Dwa tygodnie to był dobry czas, aby złożyć wniosek, oddać dotychczasowy dokument (przecież w Polsce go nie potrzebujemy), dokonać opłaty i po 10 dniach zgłosić się po odbiór tzw. twardego dokumentu. 10 dni później przypadało na 10-go listopada a mój plan wyglądał tak: 10-go listopada odbieram dowód rejestracyjny, 11-go wyjeżdżam na Dolny Śląsk aby dotrzymać ważnych terminów, a 14-go jadę na zachód. „Chcesz rozbawić Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach” – mówi stare porzekadło, które w tym momencie sprawdziło się idealnie.
W piątek, 10-go listopada na ulicy Zacisznej w urzędzie komunikacji powitała mnie na drzwiach biała kartka z informacją, że tego dnia urząd będzie nieczynny. Powód? Odświętowywanie Dnia Niepodległości. Ręce mi opadły do kolan, a głowa kipiała pomysłami na temat skutecznego i natychmiastowego odbioru dokumentu: zadzwonić do naczelnika urzędu, poszukać jakiejś znajomej osoby, z którą chodziłam w Jarocinie do przedszkola, podstawówki lub liceum, a która teraz pracuje w urzędzie komunikacji, przekupić ochronę (jeśli takowa tam jest), włamać się przez szklane drzwi… Na końcu rozmyślań moja głowa zrobiła się pusta, a ręce nadal wisiały nisko i ciężko. Podreptałam z powrotem do samochodu.
W domu wymyśliłam, że w podróż zabiorę cały segregator z dokumentami zaczynając od umowy kupna sprzedaży, poprzez wszelkiego rodzaju ubezpieczenia, przeglądy techniczne, wymiany oleju i mandaty z ostatnich lat, a resztę wypłaczę i wyjaśnię podczas ewentualnej kontroli. 11-go listopada wsiadłam za kierownicę i pojechałam na południe Polski. 12-go zajrzałam na stronę internetową naszego wydziału, na której znalazłam potwierdzenie, że 10-go wszyscy świętują oraz hasło: „Urząd przyjazny klientom”. Najpierw uśmiechnęłam się krzywo sama do siebie ale chwilę potem pomyślałam, że to może być moje wybawienie. Jak pomyślałam tak zrobiłam i następnego dnia, czyli 13-go zadzwoniłam do urzędu przyjaznego klientom.
O dziwo po drugiej stronie słuchawki po dwóch sygnałach usłyszałam nie maszynę a „żywego człowieka”. Poinformował mnie uprzejmym głosem, że dowód rzeczywiście jest gotowy do odbioru. Poszłam tropem uprzejmości usłyszanej w głosie oraz internetowego sloganu o urzędniczej przychylności i spytałam, czy nie mogliby mi przesłać dowodu kurierem, bo następnego dnia wyjeżdżam za granicę, a niestety jestem 250 kilometrów od Jarocina. Słysząc własny głos i pomysł – postukałam się w myślach w czoło. Niepotrzebnie, bo zamiast ataku śmiechu czy oburzenia pod tytułem „co ja to sobie wyobrażam”, poproszono mnie abym o moim pomyśle opowiedziała naczelnikowi, gdyż tylko on może podjąć ostateczną decyzję.
Ostateczna decyzja została podjęta i 24 godziny później opłacony przeze mnie kurier przyjechał z dowodem rejestracyjnym. To było uczucie urodzin, imienin i Bożego Narodzenia w jednym. Gdy zadzwoniłam do naczelnika, aby podziękować jako klientka za przychylność urzędu i spytać skąd ten szczodry urzędniczy gest, opowiedział mi o okresie pandemii: - W porównaniu z tym, czego doświadczyliśmy podczas COVIDU, pani historia i problem jest bułką z masłem. Wtedy to dopiero były wyzwania... - wyznał stoickim spokojem, a ja pomyślałam, że nawet w życiu urzędnika sprawdza się powiedzenie o tym, że „wszystko, co nie zdoła zabić - wzmacnia”. Gdy opowiedziałam tę historię znajomemu usłyszałam: - Proszę, proszę... A słowo ciałem się stało! Nie do wiary… Aż chce się powiedzieć: Amen!
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.