reklama

Maria w ciężkim stanie trafiła do szpitala w Jarocinie. Opowiada, czego doświadczyła

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Archiwum prywatne

Maria w ciężkim stanie trafiła do szpitala w Jarocinie. Opowiada, czego doświadczyła - Zdjęcie główne

Maria Gorzelańczyk jest wdzięczna personelowi jarocińskiego szpitala za uratowanie życia | foto Archiwum prywatne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości- Nie wiem, jak się nazywali. Nie wiem, jak wyglądali. Dali mi drugie życie - mówi Maria Gorzelańczyk o personelu medycznym oddziału covidowego jarocińskiego szpitala.
reklama

Ostatni rok jest pełen dramatu, smutku i przerażających statystyk. Większość z nas obawia się zakażenia. Martwimy się o zdrowie bliskich. Jest to bardzo trudny czas dla pracowników medycznych. Wielu z nich też ciężko przechodziło chorobę. Ale to nim tysiące osób zawdzięcza życie. Jedną z nich jest Maria Gorzelańczyk z Jarocina.

64-latka walczyła o życie w jarocińskim szpitalu. Jeszcze nie wróciła do formy sprzed choroby. Męczą ją zwykłe czynności, nawet mówienie. To jednak nie przeszkodziło jej poszukać kontaktu do redakcji, aby opowiedzieć o swoim cierpieniu, ale przede wszystkim podziękować personelowi medycznemu jarocińskiego szpitala.

reklama

- Pielęgniarki i opiekunki medyczne dodawały nadziei i otuchy. Głaskały po czole i pocieszały, że będzie lepiej (płacz, płacz). To są kochane dziewczyny. Dały mi drugie życie. (płacz) - mówi wyraźnie wzruszona nasza Czytelniczka.                                                  

Rozmowa z MARIĄ GORZELAŃCZYK         

 
Rzadko się zdarza, że ktoś chce podziękować personelowi medycznemu. Więcej jest narzekania, nierzadko skarg. Co panią skłoniło, aby zadzwonić do redakcji i opowiedzieć o swoim bólu i cierpieniu?  
Jestem im wdzięczna za życie i trud, który włożyli, aby mnie uratować. Nie sposób sobie wyobrazić, ile oni z siebie musieli dać, aby mnie postawić na nogi. Chcę się im odwdzięczyć, że oni mnie przywrócili do życia.
Choroba panią źle potraktowała?
Tak i to bardzo. Miałam śródmiąższowe zapalenie płuc i COVID-19.
Jak to się rozpoczęło?
Wystąpiły problemy z oddychaniem. Coraz trudniej było mi złapać powietrze. Byłam u lekarza. Osłuchał mnie i stwierdził, że nie mam zapalenia płuc. Nie zapisał mi żadnych leków. Nie miałam kaszlu, temperatury. Ale ze mną było coraz gorzej, byłam bardzo słaba, a oddech coraz płytszy. W nocy poszłam do łazienki. Upadłam. Straciłam przytomność. Nie wiem, jak długo tam leżałam. Jak się ocknęłam, to wołałam: „Pomocy, pomocy”. Był środek nocy. Pewnie za cicho wołałam. Sąsiedzi nie słyszeli. Rano przyjechał syn i mu powiedziałam, że chcę jechać do szpitala, bo nie miałam, czym oddychać. A on mi powiedział: „Mama tam jest umieralnia”. Powiedziałam, że mnie jest bez różnicy, skąd mnie we worku wyniosą z domu czy szpitala.
Co się okazało, kiedy syn panią zawiózł do szpitala?
Saturację miałam na poziomie 70 procent, prześwietlenie wykazało śródmiąższowe zapalenie płuc, a test potwierdził koronawirusa. Trafiłam na oddziałam covidowy. Zaraz wdrożono leczenie. W pierwszej kolejności podano mi tlen. Od razu lepiej mi się oddychało. Dostałam antybiotyk, po 6 kroplówek dziennie. Pod tlenem leżałam 24, godziny na dobę przez 14 dni, w pampersach i z cewnikiem. Cudownie opiekował się mną zespół ludzi: lekarze, pielęgniarki, opiekunki medyczne. Nazywałam ich aniołami. Byłam po tamtej stronie z moimi aniołami.
Jak wyglądał dzień na oddziale covidowym?
Rozpoczynał się od tego, że opiekunki myły nas od stóp do głów. Codziennie zmieniały podkoszulki. Interesowały się wszystkim. Wodę dostarczały, podawały posiłki.  Przychodziły co godzinę i pytały się, czy czegoś nie potrzebuję. Tak samo pielęgniarki. Nieważne, czy to był dzień, czy noc, pojawiały się i sprawdzały saturację. Kontrolowały, czy oddycham, czy na twarzy mam maskę prawidłowo założoną. Pomagały mi siadać, abym mogła oddychać w innej pozycji. Tyle czasu leżałam i nie miałam ani jednej odleżyny.      
Wizyta lekarska była dwa razy dziennie. Pielęgniarki i opiekunki medyczne dodawały  nadziei i otuchy. Głaskały po czole i pocieszały, że będzie lepiej (płacz). To są kochane dziewczyny. Podobnie jak lekarze i ratownicy medyczni. Jestem pełna uznania, szacunku dla tych ludzi. Praca jest ciężka i trudna. Zapewne dodatkową uciążliwością są te kombinezony, które chroniły ich od stóp do głów. Chciałabym im wszystkim podziękować i pochwalić pod niebiosa. Oni dali mi drugie życie. (płacz) Dostałam drugie życie od całego zespołu ludzi, który mnie leczył i się mną opiekował. Nawet nie wiem, jak się nazywali, nie wiem jak wyglądali. Opieka była wspaniała przy takim wyczerpaniu i brakach kadrowych personelu. Jednym słowem to są przecudowni ludzie.(płacz)                              
Kiedy nastąpiła znacząca poprawa?  
Dostałam osocze i dwa dni potem zaczęłam się lepiej czuć. Wtedy od razu saturacja poszła w górę. Po 14 dniach pobytu na oddziale covidowym, zostałam przewieziona na oddział wewnętrzny. Przychodziły rehabilitantki i ze mną ćwiczyły.
Jak pani zniosła tak długi okres walki o życie i co gorsza bez obecności najbliższych?
Wszystkiego dokładnie nie pamiętam. Nie miałam świadomości, że to tak długo trwa. Były takie momenty, że nie wiem, co się ze mną działo. Najprawdopodobniej spałam. Pewnego razu, jak się przebudziłam, to zapytałam się pielęgniarki: „Jak długo tutaj leżę?”. Nie dowierzałam, jak usłyszałam, że to już 14. dzień. Miałam bardzo duże wsparcie ze strony personelu medycznego. Czułam się przy nich bezpieczna, spokojna. Mnie nic nie bolało, tylko miałam i nadal mam problemy z oddychaniem. Starałam się myśleć pozytywnie, dostosowywałam się do wszystkich zaleceń lekarzy i pielęgniarek.             
A jak inni pacjenci znosili chorobę?
Byłam w dwuosobowej sali. Ta pani, która leżała ze mną, to po czterech dniach już chodziła samodzielnie. Wcześniej wyszła ze szpitala, ale nie pamiętam dokładnie, ile dni przede mną. Nie widziałam, aby ktoś umierał, a na pewno były takie sytuacje, ale pielęgniarki czy opiekunki nie mówiły, co się dzieje za drzwiami.          
Jak się teraz pani czuje?
Jestem bardzo słaba. Po 14 dniach leżenia mięśnie mi osłabły. Muszę ćwiczyć. Nie poddaję się. Z dnia na dzień jest odrobinę lepiej. Nadal występują problemy z oddychaniem.   Cztery razy dziennie muszę sobie jeszcze podawać tlen. Mam opiekunkę, która przychodzi do mnie i pomaga mi w podstawowych czynnościach domowych. Dostałam skierowanie do szpitala w Wolicy. Czekam na wolne miejsce.          
Usłyszałam, jak pani mówiła do listonosza : „Nie umiem nawet pisać”
Tak. Nie mam siły przycisnąć długopisu do kartki. Wiem, że to osłabienie jeszcze potrwa, ale muszę dać radę.
Czy uważa się pani za szczęśliwca, że udało się pani pokonać chorobę?
Tak. Pewnie jeszcze mam coś do zrobienia w tym życiu, skoro Pan Bóg mnie nie zabrał i udało mi się pokonać takiego potwora.

                                   

reklama

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama