. Kiedy była oświetlona oznaczało, że kino jest czynne i trwa seans. Opowiadano wtedy w mieście, że na kuli, najsłynniejszy kominiarz Jarocina - Kaźmierczak, zrobił tzw. "stójkę" - czyli stanął na rękach!".
Ze wspomnień wynika, że z Polakami żyli w zgodzie, a Rudolf miał wśród nich wielu przyjaciół. W czasach niechęci do Niemców najpierw jako zaborców a później okupantów, było to coś rzadko spotykanego. Zaraz po II wojnie w wielu miejcach kraju zdarzały się samosądy.
Jacek Styszyński, syn Stefana Styszyńskiego wspominał, że gdy rodzina jego dziadka Teodora Styszyńskiego została na początku 1941 roku wysiedlona ze swojego mieszkania, mogła wtedy zamieszkać w małym domku, którego właścicielką była Berta Ernestyna Tränkner - matka Rudolfa. Pomagała im nie tylko użyczając im miejsca, ale i na wiele innych sposobów.
Kim był Rudolf Tränkner?
Rudolf urodził się 26 października 1905 roku w Jarocinie. Z zawodu był kupcem zbożowym. Był jednak bardzo uzdolniony artystycznie. Grał świetnie na skrzypcach i fortepianie. Przygrywał podczas seansów kina niemego. W ogóle - ze wspomnień tych, którzy go znali wynika - że był człowiekiem bardzo wesołym, przyjaźnie nastawionym do świata i ludzi. W przypływie dobrego humoru nie wylewał też za kołnierz. Szczególnie zaś polubił Polaków, co sprawiło, że był uważany przez niektórych za dziwaka. Świetnie mówił po polsku.
"Byłem przypadkowym świadkiem, kiedy Rudi w czasie ostatniej wojny, wieczorem, po wyjściu gości z "Caffe Vaterland" zasiadł przy fortepianie i zagrał głośno ”Jeszcze Polska nie zginęła". Wiedzieli o tym niektórzy Niemcy, ale traktowali to z przymrużeniem oka - uważali go bowiem za nawiedzonego” - wspominał przed laty w rozmowie z Piotrem Marchwiakiem emerytowany nauczyciel Stefan Styszyński, który był zaprzyjaźniony z Rudim.
W okresie międzywojennym służył nawet w jednostce Wojska Polskiego w Krotoszynie. W czasie II wojny światowej został wysłany na wschodni front, ale wrócił z niego jako inwalida wojenny, ponieważ stracił lewą rękę. Przed wcieleniem do wojska niemieckiego miał na krótko zniknąć, podobno został aresztowany.
Tränkner kłamał by nie trafić do SS?
Z informacji Piotra Marchwiaka wynikało, że Rudi był w SS. Temu faktowi zaprzecza jego siostra Irmgard Tränkner, która w liście wysłanym do w sierpniu 1996 roku - a więc miesięcy po publikacji GJ - do Stefana Styszyńskiego, napisała, że jej brat nie był w SS tylko w Wehrmachcie. Do takich samych wniosków skłania analiza dokumentów dokumenty, które znajdują się w Archiwum Instytytu Pamięci Narodowej w Warszawie. Z akt kandydata na członka SS w 109. Pułku można przypuszczać, że Rudolf nie został przyjęty, gdyż orzeczenie Komisji Kwalifikacyjnej brzmiało "niezdatny".Rudolf Tränkner podał w ankiecie niekorzystne dla siebie dane: chorobę weneryczną (rzeżączkę), a także to, że codziennie wypalał 25 papierosów oraz spożywał od 2 do 3 kufli piwa. Istnieje przypuszczenie, że mógł to zrobić specjalnie po to, aby uniknąć wcielenia do tej osławionej brutalnością również wobec Polaków formacji. Za tym, że nie został wcielony do SS, przemawia również fakt, że nie wydano mu „Tymczasowej Legitymacji kandydata do SS”.
Wystawiono ją co prawda z wyprzedzeniem w dniu 10 listopada 1939 r., ale po negatywnej decyzji Komisji Kwalifikacyjnej SS z dnia 19.11.1939 r. zatrzymano ją w aktach. Jego dokumenty różnią się od akt osobowych jego brata, Gerharda, który został wcielony do SS.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej Tränkner nie uciekał, choć radzono mu, aby jednak wyjechał na Zachód. Na to Rudi miał odpowiadać: "Ja się nie boję Polaków, bo nikomu nie zrobiłem krzywdy." Wielu miał uratować przed wysiedleniami. Wielu zawdzięczało Niemcowi życie. Wyzwolenie Jarocina nastąpiło 24 stycznia 1945 roku. Tränkner zginął niecałe dwa miesiące później.
Kiedy Piotr Marchwiak pisał swój tekst nie były znane okoliczności znalezienia ciała. Wiadomo było tylko, że leżącego znaleziono nazajutrz za cmentarzem. Gdy chowano go na ewangelickiej nekropolii było niewielu ludzi.
’’Byłem świadkiem pochówku Rudiego Tränknera, bo nie był to pogrzeb, tylko pochówek” - stwierdził w 1996 roku Stefan Styszyński, który przez wiele lat opiekował się grobem przyjaciela.
W tym samym grobie pochowano wcześniej jego brata, Waltera, który zmarł jako dziecko. W 2016 roku ktoś zdewastował grób. Zniszczony został krzyż i tabliczka z nazwiskami. Dzięki staraniom Roberta Kaźmierczaka i jednej z firm pogrzebowych na mogile stanął nowy krucyfiks.
Rudolfa Tränknera zabito w sposób okrutny. Dlaczego?
Zabójców było trzech. Wszyscy byli funkcjonariuszami jarocińskiego Urzędu Bezpieczeństwa. Strzał był precyzyjny, w tył głowy, wzorem NKWD. Jeden z nich był kupcem, tak samo jak jego ofiara. Wśród możliwych motywów zbrodni pojawia się również rabunkowy. Po zbrodni widywano podobno kata w płaszczu, który wcześniej należał do Rudiego. Czy wiedział za dużo? Czy był świadkiem czegoś, czego nie powinien? Czy wszedł w jakiś zatarg? Czy wiedział o Polakach, którzy współpracowali z Niemcami i donosili na swoich rodaków?
"Rudolfa Tränknera zabito w sposób okrutny i makabryczny. Tajemnicą do dziś są motywy tej zbrodni. Dlaczego go zabili? Nigdy oczywiście nie można wykluczyć wątku kryminalnego. Nie wiemy, skąd go zabrano: z domu, czy z ulicy? Fakt, iż dokonali tego trzej funkcjonariusze zbrodniczych organów bezpieczeństwa niczego i nikogo nie usprawiedliwia, ani nie rozgrzesza. Nie zmienia to faktu, że byli to Polacy" - napisał na zakończenie swojego tekstu Piotr Marchwiak.
Mimo że od zbrodni mija już 78 lat, nadal wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. W Muzeum Regionalnym w Jarocinie zachowało się niewiele pamiątek po rodzinie Tränknerów m.in. przedwojenna fotografia należącej do nich kamienicy przy ul. Mickiewicza z dużym szyldem.
Do dzisiaj, szczególnie po deszczu, można jeszcze dojrzeć resztki tego napisu reklamowego. Pozostały również inicjały budowniczego i właściciela - Roberta Tränknera - oraz rok 1913 na metalowym balkonie narożnikowego budynku. Część pamiątek ocalała dzięki Stefanowi Styszyńskiemu, przyjacielowi Rudolfa. Czy kiedykolwiek dowiemy się, dlaczego zginął.
Za pomoc przy realizacji materialu dziękujemy Janowi i Jackowi Styszyńskim.
ZOBACZ RÓWNIEŻ:
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.