reklama
reklama

Historia jarocińskiej kuźni [ZDJĘCIA] [WIDEO]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Znacie historię jarocińskiej kuźni? Wiecie co dzisiaj się w niej mieści? O historii tego miejsca opowiedział nam potomek pierwszych właścicieli.
reklama

Choć piec dawno wygaszono, a kowalskie narzędzia trafiły do muzeum, to jarociniacy wciąż chodzą do Kuźni… O wspaniałej historii ludzi tworzących zakład opowiada potomek pierwszych właścicieli, który prowadzi w tym miejscu rodzinny biznes.

Kuźnia pokoleń w Jarocinie  

Mężczyzna w berecie i charakterystycznym fartuchu wkłada w żar surową podkowę. Po chwili wyjmuje rozgrzany do czerwoności metal i kładzie na kowadło. Pewnymi uderzeniami młota formuje materiał. W kolejnym ujęciu dopasowuje podkowę do końskiego kopyta. W tle widać zabudowania ulicy. Św. Ducha w Jarocinie. Ulicą przejeżdża furmanka, przechodzą ludzie.

To fragment filmu Romualda Sipa. Jarociński fotografik nakręcił materiał ponad 50 lat temu. Bohaterem jest kowal Ludwik Dąbrowski. Na jednym z ujęć widać charakterystyczną łukowatą bramę ceglanego budynku z kominem. Kuźnia przetrwała do dzisiaj, choć wokół zmieniło się niemal wszystko.  

[Historyczny film  - ZOBACZ na jarocinska.pl] 

Specyficzny odgłos kutego żelaza roznosił się tutaj od 1890 roku. Choć spadkobierca i obecny właściciel Jan Dąbrowski nie kontynuuje zawodowej tradycji, to z pasją opowiada historię swojej rodziny i starej Kuźni. Miejsce to dla obecnego gospodarza jest szczególne. To tutaj się wychowywał, dorastał, spędzał wszystkie lata swojego życia, uczył się, mieszka i pracuje. To właśnie w budynku Kuźni przy domu rodzinnym pracował w zawodzie kowala jego dziadek oraz ojciec. Hotel dla koni w Jarocinie   Interes założył Franciszek Warkocki, dziadek Jana. Początkowo zakład mieścił się przy ulicy Świętego Ducha 53 - bliżej wieży ciśnień. Obok znajdował domu rodzinny, gdzie w 1868 urodził się ojciec bohatera filmu Romualda Sipa. Tu się wychowywał i dorastał. Rodzice zajmowali się rolnictwem, ale oprócz tego budowali powozy konne. Zawód kowala, był powiązany z produkcją pojazdów. Franciszek Warkocki zajmował się nie tylko podkuwaniem koni, ale również obróbką metalu. Jednak bliższe jego sercu było dbanie o zwierzęta pociągowe. Miał 22 lata kiedy samodzielnie zaczął prowadzić zakład kowalski. 

Hotel dla koni w Jarocinie

Interes założył Franciszek Warkocki, dziadek Jana. Początkowo zakład mieścił się przy ulicy Świętego Ducha 53 - bliżej wieży ciśnień. Obok znajdował domu rodzinny, gdzie w 1868 urodził się ojciec bohatera filmu Romualda Sipa. Tu się wychowywał i dorastał. Rodzice zajmowali się rolnictwem, ale oprócz tego budowali powozy konne. Zawód kowala, był powiązany z produkcją pojazdów. Franciszek Warkocki zajmował się nie tylko podkuwaniem koni, ale również obróbką metalu. Jednak bliższe jego sercu było dbanie o zwierzęta pociągowe. Miał 22 lata kiedy samodzielnie zaczął prowadzić zakład kowalski. 

Dokładnie pięć lat później, bo 24 listopada 1895 roku - na mocy przedłożonego świadectwa i zdanego pozytywnie egzaminu oraz dokumentu wystawionego przez Zarząd Cechu Kowalskiego w Jarocinie - Franciszek został przyjęty do grona członków Cechu i otrzymał list mistrzowski. Wstąpił tym samym do nielicznego grona ludzi, którzy wówczas mogli się chlubić tytułem Mistrza.

W 1905 roku nadarzyła się okazja do powiększenia firmy. Po sąsiedzku działał drugi rzemieślnik zajmujący się wyrobem drewnianych wozów i kół. Dziadek Dąbrowskiego kupił od sąsiada warsztat wraz z ziemią. Dzięki temu Franciszek Warkocki stał się właścicielem terenu, na którym w niespełna trzy trzy lata później postawił kuźnię z prawdziwego zdarzenia. W 1908 roku stał się prawowitym właścicielem Kuźni. Warsztat zajmował się nie tylko podkuwaniem koni, ale także produkcją powozów konnych. Lokalizacja nie była przypadkowa.

- Dawniej kuźnie budowane były na obrzeżach miast. Tak też było w Jarocinie. Wówczas miasto zaczynało się od ulicy Wodnej. Każda kuźnia miała swój hotel dla koni. Najczęściej był to ksiądz czy dziedzic, którzy w celach zawodowych przyjeżdżali i zostawiali w takim hotelu swojego konia. Zwykle pozostawiali go na cały dzień, odbierali dopiero wieczorem - wyjaśnia wnuk Warkockiego Jan Dąbrowski. - Taki koń musiał być wyczyszczony, podkuty, nakarmiony. Musiał mieć stały dostęp do wody pitnej. W trakcie dnia, aż do powrotu właściciela musiał być odpowiednio zaopiekowały - wspomina rozmówca.

Mieszkający po sąsiedzku brat Franciszka Walenty miał całkiem sporą stadninę z dwunastoma końmi. Bracia zajmowali się nimi naprzemian. Pomagali sobie, doradzali, rozwiązywali wspólnie problemy. W 1935 roku Franciszek Warkocki ze względu na swój wiek i problemy zdrowotne postanowił sprzedać kuźnię.

Opublikował ogłoszenie na łamach Gazety Jarocińskiej z ofertą sprzedaży. Na zainteresowanych nie musiał długo czekać. Anons przeczytał Ludwik Dąbrowski, który niemal od razu i bez wahania podjął decyzję o odkupieniu starej Kuźni i przeprowadzce z Krotoszyna do Jarocina.

Zięć poszedł w ślady teścia 

Ludwik Dąbrowski stał się właścicielem Kuźni w 1939 roku. W tym samym roku poślubił córkę pierwszego właściciela i stał się członkiem jego rodziny.

Krótko po przejęciu interesu przez Dąbrowskiego wybuchła II wojna światowa. Kiedy Niemcy weszli do Jarocina zakładali wszystkim mieszkańcom książki meldunkowe w trzech kolorach. Żółtą mieli Volksdeutsche, czyli osoby pochodzenia niemieckiego zamieszkujące poza granicami Niemiec, którzy nie posiadali niemieckiego ani austriackiego obywatelstwa. Czerwoną książkę meldunkową otrzymywali Żydzi, a zieloną osoby przydatne do pracy. Musieli oni pracować dla Niemców.

- Moi rodzice mieli książkę zieloną z tego względu, że tata był kowalem. Nie podlegał wysiedleniu, pracował tu na miejscu w Jarocinie, ponieważ w czasie wojny nie było w pobliżu innej kuźni. Można powiedzieć, że ojciec był Niemcom bardzo potrzebny. Co jakiś czas pamiętam z opowieści ojca, przyjeżdżał do nas Cechmistrz Kowalstwa z Niemiec i to on nadzorował pracę kowali na danym obszarze. Ojciec też w czasie wojny musiał dla niego pracować. Otrzymywał zlecenia i był z nich surowo rozliczany. Kiedy podkuł pięć koni, zużył dziesięć podków to z nich i pieniędzy otrzymywał rozliczenie. Wystawiał faktury, rachunki, odprowadzał każdy, nawet najniższej wartości pieniądz. Ponadto za każdą usługę otrzymywał odpowiednie wynagrodzenie i pensję miesięczną - wspomina Jan. - Bracia taty niestety nie mieli już tyle szczęścia. Oni trafili do niewoli i pracowali na terenie Rzeszy. Dzisiaj śmiało można powiedzieć, że nasza rodzinna kuźnia przetrwała czasy wojny tylko dlatego, że brakowało na naszym terenie kowali, a koni do pracy w rolnictwie było sporo. Ludzie musieli jeść, żyć, z czegoś się utrzymywać, a konie pomagały w pracach polowych. Można powiedzieć, że ojciec był Niemcom potrzebny i to rodziców uratowało - dodaje.

Ludwik Dąbrowski w weekendy pracował jako robotnik. Często na rzecz straży pożarnej. Był tzw. zakładnikiem.

- Jeśli by cokolwiek się przez sobotę i niedzielę stało Niemcowi, który nadzorował pracę robotników, mój ojciec straciłby życie. Właśnie po to powstawały w czasie wojny listy zakładników. Wszystkie osoby, które się na niej znajdowały zostałyby rozstrzelanie - wspomina ze smutkiem syn właściciela Kuźni.

Niemcy przegrały wojnę. Ludwik Dąbrowski prowadził kuźnię przez kolejne 40 lat. W 1985 wraz ze swoją rodziną podjął niełatwą decyzję o jej zamknięciu.

- Rozumiem decyzję ojca. Były to wtedy ciężkie czasy. Nie było pracy, ludzie nie mieli pieniędzy. Kuźnia przestała przynosić zyski. Zawód kowala stopniowo upadał. W dzisiejszych czasach miłośników koni przybywa. Zainteresowanie jest ogromne. Mnóstwo dzieci, młodzieży uczęszcza na zajęcia konne, jeździ na zawody. Niestety czterdzieści lat temu było odwrotnie - wspomina.

Z bólem serca, ale ojciec dzisiejszego właściciela musiał zakończyć działalność.

Zabytkowe maszyny znalazły nowy dom i służą do dziś

W 2000 roku Jan Dąbrowski przejął po ojcu starą Kuźnię. Od 23 lat w tym miejscu prowadzi własną działalność gospodarczą. Początkowo długo zastanawiał się, jak wykorzystać pomieszczenia i narzędzia po przodkach. Szukał pomysłu na zagospodarowanie miejsca. Wiedział, że nie ma możliwości pracować w zawodzie kowala jak jego dziadek i ojciec. Jednak pomieszczenia, w których chciał założyć firmę nie nadawały się do tego, by była to branża spożywcza. Nie otrzymałby zgody sanepidu i odpowiednich służb. Podjął więc decyzję o otwarciu sklepu ogrodniczego.

Ogrodnictwo i rolnictwo nie było w rodzinie Państwa Dąbrowskich obcą dziedziną. Od najmłodszych lat wraz z rodzicami uprawiał warzywa i owoce. Podglądał matkę i ojca przy pracach polowych. Kontakt z ziemią i ogrodowego bakcyla złapał już jako kilkuletnie dziecko. Kiedy zapadła decyzja o otwarciu sklepu z artykułami ogrodniczymi pozostawione w spadku narzędzia długo stanowiły wystrój starej Kuźni. Jednak z biegiem Jan Dąbrowski podjął decyzję o przekazaniu ich do muzeum.

Wyszedł z propozycją do Gminy Jarocin, aby to ona przejęła wyposażenie i narzędzia. Właścicielowi zależało bardzo, by w pierwszej kolejności sprzęt został w naszym mieście. Niestety miejscowe instytucje nie były zainteresowani majątkiem.

- Po kilkumiesięcznych przemyśleniach postanowiłem przekazać wszystkie eksponaty do Regionalnej Izby Tradycji i Kultury Wiejskiej z Wilkowic koło Leszna. Muzeum bardzo chętnie przyjęło sprzęt, a jego część służy do dziś. Opiekunem muzeum jest Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Lipieńskiej. Jestem dumny i spokojny, że zwiedzający muzeum mogą przyglądać się i podziwiać jak wyglądał dawny sprzęt, który wykorzystywany jest nawet do dnia dzisiejszego - mówi z radością na ustach spadkobierca dodając. - Kiedy z naszej kuźni wyjeżdżały trzy ciężarówki pełne po brzegi ciężkiego sprzętu kuźnickiego, niektóre nawet ładowały wózki widłowe to łezka w oku się zakręciła. Dzisiaj cieszę się, że właśnie do zabytkowej Izby z II połowy XVIII wieku trafiły narzędzia. Jestem spokojny, że rodzinne pamiątki w postaci sprzętu zostały przekazane w dobre ręce, a ludzie zajmujący się Muzeum należycie o nie dbają i je wykorzystują  - mówi ze wzruszeniem, ale zarazem radością Jan Dąbrowski

Jest tam i miech i wielkie szczypce. Na filmie Sipa Ludwik zręcznie wyjmuje nimi rozżarzony węgiel z paleniska i odpala sobie papierosa w chwili przerwy…

Mimo że po starej Kuźni zostało już niewiele pamiątek zainteresowanie tym kultowym miejscem jest stale duże. Często ogrodnicy robiąc zakupy pytają właściciela o wspomnienia z dzieciństwa i najmłodszych lat. 

- Jako mały chłopiec nie byłem dopuszczany do sprzętu w kuźni. Mógłbym przez swoją lub ojca nieuwagę, zrobić sobie krzywdę - wspomina.

Ogrodnicy znają to miejsce i robią zakupy u "Kowala"

Bardzo często wśród ogrodników słyszy się stwierdzenie, że idą po rośliny, nasiona czy inne ogrodnicze artykuły do "Kowala". Mają wówczas na myśli sklep Pana Janka, który zawsze z serdecznym uśmiechem wita wszystkich klientów i stara się doradzić w ich ogrodniczych rozterkach. Właściciel ogrodnictwo ma we krwi oraz wielkie serce, by pomagać innym. Na honorowym miejscu w sklepie wisi dyplom od dzieci z Fundacji Ogród Marzeń w podzięce za ufundowanie lodów, kiedy podopieczni Fundacji przebywali na letnim obozie pod Jarocinem. Na sklepowej ladzie stoi żabka skarbonka, właściciel zachęca swoich klientów, by wrzucali choćby symboliczną złotówkę na cel pomocy chorym dzieciom. Człowiek bardzo oddany, pracowity i zawsze pomocny. Wiedzą o tym wszyscy, którzy choć jeden raz robili zakupy w starej Kuźni u Janka Dąbrowskiego.

 

ZOBACZ TEŻ

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama