- Stan mężczyzny bardzo szybko się pogarszał. Wdała się sepsa
- Wykonano wymaz w kierunku bakterii Vibrio. Wynik był pozytywny
- Ordynator uprzedzał rodzinę pana Vogta, że stąpamy po bardzo cienkim lodzie
- Aby czyścić ranę na nodze pana Jarosława ściągnięte zostały larwy muchy
- Nie można dawać za wygraną, póki jest nadzieja
Stan mężczyzny bardzo szybko się pogarszał. Wdała się sepsa
W ostatnim dniu pobytu, w sobotę - 13 sierpnia, obudził go „potworny ból nogi”.
- Spakowaliśmy się i zdecydowaliśmy, że jedziemy prosto do jarocińskiego szpitala. Kiedy tam dotarliśmy, nogę miałem już mocno spuchniętą i całą w pęcherzach. Lekarze na SOR-ze robili takie wrażenie, jakby nie dowierzali, że to stało się w ciągu 5 godzin. A ja, nawet po otrzymaniu dużej dawki środków przeciwbólowych, wyłem z bólu.
Stan mężczyzny bardzo szybko się pogarszał. Wdała się sepsa. Dlatego podjęta została decyzja o przeniesieniu go na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Rozpoczęła się walka o życie pacjenta, który był w stanie krytycznym.
- Sepsa atakuje cały organizm. Tym razem przyczyna była w nodze, a atakowane są serce, płuca, wszystkie narządy. Organizm zaczyna rozpoznawać samego siebie jako wroga - wyjaśnia Andrzej Walczak, ordynator jarocińskiego OIOM-u.
- Niewiele pamiętam. Miałem przebłyski świadomości. Wiem, że brana była pod uwagę amputacja nogi. Chirurdzy i anestezjolodzy ustalili, że sytuacja kliniczna nie nakazuje wykonania tego okaleczającego zabiegu natychmiast - wspomina chory.
Doktor Walczak z kolei podkreśla, że ogromną rolę w tej walce miała zespołowa praca i cały personel lekarski oraz pielęgniarski oddziału, dyżurujący w pierwszym i następnych dniach pobytu pana Jarosława na OIOM-ie. Ciężar opieki nad pacjentem w drugiej, jak się później okazało krytycznej dobie pobytu, spadł na lekarzy Joannę Naskręt i Dariusza Kiszkę.
Wykonano wymaz w kierunku bakterii Vibrio. Wynik był pozytywny
Od chwili przyjęcia zespół OIOM-u cały czas szukał przyczyny tego, co spowodowało takie spustoszenie w organizmie pacjenta.
- Zaczęliśmy od bardzo agresywnego leczenia sepsy i analizy sytuacji. Zawsze, jeśli coś jest dla nas zagadką, traktujemy to, jako zadanie zespołowe. Zawsze jednak ostateczne decyzje o sposobie leczenia podejmuje lekarz dyżurny, prowadzący pacjenta. Pan Jarosław był przyjęty na oddział akurat na moim dyżurze - wyjaśnia Andrzej Walczak.
I podkreśla:
- To dzięki pracy zespołowej, o której mówiłem, wystarczająco szybko dotarliśmy do prawdziwej przyczyny choroby pana Vogta. Szczególnie przydatne okazały się informacje uzyskane przez pielęgniarza Jakuba Kostrzewskiego i pielęgniarkę Aldonę Stolińską.
To, co się wówczas działo, Jarosław Vogt pamięta lub zna z opowiadania osób postronnych, bo co rusz tracił przytomność.
- Jedna z osób pracujących na OIOM-ie znalazła na facebooku informację na temat bakterii Vibrio zamieszczoną przez lekarza, Polaka pracującego w Niemczech. Połączyła fakty, znalazła ten artykuł i poszła z nim do swojego szefa, doktora Walczaka. Ten chwycił za telefon i zadzwonił do tego lekarza, który potwierdził, że to może być Vibrio. Poradził, aby zrobić wymaz pod kątem tej bakterii, ale nie czekać na wynik, tylko jak najszybciej zastosować leczenie - relacjonuje.
Ordynator OIOM-u włączył do leczenia pana Jarosława sugerowane przez lekarza z Niemiec sposoby i leki. Wykonano kolejny wymaz w kierunku bakterii Vibrio. Wynik był pozytywny.
Ordynator uprzedzał rodzinę pana Vogta, że stąpamy po bardzo cienkim lodzie
Okazało się, że kolosalne znaczenie dla tego, że pan Jarosław zaraził się tą bakterią, miała niewielka rana na nodze zabezpieczona plastrem, z którą pojechał na wakacje nad morze.Szef OIOM-u wyjaśnia, że Vibrio jest rzadko identyfikowaną bakterią, ponieważ nie często dochodzi do zakażeń. Należy jednak pamiętać, że jeśli już do tego dochodzi, to średnia śmiertelność wynosi 50%, dlatego, że ten drobnoustrój bardzo szybko doprowadza do sepsy. Vibrio występuje między innymi na południowym wybrzeżu Bałtyku.
- Szczególnie narażeni na jej działanie są Niemcy, Duńczycy i my - Polacy. Większość czasu żyje w uśpieniu, ale kiedy woda osiągnie temperaturę około 20 stopni, zaczyna się ożywiać. Czynnikami ryzyka zarażenia się tą bakterią są między innymi uszkodzona skóra i osłabiony układ odpornościowy, co miało miejsce w przypadku Jarosława Vogta, który wcześniej przeszedł przeszczep wątroby. Dodatkowo do zakażenia częściej dochodzi u mężczyzn - wyjaśnia Andrzej Walczak. - Bakteria atakuje tkankę podskórną i skórę. Może także dotrzeć do wnętrza jamy brzusznej. Duże znaczenie ma to, że działa naprawdę bardzo szybko - dodaje.
Bakteria Vibrio nie bez przyczyny nazywana jest „mięsożerną”. Szybko zaatakowała podudzie prawej nogi pana Jarosława i jego stopę.
- Martwica postępowała bardzo szybko. Miałem jedną, wielką ranę. Na szczęście nie zaatakowała mięśni i ścięgien, poza Achillesem. Okazało się, że w międzyczasie oprócz sepsy miałem też udar. Dlatego wprowadzono mnie w śpiączkę farmakologiczną. Ten stan trwał ponad dwa tygodnie - opisuje sytuację jarociniak.
Doktor Walczak przyznaje:
- Uprzedzałem rodzinę pana Vogta, że stąpamy po bardzo cienkim lodzie, idziemy po grani bez asekuracji.
Aby czyścić ranę na nodze pana Jarosława ściągnięte zostały larwy muchy
Poza leczeniem, które miało pokonać sepsę i zwalczyć bakterię, trzeba było przeprowadzać kilkukrotne czyszczenie rany i usuwanie martwicy z nogi pana Jarosława.
- Pan doktor Walczak ściągnął nawet larwy much, które stosuje się w szpitalach w takich sytuacjach - mówi jarociniak.
Ordynator OIOM-u podkreśla znaczenie w całym procesie leczenia zespołu chirurgicznego jarocińskiego szpitala.
Bakterię udało się zwalczyć. Pozostało leczenie rany na nodze pacjenta.
- Do tego już był potrzebny specjalistyczny ośrodek. Dlatego doktor Walczak cały czas szukał placówki, która by mnie przyjęła.
Okazało się, że nie jest to takie łatwe. Między innymi ze względu na konsekwencje przyjmowania przez pana Jarosława leków immunosupresyjnych, które są niezbędne po przeszczepie wątroby, co miało miejsce w 2010 roku. Tego rodzaju leki mogą powodować, że rany trudniej się goją.
- Odmawiano przyjęcia. W końcu moja żona znalazła Klinikę Chirurgii Plastycznej w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. Tam ordynator nie widział przeciwwskazań, żeby podjąć się leczenia mojej nogi - wspomina jarociniak.
W Gdańsku pan Jarosław spędził miesiąc.
- Cały czas było czyszczenie tej rany. Najgorsza była stopa i jest do dzisiaj. Miałem też wykonywane przeszczepy skóry - wspomina.
Nie można dawać za wygraną, póki jest nadzieja
Teraz jest już w domu. Mówi, że przed nim jeszcze daleka droga do wyzdrowienia, ale jest dobrej myśli.
- Powoli uczę się chodzić. Na razie o kulach i przy balkoniku. Na dłuższe trasy na wózku. Nie mam ścięgna Achillesa, więc to chodzenie będzie utrudnione. Ale mam nogę i to jest najważniejsze - przyznaje.
Podkreśla nieocenioną dla niego rolę całego zespołu Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej jarocińskiego szpitala, a szczególnie doktora Andrzeja Walczaka w ratowaniu jego życia i nogi.
- Ci ludzie robili o wiele więcej, niż wynikało z ich obowiązku. Ich zaangażowanie, dociekliwość i opieka są godne podziwu i uznania.
Dla doktora Andrzeja Walczaka przypadek Jarosława Vogta jest potwierdzeniem, że nie można dawać za wygraną póki jest nadzieja.
- To po pierwsze, a po drugie - nie da się przecenić znaczenia pracy zespołowej. Do nas trafiają pacjenci w takim stanie, że śmiało możemy powiedzieć, że przegrana już jest, możemy tylko wygrać, czyli uratować życie - stwierdza ordynator jarocińskiego OIOM-u.
CZYTAJ TAKŻE
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.