reklama

Listonosze z Jarocina ostrzegali ludzi przed Gestapo. Jeden z nich został za to 80 lat temu stracony na gilotynie

Opublikowano:
Autor:

Listonosze z Jarocina ostrzegali ludzi przed Gestapo. Jeden z nich został za to 80 lat temu stracony na gilotynie - Zdjęcie główne

Listonosze z Jarocina ostrzegali ludzi przed Gestapo. Jeden z nich - Władysław Marcinkowski (na zdjęciu) został za to 80 lat temu stracony na gilotynie

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościW czasie II wojny światowej pracowali na jarocińskiej poczcie. Przechwytywali donosy wysyłane do Gestapo i ostrzegali tych, którym groziło niebezpieczeństwo, a nawet kara śmierci. Dwóch z nich, ratując jarocinian, zapłaciło za to życiem. Dzisiaj, 9 listopada mija 80. rocznica stracenia na gilotynie, w areszcie śledczym przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu, Władysława Marcinkowskiego.
Reklama lokalna
reklama

Listonosz Władysław Marcinkowski mieszkał z żoną Konstancją i dziećmi w Jarocinie przy obecnej ulicy Tadeusza Kościuszki 26. Od końca 1919 roku pracował w Urzędzie Pocztowo-Telekomunikacyjnym w Jarocinie. Po wybuchu drugiej wojny światowej trafił na przygotowaną przez Niemców listę osób, które nie miały być wywiezione z Jarocina na roboty przymusowe czy do Generalnego Gubernatorstwa. Władze okupacyjne przejęły wszystkie urzędy, w tym pocztowy, jednak do wykonywania prac związanych z dostarczaniem przesyłek zatrudniły przedwojennych
listonoszy.

"Z relacji Matki i kolegi Ojca - Stefana Lisa wiem, że pięciu spośród nich utworzyło samodzielny tajny zespół, który przechwytywał i niszczył listy i pocztówki zawierające skargi na Polaków, adresowane do Gestapo i innych hitlerowskich organów policyjnych - zanotował we wspomnieniach zatytułowanych „Gilotyna za konspirację w Urzędzie Pocztowo-Telekomunikacyjnym w Jarocinie” Władysław Marcinkowski, syn listonosza Władysława Marcinkowskiego. - Podpatrzyłem, jak Ojciec przynosił nieraz do domu gruby plik takiej korespondencji. W tajemnicy przed nami, dziećmi, czytał te listy wspólnie z Matką, a później je palił."

To właśnie dzięki wspomnieniom spisanym w 1983 roku tematem zainteresował się Robert Kaźmierczak, dawny wiceburmistrz a obecnie wicedyrektor Instytutu Książki w Krakowie, który prywatnie jest miłośnikiem lokalnej historii. W dokumentowanie tematu zaangażowali się członkowie Amatorskiego Klubu Filmowego JAR. Wcześniej współpracowali przy filmie "Podróż do miejsc nakazanych", który poświęcony był wysiedleniom jarociniaków do Opoczna i okolic. To dzieło można zobaczyć [TUTAJ].

Na łamach "Gazety Jarocińskiej" i na portalu pojawił się również apel do rodzin przedwojennych listonoszy, aby podzielili się swoimi wspomnieniami.     

Na Gestapo donosili zarówno Polacy, jak i Niemcy. Dwóch listonoszy zapłaciło za to śmiercią 

Władysław Marcinkowski junior wspomnina, że jego mama zapamiętała, iż autorami donosów byli zarówno Niemcy, jak i Polacy. Część listów była podpisana, a część  anonimowa. Listy były pisane po polsku i niemiecku. Wszystkie donosy, gdyby trafiły do adresatów, groziły Polakom więzieniem, obozem koncentracyjnym, a nawet wyrokami śmierci, gdyż oskarżały konkretne osoby, że są wrogami Niemiec, Hitlera, należą do tajnych organizacji, kolportują tajne gazetki, słuchają audycji radia lub dokonują tajnych ubojów trzody chlewnej.

Już po wojnie Konstancja Marcinkowska przytaczała swoim dzieciom nazwiska mieszkańców Jarocina, którzy dzięki działalności tajnej grupy listonoszy nie zostali aresztowani, nie trafili do Gestapo, do obozów koncentracyjnych i przeżyli okres okupacji, gdyż pisane na nich donosy nie zostały dostarczone. Zdarzało się także, że listonosze ostrzegali Polaków o grożącym im niebezpieczeństwie w wyniku informacji, jakie zawierały listy pisane do Gestapo.

Ze wspomnień Władysława Marcinkowskiego juniora można dowiedzieć się, że organizatorem zespołu był mgr Kasprzak. Niestety nie udało się do tej pory ustalić jego imienia. Poza nim w grupie działali: Jan Kubiak, Stefan Lis, Feliks Świderski i Władysław Marcinkowski. Udało się dotrzeć do rodzin trzech z nich.   

"Dwóch z nich swoją działalność przypłaciło życiem: mgr Kasprzak, który krótko przed aresztowaniem mojego Ojca zmarł po zażyciu tabletek (istnieje domniemanie, że Niemcy byli na tropie jego działalności) i mój ojciec, aresztowany 21 września 1943 roku, i zgilotynowany w więzieniu przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu w dniu 9 listopada 1943 roku" - wymieniał syn przedwojennego listonosza.  

O wykonaniu wyroku śmierci dowiedział się z obwieszczenia wywieszonego na murze aresztu. Wtedy jako 21-latek był zatrudniony w ramach robót przymusowych w Poznaniu. Na Młyńską przychodził, próbując nawiązać kontakt z więzionym tam ojcem. Z informacji Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu wynika, że po zgilotynowaniu ciało zamordowanego było spalane w krematorium znajdującym się w zakładzie. Skremowano tam co najmniej 867 ciał ofiar.  Symboliczny grób Władysława Marcinkowskiego znajduje sie na cmentarzu parafialnym, w miejscu, gdzie pochowana jest też jego żona Konstancja.

Zradzony Marcinkowski nie wydał nikogo z grupy jarocińskich listonoszy

Listonosz Władysław Marcinkowski został zatrzymany w wyniku zdradzenia przez jednego z pracowników poczty, który nie był członkiem tajnej grupy. Będąc więziony i zapewne także torturowanym na Młyńskiej w Poznaniu Marcinkowski nie wydał żadnego z kolegów z tajnego zespołu, bo ci nie zostali aresztowani i przeżyli wojnę. Po 1945 roku listonosze nie informowali o swojej konspiracyjnej działalności na poczcie nawet najbliższych rodzin.

- Wiedza, którą dysponowali, stanowiła dla nich zagrożenie, bo znali nazwiska tych, którzy donosili. UB przejęło archiwa Gestapo, czyli znali donosicieli z okresu II wojny światowej, którzy w wielu przypadkach stawali się donosicielami nowego aparatu władzy, bo były na nich haki z czasów okupacji - tłumaczyła Anna Strzelecka, wnuczka listonosza Władysława Marcinkowskiego i córka Władysława juniora, autora wspomnień.

Jej relacja została zarejestrowana przez Edwarda Misiaka i śp. Wojciecha Pietrzaka z Jarocińskiego Klubu Filmowego JAR. W trakcie trwającej półtorej godziny rozmowy dzieliła się z nimi i Robertem Kaźmierczakiem swoją wiedzą o działalności dziadka. Podała także nazwisko zdrajcy.

- Nie wiemy, dlaczego to zrobił, czym się kierował. Może był szantażowany? Podobno uciekł z Niemcami. Jego rodzina mieszkała w Jarocinie. Babcia Konstancja i mama mówiły, że to są dobrzy ludzie. (...) W domu nigdy nie było kultu dziadka-bohatera. Babcia mówiła, że dziadek zrobił tak, jak należało zrobić w tamtych czasach - podkreśla Anna Strzelecka. 

Ośmiominutowy film powstał we współpracy z Muzeum Regionalnym w Jarocinie. Początkowo pojawił się pomysł, aby bohaterskich listonoszy upamiętnić okolicznościową tablicą. Niestety zebrany na razie materiał nie jest wystarczający. W planach są kolejne filmy poświęcone członkom tej konspiracyjnej grupy z jarocińskiej poczty.   

 

 

ZOBACZ RÓWNIEŻ:

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama