To nie trochę za późno, żeby zaczynać profesjonalną przygodę ze śpiewaniem?
Prawdziwa rewolucja zaczęła się od spotkania z Jakubem Tomaszewskim, liderem zespołu „Fest”. Bardzo wiele mu zawdzięczam. Zaproponował mi nagranie własnej piosenki. Nazywała się „Country w Jaraczewie”. Namawiał mnie na napisanie kolejnych tekstów. Piosenki powstały w ciągu pół roku. W 2018 roku wydałem swoją pierwszą płytę. Dzięki temu miałem wiele występów. Dzięki Jakubowi poznałem wielu ludzi. To on mnie pchał. Teraz grają mnie głównie w radiach na Śląsku. Wiele osób w Jarocinie mnie znało, ale nikt mi nie pomógł tak jak Jakub.
To ciekawe, że jest pan bardziej doceniany poza Jarocinem.
Najnowszy utwór „Ballada kolejowa” jest teraz na pierwszym miejscu na liście przebojów. Byłem gościem w wielu z tych rozgłośni. Na Śląsku ich rodzimy folklor już im się chyba przejadł, a my w Wielkopolsce jeszcze pragniemy tego, co wielu nazywa biesiadą śląską. Występowałem kilka raz z Grzesiem Stasiakiem. Zdarzyło się nawet, że kilku znajomych z zazdrości odsunęło się ode mnie. No to w odpowiedzi dla nich napisałem piosenkę „Przyjaźń”, która znalazła się na pierwszej płycie.
Akompaniuje pan sobie na gitarze. Chodził pan do szkoły muzycznej?
W szkole podstawowej chodziłem do Ogniska Muzycznego w Jarocinie. Uczyłem się grać na akordeonie. To był wybór rodziców, ale ja też chciałem grać. Sprawiało mi to przyjemność i dobrze mi to wychodziło. Grałem bardzo dobrze głównie z nut. Teraz już wiele pozapominałem. Wtedy na akordeon mówili „wstyd”. Pamiętam, że uczył mnie pan Kwiatkowski. Później, jeszcze przed wojskiem, miałem zespół „Kompleks” w Golinie, a potem grupę w Kotlinie. Występowałem w zespole m.in. z Leszkiem Świderskim, Mirkiem Kościańskim z Kotlina, Krzysiem Niewiadomskim i śp. Waldkiem Basińskim, który bardzo mi imponował umiejętnością wydobywania dźwięków countrowych ze wszystkiego. Występowałem też z Januszem Wojtczakiem, który grał na gitarze basowej. Uczyłem się grać na gitarze od prawdziwych muzyków. Gram na gitarze, ale w tej dziedzinie jestem samoukiem. Grałem wesela. Byłem wodzirejem. Prowadziłem oczepiny. Kiedyś bardzo często śpiewałem Wodeckiego, Grechutę. Teraz występuję z własnym repertuarem.
Gra pan wiele koncertów. Ma pan jeszcze tremę?
Zawsze przed występem mam stres. To mnie trzyma do dzisiaj. Do momentu aż nie wyjdę na scenę potrafię chodzić w kółko przez dwadzieścia minut, bo się denerwuję. Mam potężną tremę. Kiedy stanę przed publicznością, wszystko mija. Jestem zupełnie innym człowiekiem. Ważny jest dla mnie kontakt z widzami. Robię też biesiady z humorem, kabarety. Przebieram się za księdza czy za doktora „kopertę”. W sezonie jeżdżę z tymi programami po całej Polsce. Od Lublina po Pomorze. Teraz mamy taki okres zastoju, ciszy, wyhamowania, ale może to nawet i dobrze. Poznałem wiele ciekawych osób zajmujących się kulturą. Cały czas się uczę, rozwijam się. Wpadłem w prawdziwy wir.
Jest pan też autorem tekstów do swoich piosenek. Skąd czerpie pan pomysły?
Pisanie idzie mi dość łatwo. Często zdarza się, że pomysł przychodzi mi nagle do głowy. Inspirację czerpię z natury, z życia. Ostatnio napisałem utwór o aniołach, bo spojrzałem na chmury. Na nową płytę brakuje mi jeszcze około pięciu utworów. Piszę tylko o tym, co czuję. Zawsze pytam żonę o zdanie, ale moim prawdziwym recenzentem jest najmłodsza córka. Zdarza mi się, że pomysł na tekst czy melodia przychodzą do głowy w nocy. Wtedy chwytam telefon i nagrywam. Zdarza się, że z kilku tekstów tworzę jeden. Niektóre wymagają odłożenia ich na jakiś czas.
Jaka będzie ta druga płyta?
Materiał jest trochę biesiadny, trochę country, ale i trochę poetycki. Myślę teraz, żeby podzielić to na dwie płyty. Jedna byłaby na wesoło, z humorem, a druga bardziej refleksyjna. Mam nadzieję, że uda mi się to zrobić jeszcze w tym roku. Pierwszą melodię wymyślam sam, ale później Jakub pomaga mi w aranżacji tego motywu. Tę pierwszą płytę teraz też chcę zmienić. Brakuje mi tam instrumentów, dlatego będziemy to jeszcze dogrywać. Na dożynkach występowałem zarówno jako „gwiazda wieczoru”, ale i jako support. Nie dziwię się jednak, że niektóre zespoły występują z pełnego playbacku. Bez dobrego odsłuchu, nagłośnienia nikt nie zaryzykuje śpiewania na żywo. Kiedyś występowałem przed Mariuszem Kalagą. On jest bardzo skrupulatny. Nie może nic mu nawet zapiszczeć w głośniku. I wiem, że wszystko jest idealnie ustawione. Rzadko tak jednak jest. Wielu organizatorów oszczędza na kosztach nagłośnienia. Ja zawsze występuję jako Dariusz Wencławek, ale mam teraz obok siebie mały team. Towarzyszy mi jedna dziewczyna na skrzypcach. Mam też dobrego gitarzystę. Czasem występuje też ze mną córka. Profesjonaliści radzą mi skupić się na jednym, dlatego chcę zrezygnować z gitary. Lepiej będzie, jeśli skupię się na śpiewaniu, tym bardziej że jestem amatorem. Nowe utwory na drugą płytę pisałem już pod swoją gitarę.
Jak rozumiem wydaje pan płyty i nagrywa teledyski do piosenek za własne pieniądze?
Tak. Wszystkie utwory są zgłoszone w Zaiksie. Do kilku piosenek zrobiliśmy razem z Jakubem amatorskie teledyski. Pierwszy powstał na moim ogrodzie. Do „Ballady kolejowej” pojeździliśmy już trochę po mieście. Nagrywaliśmy m.in. na torach w Golinie, przy dworcu, ale i w Muzeum Parowozownia w Jarocinie. To była okazja, aby pokazać to miejsce, które tworzą prawdziwi pasjonaci. Udostępnili mi do nagrań m.in. wagony. Myślę, że wielu jarociniaków jeszcze tam nie było, więc mają okazję zobaczyć eksponaty. W Jarocinie jest się czym pochwalić.
Kto jest dla pana wzorcem, jeśli chodzi o artystów?
Takim niedoścignionym wzorem jest Marek Piekarczyk i zespół „TSA”. Bardzo chciałbym zaśpiewać jakąś ich piosenkę, ale niestety głos nie pozwala. Ale nie jest tak, że jestem zawziętym wielbicielem jakiegoś gatunku muzycznego. Z Markiem Piekarczykiem znałem się jakieś nie lata, ale 70-80 kilogramów wstecz. Sympatyczny facet. Poznałem go na festiwalu rockowym w Jarocinie.
Uczestniczył pan w tej imprezie?
Byłem zastępcą szefa zabezpieczenia. Ochroną zajmował się śp. Andrzej Bardel, a ja byłem jego prawą ręką. Zawsze byłem duży i barczysty, chociaż nie taki jak teraz, więc już jako gówniarz zgłosiłem się do ochrony. Kulturą rządził wtedy Marian Szurygajło, a z jego synem - Jackiem chodziłem do szkoły. Andrzej Bardel też chałturzył na gitarze i chyba mnie polubił. Bardzo dobrze wspominam tę przygodę. Te festiwale wcale nie były aż takie groźne, jak się niektórym wydaje. Na stadionie nigdy nie pojawiali się milicjanci w mundurach, żeby nie drażnić uczestników. Mieli posterunek otwarty przy stadionie. Zdarzały się różne dziwne akcje, jak np. ktoś biegał z nożem napity czy nawąchany klejem, to się takiego delikwenta delikatnie wyprowadzało.
Był pan na tym ostatnim festiwalu, na którym były te słynne rozróby?
Nie byłem. Zawsze na odprawach mówiliśmy, że jesteśmy bramkarzami, ale nie po to, żeby kogoś bić, ale po to, żeby pilnować porządku i zapewniać bezpieczeństwo. Jak na początku patrzyłem na pogo, to nie mogłem tego zrozumieć. Potem zrozumiałem, że ci ludzie chcą się tak bawić. Mimo że było naprawdę dużo ludzi, to interwencje zdarzały się bardzo rzadko. Z Muńkiem Staszczykiem szarpaliśmy się nawet kiedyś pod sceną. Moim kolegą z dawnych lat jest też Paweł Kukiz. Wtedy wyglądałem zupełnie inaczej.
A skąd wziął się pseudonim artystyczny „Kruszynka”?
Dzięki Bogusławowi Harendarczykowi - wtedy dyrektorowi Jarocińskiego Ośrodka Kultury, który w taki sposób określił mnie zapraszając na scenę podczas „Śpiewających Dzieci po 30-tce”: „A teraz wystąpi Darek Wencławek, nasza kochana kruszyna”. Wtedy też zauważyła mnie „Gazeta Jarocińska”, która napisała o moim występie jako o odkryciu. Zaśpiewałem wtedy piosenkę „Królowie życia”. Bogusławowi bardzo wiele zawdzięczam. Później jeździłem na występy z Beatą Godniak i z jej podopiecznymi m.in. z kwintetem „Pincet”. Dziewczyny brały udział m.in. w „Idolu”, „Szansie na sukces” czy „Drodze do gwiazd”, a ja dzięki temu mogłem od podszewki zobaczyć nagrywanie programów muzycznych. Dużo się wtedy nauczyłem. Byłem też jurorem na przeglądzie artystycznym osób niepełnosprawnych. Kiedy się na mnie teraz patrzy, to aż trudno uwierzyć, że byłem w wojsku i to w jednostkach specjalnych i skakałem ze spadochronem.
Największą pasją jest muzyka, czy może też coś jeszcze?
Na pewno muzyka i ogród. Stałem się domatorem. Lubię pływać motorówką. Jestem ratownikiem wodnym. Zajmuję się zabezpieczaniem imprez typu spływy kajakowe.
Plany na przyszłość? Marzenia?
Pragnę śpiewać, występować na scenie, bawić ludzi. A to wymaga dobrej kondycji. Muszę zadbać o siebie, o swoje zdrowie. Dlatego też zdecydowałem się na operację bariatryczną. Chcę zmienić swój wizerunek, aby dobrze się czuć na scenie.
Od operacji minęło już kilka miesięcy. Jakie są efekty? Jak wygląda życie po usunięciu znacznej części żołądka? Na te wszystkie pytania odpowiedź znajdziecie we wtorkowym wydaniu "Gazety Jarocińskiej".
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.