reklama
reklama

Czasem trzeba być Bożym wariatem. PRZECZYTAJ wywiad z siostrą Konstancją Pelińską

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Lidia Sokowicz

Czasem trzeba być Bożym wariatem. PRZECZYTAJ wywiad z siostrą Konstancją Pelińską  - Zdjęcie główne

Czasem trzeba być Bożym wariatem. PRZECZYTAJ wywiad z siostrą Konstancją Pelińską | foto Lidia Sokowicz

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Siostra Konstancja Pelińska jest przełożoną domu zakonnego Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety w Jarocinie. Ma w sobie tak dużo pozytywnej energii, że potrafi "zarazić" nią największego ponuraka. O tym, skąd ją czerpie, przeczytacie w wywiadzie, który ukazał się na łamach "Gazety Jarocińskiej".
reklama

Ma siostra nadzwyczajną energię i pogodę ducha. Ci, którzy widzą siostrę w akcji, czyli na mszy św., parafialnej zabawie, Ekstremalnej Drodze Krzyżowej, czy Marszu Wszystkich Świętych mówią: „siostra Euforia”. Skąd się to bierze?

U nas w zgromadzeniu była nawet siostra o takim imieniu. Serio, z tym to nie żartuję. Ja zawsze mówię i nadal będę powtarzać, że to wszystko dzięki Eucharystii i modlitwie. To jest źródło i akumulator. Zostawiam wszystkie swoje sprawy Panu Bogu. Przed ołtarzem i w codziennej komunii świętej. Ja z tym idę w każdy dzień. Na każdej placówce pytano mnie skąd biorę energię i entuzjazm. Tego nie mam od siebie, ale od Pana Boga.

Na pewno to również wpływ domu rodzinnego?

Nasza mama zawsze powtarzała, że „bez Boga ani od proga”. Mojej mamie Bóg dodał wiele sił szczególnie, gdy została młodą wdową z czwórką małych dzieci. Umocnił ją, gdy nie było jej łatwo. Dała nam siłę i dobre wychowanie. Widzieliśmy mamę na klęczkach, na modlitwie. Gdy zmarł tata, mama nie pracowała. Przez trzy miesiące nie dostaliśmy emerytury po ojcu. Brat, nawet gdy szedł na poranną mszę św., gdzie służył jako ministrant, potrafił pozbierać butelki i je sprzedać, żeby były pieniądze na chleb. Nie wstydziliśmy się tego, bo chcieliśmy chociaż w taki sposób pomóc mamie. Mama chodziła do pracy. Przygotowywała wszystko wcześniej. Trzeba było po przyjściu do domu ugotować ziemniaki czy podgrzać zupę. Bardzo często przychodzą do zakonu dziewczyny, które nie są w ogóle nauczone pracy. Rodzice wyręczają je we wszystkim. Ten brak samodzielności to jest coraz większy problem. Ja jestem zawsze sobą. Na pewno nie chciałabym nigdy zgorzknieć.

Dla wielu wyobrażenie siostry zakonnej to starsza zamyślona osoba z różańcem w ręku. Siostra tymczasem jest bardzo aktywna.

Ja też nie wypuszczam różańca z ręki, bo to jest taka moja broń. Nie ma nic złego, że np. zatańczę i wyjdę do ludzi. Ja też jestem człowiekiem. Nie każdy ma taki charakter i jest powołanym do czegoś innego. Mi Pan Bóg dał taki a nie inny talent, którym dzielę się z dziećmi, ale i z dorosłymi, wszędzie tam, gdzie jestem posłana. Ja wiem, że to wszystko mam od Pana Boga. Ja się cieszę i Jemu dziękuję. Nawet, gdy wydarzy się coś złego np. grypa czy kontuzja, to się nie załamuję. Są przecież inni ludzie, którzy często cierpią jeszcze bardziej. Modlimy się za parafię św. Marcina, ale również i pozostałe, które są w Jarocinie. Obejmujemy modlitwą szczególnie młodych ludzi, którzy boją się podjąć decyzję dotyczącą ich powołania. I to nie tylko powołania do kapłaństwa czy życia zakonnego.

Rodzice często jednak postrzegają klasztor jak więzienie. „Szkoda go na kapłana, szkoda jej na siostrę zakonną” - często słyszy się takie opinie

Moja mama miała też takie obawy, tym bardziej że wstępowałam do zakonu w wieku 14 lat. Obawiała się, że może zaimponowała mi jakaś siostra i dlatego to mi się spodobało. Dlatego apeluję do rodziców, aby dali dzieciom szansę, żeby przekonały się, czy to jest ich droga. Ja wiem, że szłam do zakonu nie po to, żeby zobaczyć, jak tam jest, ale żeby tam być. Nie po to ślubowałam Panu Bogu, po to, żeby Go potem zdradzić. Trzeba pamiętać, że my też jesteśmy tylko ludźmi. Każdy może się pogubić w swojej drodze. Każdy może mieć gorszy czas czy kryzys. To też trzeba umieć zrozumieć. To się może zdarzyć zarówno księdzu, zakonnikowi, jak i siostrze zakonnej. W małżeństwie też przechodzą kryzysy. Nie należy człowieka od razu skreślać. W dobie nagonki na kapłanów, wielu młodych ludzi, niewyrobionych duchowo, nie wytrzymuje, przechodzi załamania. Dlatego zawsze podkreślam to, jak ważny jest sakrament pokuty i pojednania. Spowiedź to nie tylko wymienianie grzechów, ale można tam też odnaleźć odpowiedź na nurtujące pytania. Ja korzystam z sakramentu pokuty i pojednania od młodzieńczych lat.

Dla wielu śluby zakonne wydają się nie do zaakceptowania... Szczególnie we współczesnym świecie. Uważa się, że to zbyt staroświeckie i że Kościół powinien iść z duchem czasów.

Ślubujemy posłuszeństwo, ubóstwo i czystość. Ale czy w małżeństwie, w rodzinie to nie obowiązuje? Czy małżonkowie nie są sobie posłuszni? Czy dzieci nie są posłuszne wobec rodziców? My ślubujemy nasze posłuszeństwo przełożonym i chcemy tak żyć.

Ubóstwo... To nie jest tak, że nie możemy nic posiadać. Ja nie muszę mieć wszystkiego. To nie jest mi potrzebne do zbawienia. Po śmierci tego ze sobą nie wezmę. Ten, kto dużo ma, ten żyje w strachu, że może to stracić. Boi się, że może przyjść złodziej. A czy każdy rodzic może pozwolić sobie na wszystko? Nie może, bo musi pamiętać o sprawach najbardziej istotnych dla rodziny, np. o rachunkach. Jesteśmy bardzo wdzięczne parafianom. Ludzie interesują się, chcą pomagać. To się po prostu czuje się, że ktoś o nas pamięta w modlitwie. My też jej potrzebujemy, jak każdy inny. Przychodzą do nas bezdomni. Chętnie dzielimy się z nimi np. ciepłą zupą. Przygotowujemy zabawę czy inne rzeczy, ale to nigdy nie jest kosztem tego, co najważniejsze. Na pierwszym miejscu jest zawsze Bóg, modlitwa, wspólnota zakonna.

Nasz dom jest zawsze otwarty dla każdego. To, co dostaję, często dalej wydaję, bo ktoś potrzebuje tego bardziej. Ostatni ślub dotyczy czystości. A przecież w małżeństwie ludzie też ślubują sobie miłość i wierność.

Urodziła się siostra w Wigilię i otrzymała imię Ewa

Byłam prezentem dla moich rodziców. Byłam bardzo wyczekiwanym dzieckiem. Oprócz mnie było jeszcze trzech braci. Urodziłam się w domu. Zapłakałam o godz. 23.45. Tata nie pojechał już na pasterkę, tylko po akuszerkę. Myślę, że już wtedy Pan Bóg mnie sobie upodobał. Jak byłam mała to ubierałam się za siostrę. Zakładałam sobie ręcznik na głowę i czarną suknię, którą mama miała po żałobie. Mój brat, który został księdzem, odprawiał msze św. i mówił kazania, a myśmy grzecznie siedzieli i go słuchali. Drugi z braci był ministrantem i uderzał w pokrywkę, a trzeci, najstarszy - wiernym. Marzenie z dzieciństwa z czasem zeszło na dalszy plan. Pamiętam nawet, że mijając w Kępnie młodą zakonnicę, która przyjechała do domu na wakacje, powiedziałam mojej mamie, że „trzeba być głupim, żeby chodzić w takich łachmanach w taką gorączkę”. Ale kiedy mój brat poszedł do małego seminarium, pojawiła się we mnie zazdrość o to, że nie jestem chłopcem i nie mogę iść na księdza.

No i kto by pomyślał, że po takich deklaracjach pójdzie siostra do zakonu...

W naszym kościele był taki stary obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Przy wizerunku Matki Bożej Nieustającej Pomocy było pełno kwiatów, a przy tamtym wcale. Przeniosłam jeden z wazonów, a później zaczęłam odmawiać różaniec. I wtedy na modlitwie usłyszałam za sobą: „Ty masz być moja”. Wystraszyłam się i pobiegłam do domu. Mama myślała, że stało się coś strasznego. Zamknęłam się w pokoju i mówiłam sobie „nigdy w życiu, nigdy w życiu”. W przeddzień nawiedzenia parafii przez obraz Matki Bożej miałam poważny wypadek. 1 stycznia, jadąc na rowerze, samochód uderzył mnie od tyłu. Przebiłam szybę w miejscu pasażera. Nie miałam żadnego złamania czy pęknięcia, ale silny wstrząs mózgu. Traciłam i odzyskiwałam przytomność. To było blisko naszego domu. Kiedy mama dowiedziała się, co się stało, to potrzeba było dla niej drugiej karetki. Modlono się za mnie w parafii. Udzielono mi Sakramentu Namaszczenia Chorych. Misjonarz - werbista, który prowadził misje, zostawił mi list w szufladzie. Napisał mi, żebym nie zmarnowała łaski powołania, którą mam. Sugerował mi pójście do sióstr Katarzynek w Braniewie. W szpitalu leżałam miesiąc. Lekarze mówili, że to był cud, że przeżyłam.

Dlaczego w takim razie wybrała siostra elżbietanki?

Pojechałam z mamą do Poznania, bo mój brat otrzymywał posługę akolikatu. U księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka pracował mój dawny kapłan Zbigniew Rapior katecheta. Akurat obchodził imieniny. Przy okazji życzeń powiedziałam mu, że chcę iść do zakonu, ale nie wiem do jakiego. Pokazał mi adresy różnych zgromadzeń. Zakony klauzurowe ani bezhabitowe mi nie odpowiadały. Przyprowadził więc siostrę Agredę, jedną z elżbietanek, które tam posługiwały. Ona zaprowadziła mnie do domu prowincjalnego na ulicę Łąkową. Po rozmowie z siostrą Prowincjalną Witoldą Bukowską, bardzo zacnym człowiekiem, wiedziałam już, że na pewno chcę tam pójść. To było w kwietniu. W czerwcu skończyłam szkołę. Pojechałam jeszcze na rekolekcje i już wtedy byłam pewna, że idę do zakonu. Do elżbietanek wstąpiłam 28 sierpnia 1977 roku i jestem do dzisiaj. Śluby wieczyste złożyłam w 1986 roku. Mama liczyła z pewnością na to, że zostanę przy niej na starość, ale widziała też, że jestem szczęśliwa w zakonie. Miała dobrą synową, która opiekowała się nią aż do śmierci. Podjęłam taką decyzję, ale nigdy jej nie żałowałam. Ja byłam dłużej w postulacie, bo nie miałam jeszcze 18 lat, a to był warunek, żeby rozpocząć nowicjat. W kursie jesteśmy w dziewiątkę. I wszystkie jesteśmy nadal siostrami zakonnymi. Trzymamy się nadal razem.

Często widać siostrę z zakupami na rowerze. Czy po tym wypadku nie bała się siostra wsiąść znów na rower?

Po wypadku przez jakiś czas go unikałam, ale większe opory miałam przed samochodem, gdy zaproponowano mi, żebym zrobiła prawo jazdy. Przełamałam ten lęk. Zrobiłam je później.. Nie ciągnie mnie, żeby wziąć samochód i gdzieś pojechać. Jestem typem domatora. Po szkole chętnie wracam do domu, do swojej wspólnoty.

Jest siostra ciągle uśmiechnięta. Czy zdarza się, że poniosą siostrę nerwy?

Bardzo rzadko zdarza mi się, żeby coś ostrzej powiedzieć. Na lekcjach staram się prowadzić z dziećmi dialog. Kiedyś zapytałam je, co by powiedziały gdybym np. zaczęła na lekcjach przeklinać. Oczywiście mówili, że to by nie wypadało. - Ale dlaczego? Przecież ja jestem taka sama jak wy? - stwierdziłam. Innym razem, kiedy wzajemnie się przezywają, to proponuję, że na nich też tak zacznę mówić. I okazuje się, że takich zachowań jest znacznie mniej. Dzieci mają do mnie zaufanie. Przychodzą do mnie z różnymi sprawami. Często z takimi, z jakimi nie pójdą np. do wychowawcy.

Problem w tym, że co ludzie zdążą się do kogoś przyzwyczaić, zaufać, to wtedy następują zmiany. Przenosiny osób duchownych, sióstr dla wielu osób jest zupełnie niezrozumiałe i wielu postrzega je jako karę.

Nasze życie jest takie, że dzisiaj tu, a jutro tam. Ja się nie przywiązuję do ludzi ani do parafii. Zmiana to dla mnie coś normalnego. W Bojanowie byłam 20 lat, ale się nie przywiązałam. Bardzo ich lubiłam i szanowałam. Bóg stawia na naszej drodze kapłanów, zakonników. Nie można się jednak do nich przywiązywać. Oni mogą nam pomóc, wskazać drogę, ale nie można od ich obecności uzależniać naszej wiary czy obecności w Kościele. Przez osiem lat pracowałam w Gnieźnie, u księdza prymasa Józefa Glempa. Nie byłam wtedy katechetką, ale dzieciaki i tak do mnie lgnęły. I to właśnie moja przełożona zasugerowała, że powinnam zostać katechetką. Dzieciaki ładowały mi się na kolana. Przychodziły i pytały: „Czy jest nasza siostra?”. Nie myślałam wtenczas że zostanę katechetką . Dobrze czułam się w pracy fizycznej. Pierwszy rok uczyłam na salkach przy parafii. Kiedy wprowadzono lekcje religii do szkół, to w pokoju nauczycielskim czułam się nieswojo. Wszyscy milkli, gdy wchodziłam. Nie chciałam ich krępować swoją obecnością. Ciągle pełniłam dyżury na przerwach. Potem już wiedzieli, że nie muszą się czuć skrępowani w moim towarzystwie. Uczyłam w Powidzu, w Święciechowej i Bojanowie. Później przez rok zajmowałam się duszpasterstwem powołaniowym. Jeździłam na rekolekcje, spotkania z młodzieżą.

Ale teraz jest siostra w Jarocinie i znów uczy dzieci religii...

Była taka potrzeba, żeby przyjść do Jarocina. Na początku lękałam się jak to będzie , ale przyjęłam to w duchu posłuszeństwa. I okazuje się, że jest świetnie. Ludzie są otwarci, skłonni do pomocy. Moja wspólnota, mimo że siostry są starsze, też jest świetna. Ja zawszę mówię to, co serce mi dyktuje. Jedni mnie odbierają tak, inni inaczej, ale to nie jest takie ważne. Czasem trzeba być Bożym wariatem. I zrobić z siebie wariata, szczególnie przy dzieciach. Święci też byli uważani za wariatów.

 

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama