reklama
reklama

Młody jarociński kapitalizm kończy się na naszych oczach

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości - Kiedy go rozbierali, czułem, jakby mi ktoś wyrywał serce. Zbudowałem go własnymi rękami - mówi, patrząc na puste miejsce po swoim blaszaku jego pierwszy właściciel. Widać, iż targają nim emocje. Nie chce rozmawiać. - Niech pan napisze tylko, że był tu taki sklep. To wszystko - dodaje na odchodne.
reklama

Nikt już dokładnie nie pamięta daty,  kiedy to ów blaszany sklepik wpisał się w szary pejzaż pobliskiego blokowiska. Przyklejony zapleczem do podwórka domu numer 1 przy ulicy Kasztanowej, dla wielu wydawał się trwać w tym miejscu od zawsze.

Pan Tomasz mieszkający w bloku obok wspomina: - To było jakoś tak na początku lat 90. Może 92 albo 94 rok? Nie pamiętam dokładnie. Mówili na ten sklep „U Babola”.  Pamiętam, że postawili go krótko po tym, jak się tu z żoną, na Kasztanową przeprowadziliśmy - mówi i zamyśla się na moment. - Wie pan, to był dziwny czas. Po 89 miało być niby lepiej, a tu szalejące bezrobocie i ta nieznośna niepewność. Zwolnią cię jutro z pracy czy też nie? Ale to był również czas wielkich szans, marzeń o własnym rodzinnym biznesie. Podobne blaszaki powstawały wtedy wszędzie jak grzyby po deszczu.

Młody kapitalizm i zakupy na zeszyt 

To m.in. w takich osiedlowych sklepikach, jak ten przy ulicy Kasztanowej, swoje pierwsze kroki stawiał raczkujący jeszcze w latach 90-tych ubiegłego wieku, młody, polski kapitalizm. A dokładnie jarociński. „U Babola” można było wtedy dostać niemal wszystko to, co potrzebne było każdej gospodyni na co dzień w kuchni. Ale były to też i trudne czasy. Robienie zakupów na zeszyt, czy też kupowanie papierosów na sztuki dla wielu osób nie było tu rzadkością. Wielu z owych blaszaków - tak jak temu na Bogusławiu - udało się z różnych powodów utrzymać na powierzchni jeszcze przez długie lata. Inne szybko ustąpić musiały miejsca wielkopowierzchniowym marketom, które szturmem zdobywają nasze miasto.

Pani Ewa z nostalgią wspomina tamte czasy:

- Gdy moja córka była jeszcze mała, często posyłałam ją tam po produkty, których akurat zabrakło mi w kuchni. Mieszkaliśmy wtedy na drugim piętrze tuż obok, więc miała bardzo blisko. Czy to zapałki, czy Maggi -  opowiada. - Swego czasu można było dostać tam chyba nawet kurczaki z rożna – dodaje, pocierając dłonią czoło. - Pamiętam też, że stały tam nawet automaty do gier. Takie to były czasy.

Osiedlowe centrum towarzyskie 

Po zmianie właściciela, z upływem czasu, sklep „U Babola” stał się bardziej centrum życia towarzyskiego niż miejscem dokonywania codziennych zakupów. Wraz z położonym w cieniu rosnącej tam wierzby ogródkiem piwnym, odgrodzonym od ulicy szczelnym, drewnianym parawanem, nadawał temu miejscu swoisty koloryt.

Pan Robert wspomina: - Nic tam co prawda nigdy nie kupowałem, ale pamiętam te głosy zza drewnianego, ogrodowego płotu. Często odwiedzałem rodziców mieszkających akurat w bloku obok. Mniej więcej wiedziałem, kto tam siedzi, ale prawie nikt ich nie widział. Byli jak tajna loża komentatorów życia osiedlowego. Wiedzieli wszystko i przechodząc obok płotu, można było się dowiedzieć wielu newsów z życia osiedla. Byli tam zawsze, bez względu na pogodę czy też temperaturę.

Czas wyjątkowej prosperity sklepu „U Babola” przypadał cyklicznie raz w roku na okres festiwalu. Kolejki po tanie wina i piwo tu sprzedawane wydawały się nie mieć wtedy końca. Ukryty za parawanem maleńki ogródek z podniszczonymi, drewnianymi ławkami, nabierał na owe trzy dni niemal kosmopolitycznego charakteru.

Panie, co tam się nie działo 

Niestety z biegiem czasu sklep „U Babola” stał się także miejscem utrapień dla wielu mieszkańców osiedla. Pytany o to pan Marek macha z rezygnacją ręką. - Panie co tam się nie działo! Nocą same hałasy! Spać nie było można. Pod koniec to już samą gorzałę w sklepie sprzedawali - tłumaczy. Mieszkańcy domu, przy którym obiekt stał, pisali nawet skargi w tej sprawie do Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Teren bowiem należy do spółki. W odpowiedzi mieli usłyszeć, że „dopóki najemca płaci czynsz, nic nie są w stanie zrobić.”

Podobnego zdania co pan Marek, jest mieszkająca z nim po sąsiedzku pani Ania, która od pewnego czasu, stojąc nieco z boku, z uwagą przysłuchiwała się naszej rozmowie. - Mam nadzieję, że napisze pan też i o tym, iż sprzedawano tu alkohol i papierosy nieletnim na sztuki! Jeśli gdzieś łamią prawo, nie zasługuje to na gloryfikację - podkreśla nieco poirytowana, po czym odwracając się w stronę świeżo rozkopanej ziemi, będącej jedynym już śladem po blaszanym sklepiku, dodaje nieco ciszej. - Pogrzebali ten sklep to super. Jak najszybciej zapomnieć o nim.

Były właściciel nie chce wracać do historii.

- Kiedy go rozbierali, czułem, jakby mi ktoś wyrywał serce. Zbudowałem go własnymi rękami - mówi, patrząc na puste miejsce. Widać, iż targają nim emocje. Nie chce rozmawiać. - Niech pan napisze tylko, że był tu taki sklep. To wszystko - dodaje na odchodne.

Osiedlowe sklepy i małe punkty jeden  po drugim znikają z mapy naszego miasta. Będzie wam im brakowało? A może wcale nie? Może to znak czasów i teraz każdy woli market, gdzie może zaparkować i zrobić duże zakupy? Jakie jest wasze zdanie na ten temat? 

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama