Szkoli się i przygotowywali do gaszenia pożarów i ratowania ofiar wypadków. Bez wahania podjął się wyzwania, która przyniosła pandemia.
- Nie żałuję, że tam trafiłem. Nauczyłem się kilku nowych rzeczy. Praca tam była nowym doświadczeniem i na długo pozostanie mi w pamięci - mówi st. sekcyjny Marcin Pawlak, z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Jarocinie, który pracował przez miesiąc w szpitalu tymczasowym na Międzynarodowych Targach Poznańskich.
Ludzie i łóżka nie leczą. To najczęściej powtarzane zdanie przez medyków w czasie III fali. Czy w szpitalu tymczasowym był widoczny brak kadry?
W szpitalu tymczasowym pracowały osoby, które zgłosiły się same albo zostały oddelegowane przez wojewodę, tak jak my strażacy. W naszym przypadku w większości była to decyzja dobrowolna. Komendant Główny Państwowej Straży Pożarnej zachęcał strażaków - ratowników medycznych, aby zgłaszali się do tej pracy. I w razie konieczności będą do dyspozycji wojewody. I nastąpił ten moment, że wojewoda zwrócił się do Komendy Wojewódzkiej PSP o oddelegowanie strażaków. W wojewódzkie wielkopolskim było 40 strażaków - ratowników medycznych, z czego 39 pracowało w szpitalu tymczasowym na terenie Targów Poznańskich, a jeden w szpitalu w Lesznie. Spotkałem się też z osobami, które nie wiedziały, że zostaną powołane. Otrzymały decyzję wojewody, że następnego dnia mają się zgłosić do szpitala tymczasowego. Pracy było dużo, ale z mojej wiedzy wynika, że personelu wystarczyło.
Jak wyglądały dyżury?
Osoby oddelegowane przez wojewodę były zatrudnione na czas określony przez Szpital Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. Mieliśmy dyżury po 12 godzin dziennie. Tak jak w każdym szpitalu covidowym była strefa brudna - skażona. Tam pracowaliśmy w pełnej ochronie indywidualnej czyli masce ochronnej, goglach bądź przyłbicy oraz w kombinezonie jednorazowym. Do naszych zadań należało podawanie leków, podłączanie kroplówek, podawanie posiłków, toaleta pacjentów. Część strażaków została skierowana do izby przyjęć i oni z kolei rozwozili pacjentów karetką po terenie targów. Wszyscy doskonale wiemy, że zbudowane są one z pawilonów, np. pomiędzy izbą przyjęć a pawilonem 7a nie było bezpośredniego połączenia. Chorych nie można było przewieźć na łóżku. Tylko należało ich wywieźć na zewnątrz, a potem karetką przetransportować do wspomnianego pawilonu. Jeszcze inni pracowali na oddziale intensywnej terapii medycznej. Po pracy w strefie skażonej schodziliśmy do strefy czystej, gdzie przygotowywaliśmy przyłbice, wypełnialiśmy śluzy sprzętem ochrony indywidualnej oraz wypełnialiśmy dokumentację medyczną pacjentów. W czasie dyżuru dwa razy po trzy godziny wchodziło się do strefy brudnej.
Na jakim oddziale pan pracował?
Wewnętrznym, na którym przebywali pacjenci w stanie ogólnym średnim. Zdarzali się chorzy w stanie ciężkim i w zależności od sytuacji byli przewożeni na oddział intensywnej terapii medycznej.
Czy zdarzało się, że na tych oddziałach leżały całe rodziny?
Miałem sytuację, że jednocześnie przywieźli syna z mamą. Takich przypadków zapewne było więcej. Z rozmów z pacjentami wynikało, że pozostali członkowie rodziny zostali zabrani do innego szpitala dzień lub dwa dni wcześniej.
Dużo było ludzi młodych na oddziale?
Sporo. Najwięcej było pacjentów powyżej 60. roku życia. Dla tej fali było charakterystyczne, że ludzie w średnim wieku częściej chorowali niż jesienią.
Wśród ludzi młodych jest dużo osób, które twierdzą, że koronawirus nie istnieje
Niestety tak było. Część młodych osób mówiła wprost, że ignorowali wszystkie zalecenia. Nie wierzyli w covida dopóki nie pojawiły się duszności, problemy z oddychaniem, kilkudniowa gorączka, która nie spadała po lekach dostępnych w aptece. Wtedy dochodzili do wniosku, że konieczna jest pomoc lekarska. W większości przypadków kończyło się hospitalizacją. Chcę zaznaczyć, że stan pacjentów pogarszał się z godziny na godzinę. Rano rozmawialiśmy z chorym i był on w stanie ogólnym średnim, a w ciągu dyżuru pogorszyło się na tyle, że wymagał wspomagania oddychania.
Czy zdarzyło się, że ktoś umarł na pana rękach w czasie pracy w szpitalu tymczasowym?
Tak. Był to starszy mężczyzna w stanie ogólnym bardzo ciężkim.
Co było najbardziej przejmujące w tej pracy? Co najbardziej utkwiło w pamięci?
Ta sytuacja, o której wspomniałem chwilę wcześniej. Rano ten pan poprosił mnie o rozmowę. Usiadłem przy nim i rozmawialiśmy kilka minut o różnych sprawach. Po kilku godzinach, kiedy znów udałem się do pacjentów, był już w dużo cięższym stanie, na wspomaganym oddechu, nieprzytomny. W takim stanie leżał kilkanaście dni, aż w końcu zmarł. To mi bardzo utkwiło w pamięci. Było widać, jak z godziny na godzinę traci siły.
Pomimo tej ciężkiej pracy będę miło wspominał atmosferę wśród pracowników, choć trafiłem na osoby, które były zaskoczone natychmiastowym powołaniem do szpitala tymczasowego, a wręcz nawet zbulwersowani. Z dnia na dzień musieli zostawić swoją pracę, rodziny. Z czasem przyzwyczaili się do tej sytuacji i mimo tego, że trafili tam wbrew swojej woli, to rzetelnie wykonywali obowiązki.
W jednym z wywiadów z ratownikiem, który również pracował w szpitalu tymczasowym, przeczytałam: „Nigdy nie zapomnę krzyku i płaczu ludzi, którzy wzywali po nocach wzywali swoich bliskich i dzwoniących telefonów, których nie byli w stanie odebrać”. Czy pan też doświadczył takiej sytuacji?
Rodziny pacjentów nie były z godziny na godzinę informowane o stanie swoich bliskich, bo nie było takiej możliwości. Ale były sytuacje, że na stoliku chorego w ciężkim stanie z zaburzoną świadomością dzwonił telefon, na którym wyświetlało się: „Córka”, „Syn”. Był dylemat, czy odebrać, czy nie odebrać? Wiedzieliśmy, że ta osoba była nieprzytomna.
Odbieraliście dzwoniące telefony pacjentów?
Nie, bo do naszych obowiązków nie należało informowanie o stanie zdrowia. Takie informacje przekazywali tylko lekarze.
Jeździ również pan w pogotowiu. Gdzie praca jest trudniejsza: w szpitalu tymczasowym, czy Zespole Ratownictwa Medycznego?
To jest zupełnie inna specyfika pracy. Na oddziałach szpitalnych wykonuje się obowiązki, które zleca lekarz, np.: wykonanie iniekcji, podanie leków, pielęgnacja pacjentów. Na to wszystko jest czas, chyba że dochodzi do nagłego zatrzymania krążenia. To wtedy adrenalina jest większa i więcej pracy. Ale pracuje się zdecydowanie spokojnie. Kiedy ZRM jedziemy na zdarzenie, to samodzielnie i bardzo szybko musimy podejmować decyzje.
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.