Z tej okazji przypominamy tekst, który ukazał się w Gazecie Jarocińskiej z dnia 4 czerwca 1999 roku. Wtedy żyło jeszcze wiele osób, które pamiętały błogosławionego. O postaci brata Grzegorza od września zeszłego roku przypomina również tablica umieszczona na murze krużganków kościoła św. Marcina w Jarocinie. Dzięki staraniom Lecha Krychowskiego, którego stryj zginął również stracony na gilotynie w Dreźnie, upamiętnienia doczekali się redaktorzy i kolporterzy prasy konspiracyjnej "Dla Ciebie, Polsko" [WIĘCEJ TUTAJ].
Gdy w niedzielę, 13 czerwca w Warszawie papież Jan Paweł II wyniósł na ołtarze 108 męczenników, wśród beatyfikowanych byli: ksiądz Jan Nepomucen Chrzan - proboszcz parafii Żerków i ksiądz Aleksy Sobaszek - proboszcz parafii Siedlemin oraz pochodzący z Łowęcic brat Grzegorz Frąckowiak.
Kim był Bolesław Frąckowiak, późniejszy brat Grzegorz?
Bolesław Frąckowiak, późniejszy brat Grzegorz, urodził się 18 lipca 1911 roku w Łowęcicach, w gminie Jaraczewo. Chrzest przyjął w kościele w Cerekwicy. Kiedy w 1927 roku pobliski Bruczków przejęli misjonarze werbiści, za radą księdza proboszcza rodzice zgłosili go do Niższego Seminarium Misyjnego. Bolesław chciał zostać misjonarzem, ale niski poziom nauczania w szkole podstawowej nie pozwolił mu na uzyskanie dobrych ocen. Doradzono mu więc realizowanie powołania w charakterze brata zakonnego. Do zakonu został przyjęty w Górnej Grupie pod Grudziądzem, gdzie werbiści mieli postulat i nowicjat braci. Po rocznym postulacie, 8 września 1930 roku otrzymał habit zakonny i nowe imię - Grzegorz. Po dwóch latach złożył pierwsze śluby zakonne. Pracował w drukarni, gdzie nauczył się introligatorstwa.
- Był zawsze uśmiechnięty i bardzo uczynny. Pomagał w zakrystii, zwłaszcza przy strojeniu ołtarzy. Pomagał też w kuchni i przy klasztornej furcie, gdzie ubogich traktował z wielką troskliwością. Powiadał czasami, że to przecież sam Chrystus przychodzi, więc trzeba Mu służyć z miłością. Z tych czasów pozostały jego notesy z modlitwami i naznaczonymi praktykami religijnymi, zatytułowane „Codzienne ćwiczenia duchowne” i „Ćwiczenia duchowne”. Są to przepisane cudze modlitwy, ale wśród nich są i jego własne, zwłaszcza do Niepokalanej i do św. Józefa. Z praktyk życia zakonnego najsumienniej odmawiał tzw. modlitwy kwadransowe, nawet kiedy był bardzo zajęty. Swą bardzo naturalną grzecznością pozyskał sobie szacunek wszystkich domowników, zwłaszcza uczniów misyjnych. Chętnie szli do niego po naukę. Z radością czekał na złożenie wieczystych ślubów zakonnych, bo jak powiadał „już nie tylko sercu, ale i na piśmie będzie całkowicie należał do Zgromadzenia i jego ideałów”. Śluby te złożył 8 września 1938 roku. Przed złożeniem ślubów wieczystych magister nowicjatu ojciec Jan Giczel określił go wzorowym zakonnikiem. Współbracia także polecali go do ślubów, tylko dwóch zarzuciło mu, że nie zachowuje milczenia - pisze o bracie Grzegorzu, wicepostulator ojciec Józef Arlik, werbista z Pieniężna.
Błogosławiony w tajemnicy przed Niemcami przygotowywał w Łowęcicach dzieci do Pierwszej Komunii Świętej
Po wybuchu wojny pocieszał współbraci, że wszystko jest w ręku Boga. Utwierdzał siebie i innych w tym przekonaniu nawet wtedy, gdy w święto Chrystusa Króla w klasztorze w Górnej Grupie utworzono obóz zbiorczy dla okolicznego duchowieństwa i zakonników. Kiedy braciom pozwolono opuścić klasztor, on pozostał na miejscu i pomagał internowanym księżom i ojcom. Po wywiezieniu wszystkich duchownych musiał jednak opuścić klasztor. Zamieszkał u brata w Poznaniu, bez możliwości zameldowania się. Zakrystianin kościoła św. Marcina widząc go codziennie w kościele i u komunii świętej, poprosił o pomoc w codziennej pracy. Brat Grzegorz dodatkowo pracował również w cukierni.Po jakimś czasie musiał jednak opuścić Poznań. Pojechał do rodzinnej wioski, do Łowęcic. Zgłosił się u brata jako robotnik rolny i tak został zameldowany.
- Ja to za dużo go nie pamiętam, gdyż miałem wtedy cztery lata. Pamiętam jedynie, jak u nas w domu uczył dzieci katechizmu do Pierwszej Komunii Świętej. Przychodziły nie ulicą, ale tzw. zapłociem, polną drogą. Po nauce wujek wypuszczał ich nie wszystkich od razu, ale po czterech. W razie czego kazał im mówić, że się bawią. Współpracował z księdzem w Rusku, bo parafia cerekwicka już wtedy nie istniała. Pracował też u mojego ojca na gospodarstwie, później w Poznaniu i w Jarocinie - wspomina Marian Frąckowiak, bratanek ojca Grzegorza.
W porozumieniu z ojcem Giczelem - werbistą, który był proboszczem w pobliskim Rusku i za cichym przyzwoleniem miejscowego proboszcza, nie tylko uczył dzieci katechizmu, ale chodził też do ludzi chorych i starszych, aby opowiadać im o Bogu, Matce Najświętszej, św. Józefie, o Kościele... Siódmego października 1941 roku aresztowano ojca Giczela i zabrano do obozu.
- Gdy gestapo zabierało ojca Giczela, porozwalało Hostie. Grzegorz pozbierał je wszystkie i całą noc prowadził adorację razem z ludźmi - opowiada bratanek.
Rano zakonnik rozdał Komunię Świętą wiernym. Część zostawił i potem zanosił ją chorym i starszym parafianom. Z konieczności ochrzcił też kilkoro dzieci. Brat Grzegorz otrzymał nakaz pracy w drukami w Jarocinie. Dojeżdżał rowerem około 15 km z Noskowa, gdzie zamieszkał u organisty. Co tydzień odwiedzał matkę i rodzeństwo.
W tym czasie, aby podtrzymywać Polaków na duchu, zaczął kolportować tajną gazetkę „Dla Ciebie, Polsko”.
- Przywoził gazetki do pana Balcerowiaka, który był piekarzem i wraz z chlebem rozprowadzał je dalej - wyjaśnia Marian Frąckowiak.
Z tego powodu został aresztowany przez gestapo, mimo że od roku nie zajmował się już tą działalnością. Ojciec Kiczka, werbista pisze o tym, że gdy brat Grzegorz odwiedził go w Broniszowicach zapytał go, czy mógłby ofiarować się za tych, którzy zostali uwięzieni w Jarocinie. Następnego dnia był już w więzieniu. Niektórzy zostali wypuszczeni, gdyż za namową brata Grzegorza, składali na niego „swoje winy” . Z więzienia w Jarocinie został przewieziony wraz z innymi do Fortu VII w Poznaniu.
- W jednym z listów napisał, że wziął na siebie winę za swojego brata, bo jak on zginie, to jest sam, a mój ojciec miał żonę i dzieci - wspomina Marian Frąckowiak.
Trasa męczeńskiej drogi wiodła brata Grzegorza przez Jarocin, Fort VII w Poznaniu, Środę. Ostatnią stacją było Drezno, gdzie został ścięty 5 maja 1943 roku.
Brata Grzegorza Frąckowiaka torturowano bardziej i dłużej za to, że był zakonnikiem
Współwięźniowie Walenty i Antoni Kaczmarek wspominali, że brat Grzegorz codziennie przewodniczył odmawianiu różańca, litanii i modlitw. Niemcy początkowo traktowali go jak innych. Kiedy jednak znaleźli duży medalik zaszyty w czapce i odkryli, że jest duchownym, znęcali się nad nim w specjalny sposób: bili, szarpali i kopali. Nie bronił się był spokojny, bardzo cierpliwy. W Poznaniu brali go na tortury. Po pobiciu nic nie mówił. Pytano go głównie o gazetki i za to go bito. Dodatkowo katowali go za to, że był duchownym. W Dreźnie zapadł na niego wyrok śmierci. On nie płakał, uśmiechnął się, gdy odchodził po wyroku, jeszcze podtrzymywał kulawego więźnia... Wraz z bratem Grzegorzem tego dnia straceni zostali Edward Krychowski, Ignacy Figaj, Jan Stróżyński z Jarocina i nauczyciel Grygiel z Ruska.
Na pięć godzin przed śmiercią napisał jeszcze ostami, pożegnalny list do rodziny. Do dziś Marian Frąckowiak, bratanek zakonnika, przechowuje ostatnie słowa wuja.
- Ostatni raz w tym marnym życiu i na tym łez padole piszę Wam, moi Kochani, ten list. Gdy go otrzymacie, już mnie na tym świecie nie będzie, gdyż dzisiaj, w środę, tj. 5-tego maja o godzinie 6.15 wieczorem, zostanę ścięty. Zmówcie proszę „ Wieczny odpoczynek ”. Za pięć godzin będę już zimny, ale to nic, nie płaczcie, ale raczej módlcie się za moją duszę i dusze naszych kochanych. Pozdrowię od Was Ojca i wszystkich krewnych. Matce nie wiem, czy macie donieść żem stracony, czy też że zmarłem. Zróbcie, jak uważacie za dobre. Dobre sumienie mam, więc do Was piszę. Pozdrawiam Was wszystkich i czekam na Was u Bozi. Pozdrawiam wszystkich braci w B ruczkowie i wszystkich moich znajomych. Niech Wam Bóg błogosławi. Bądźcie dobrymi katolikami. Proszę, przebaczcie mi wszystko. Żal mi starej kochanej Matki. Zostańcie z Bogiem, do widzenia w niebie, co daj Boże. Moje habity proszę oddać po wojnie do Bruczkowa - pisał brat Grzegorz Frąckowiak.
Habity były przechowywane przez rodzinę do 1956 roku.
- Z Pieniężna przyjechali ze Zgromadzenia. Pytaliśmy ich, co mamy zrobić z habitami i książkami. Oni kazali spalić habity, bo były poświęcone. One byty bardzo zniszczone, okrwawione... Wzięliśmy więc i spaliliśmy. Może źle zrobiliśmy, ale nikt wtedy nie wiedział, jak się później sprawa potoczy - zastanawia się Marian Frąckowiak.
Z czasów brata Grzegorza Frąckowiaka pozostała jedynie chrzcielnica
W niedzielę, 13 czerwca Ojciec Święty Jan Paweł II wyniesie na ołtarze brata Grzegorza. Będzie on jednym ze 108. beatyfikowanych męczenników, a zarazem jednym z pięciu werbistów.
- Starania o beatyfikację rozpoczęli werbiści. My o tym, że zostanie wyniesiony na ołtarze dowiedzieliśmy się dopiero dwa lata temu. W czasie mszy świętej będziemy obecni w Warszawie, prawdopodobnie blisko ołtarza. Będzie także grupa z naszej parafii. To dla nas wielkie wzruszenie, bo nie każda rodzina jest taka szczęśliwa – mówi wyraźnie wzruszony bratanek.
Ksiądz Roman Cichoń, proboszcz parafii w Cerekwicy wspomina, że po raz pierwszy dowiedział się o bracie Grzegorzu od Wincentego Frąckowiaka, w czasie kolędy w 1993 roku. Opowiadanie o zakonniku, który oddał życie za brata, przywiodło na pamięć księdzu innego męczennika, ojca Maksymiliana Marię Kolbego.
- Dla mnie jest to wielkie wydarzenie. Nigdy takiego czegoś nie przeżywałem. W kościele parafialnym w Cerekwicy zostanie umieszczona tablica upamiętniająca, że brat Grzegorz był tutaj chrzczony. Druga tablica - w kaplicy w Bruczkowie, która należy» do naszej parafii. Trzecia znajdzie się na domu, w którym urodził się błogosławiony. Muszę jednak zaznaczyć, że to już nie są te obiekty, które były tu kiedyś. Jedyny autentyczny pozostał Bruczków - wyjaśnia ksiądz Roman Cichoń.
Stary kościół został rozebrany przez Niemców w czasie wojny. Nowy powstał dopiero w 1950 roku. W kościele umieszczony będzie również portret brata Grzegorza. Znajdzie się on w miejscu, gdzie stoi chrzcielnica. Jest to jedyna rzecz, która zachowała się ze starego kościoła.
- Starsi mieszkańcy Łowęcic znali brata Grzegorza. Mam nawet poświadczenie chrztu jednego z parafian, który był ochrzczony przez brata Grzegorza. Od momentu, gdy przyszedłem tutaj na parafię, staram się nagłośnić, że z naszej parafii pochodzi błogosławiony, a w przyszłości i święty - dodaje ksiądz Roman Cichoń.
O to, aby pamięć o bracie Grzegorzu nie tylko nie zaginęła, ale i szerzyła się dbają nie tylko przedstawiciele rodziny, ale również sami werbiści. Więcej informacji na temat błogosławionego można znaleźć na stronie Misyjnego Seminarium Duchownego Księży Werbistów w Pieniężnie.
ZOBACZ RÓWNIEŻ:
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.