W przygotowaniach uczestniczy bardzo wielu mieszkańców. Nierzadko bowiem trzeba było wykonać nie tylko rekwizyty i przebrania, ale i pojazdy dla przebierańców. Nawet w ostatnich latach wydarzeniem żyły całe wioski. W Poniedziałek Wielkanocny wszyscy chętnie wychodzili z domów oczekując na barwny korowód. Do dziś wszyscy chętnie się z nimi fotografują. Byli nawet i tacy, którzy przyjeżdżali specjalnie tylko po to, aby dać się zatrzymać „niedźwiedziom”.
Oczywiście przebierańcom musieli zawsze towarzyszyć grajkowie, muzykanci. Nierzadko bowiem zapraszali oni do tańca odwiedzanych gospodarzy. Niektórzy dopatrują się w tym zwyczaju analogii do kolędników, którzy odwiedzali domy z życzeniami w okresie Bożego Narodzenia. Można się domyślać, że pewnie kiedyś takie odwiedziny miały gwarantować szczęście, powodzenie. Sugeruje się, że niedźwiedź - jako symbol siły i witalności - miał się nimi dzielić z odwiedzanymi mieszkańcami. Tradycja była kultywowana już dawno, ale nigdy w naszym rejonie nie została szczegółowo opisana. Teraz mamy do czynienia raczej z próbą rekonstrukcji. Wiele zwyczajów zarzucono bowiem wraz z industrializacją wsi.
„Muradyni”, diabły i kominiarze
Podobne korowody odbywają się w innych częściach Wielkopolski. Różnią się szczegółami, ale idea pozostaje ta sama. W powiecie ostrzeszowskim chodzono z „kurkiem” lub „kokotkiem” (z dwukołowym wózkiem, na którym stała figura koguta z drewna, ciasta lub gliny - symbol sił witalnych, słońca i urodzaju). W centralnej części regionu były to pochody z „niedźwiedziem”, a w zachodniej i południowo-zachodniej z „siwkiem” (jeździec zespolony z koniem w typie lajkonika). Są i „muradyni”, którzy chodzą w okolicach Czarnkowa i „murzą”, czyli brudzą sadzą, dokładnie, tak jak i nasi „kominiarze” czy „diabły”. No i w swojej grupie mają też dwa słomiane miśki. Na poznańskiej Ławicy nazywana się ich „żandarami” od żandarma znajdującego się w grupie.W przypadku naszych „niedźwiedzi” w grupie też można spotkać milicjanta lub policjanta, który grozi wystawieniem mandatu za cokolwiek. Można się oczywiście wykupić stosownym datkiem. Kiedyś były to głównie produkty spożywcze np. jajka lub drobne pieniądze. Niezależnie od nazwy i składu grupy idea była wszędzie taka sama. Chodzi o element zabawy. Był to zwyczaj podobny do orszaków kolędników w święta Bożego Narodzenia. Skąd się wziął tak naprawdę?
Małysz i poganiacz w kapeluszu św. Patryka
Na Śląsku, a szczególnie na opolszczyźnie kultywowany jest zwyczaj „wodzenia niedźwiedzia”, ale związany jest z zakończeniem karnawału. W Wielkopolsce niedźwiedziowi towarzyszyły w pochodach dyngusowych dziad, baba, koń, diabeł, czasem też czapla lub bocian. Później dołączyli również policjant i kominiarz, czyli postacie niecodzienne w życiu wsi. Niedźwiedziowi towarzyszą najczęściej: dziad, baba, kominiarz i muzykant. Może też być młoda para. Nierzadko do pochodu wprowadzane są nowe elementy np. jedenaście lat temu w pochodzie w Noskowie był... Adam Małysz. W Cielczy dekadę temu jeden z poganiaczy przywdział gustowny kapelusz św. Patryka, przywieziony przez pracującego w Irlandii mieszkańca.Dobór kostiumów zależy wyłącznie od inwencji uczestników. Jedyne, co się nie zmieniało to strój "niedźwiedzia". Jak podkreślają etnografowie początkowo wykonywany z grochowin mających symbolizować bezpłodność i bezżeństwo, a gdy zaczęło ich brakować - ze słomy. Niedźwiedzia oplatano całkowicie słomianymi powrósłami, jego głowę i twarz motano słomą wiązaną u góry w czub, a z tyłu przyprawiano ogon z sitowia. Taką metodę tworzenia stroju „niedźwiedzia” z użyciem powrozy plecione ze słomy podtrzymuje się m.in. w Cielczy. Nie jest to wcale łatwa sztuka.
- U nas też były „niedźwiedzie”, ale skończyły się w momencie, gdy człowiek, który potrafił zrobić czapkę wyjechał do pracy za granicę - wspomina mieszkaniec wsi w gminie Jaraczewo.
Najpierw oczywiście trzeba zdobyć słomę. Kiedyś nie było z tym najmniejszego kłopotu. Bo po prostu nie było kombajnów. Teraz trzeba o słomę zadbać jeszcze przed żniwami i ściąć zboże tradycyjnie - kosą. Jeśli grupa nie może zorganizować słomy i nie chcą poświęcać aż tak dużo czasu na tworzenie „niedźwiedzia” coraz częściej pojawia się „miś” w futerku.
Wszyscy czekali na odwiedziny
Uczestnicy takiego pochodu żądali od napotkanych ludzi drobnych datków w postaci jajek, wędlin, czy ciast, polewając wodą albo strasząc opornych malowaniem sadzą. Dziad z babą tańczą, a kominiarz albo diabeł smaruje domowników sadzą. Zwyczajowo otrzymywali jajka, obecnie zaś niewielkie sumy pieniędzy. Nierzadko byli też częstowani przez gospodarzy. Grupa z niedźwiedziem bardzo często płatała też różne drobne figle np. zatrzymywała samochody by wręczyć „mandaty” za nieistniejące przewinienia. Dla mieszkańców odwiedziny były czymś na co się bardzo czekało.
- Wszystkim tego brakuje. Do czasu epidemii nie było chyba roku, żeby się jakaś grupa nie zorganizowała. A bywało, że i dwie chodziły - młodsza i starsza - najpierw tacy dwudziestolatkowie, a później w niedzielę tacy koło trzydziestki. Przygotowania trwały zawsze tydzień albo i ze dwa tygodnie. Dostawali od nas zawsze słomę. Nawet nauczyli się wiązać słomę z balotów w powrozy - wspominała Jolanta Jankowska, sołtyska w Górze.
Na zakończenie wszyscy uczestnicy barwnego korowodu mieli okazję do zabawy przy grillu. Góra to druga obok Cielczy miejscowość, w której można spotkać tradycyjnie przygotowywane słomiane „niedźwiedzie”, które mogą czasem budzić skojarzenia z chochołami.
Edmund Kowalczyk z Noskowa wspomina, że przebierańców nie powstrzymała nawet śnieżna Wielkanoc.
- Pamiętam, że strażacy, którzy to ostatnio organizują, ulepili bałwana przed remizą. I też chodzili - tłumaczy i dodaje, że mieszkańcom brakuje tej świątecznej atrakcji. Sam jako dziecko też chodził, podobnie jak i jego ojciec. - Czasem byłem za „pisarka” (osoba zapisująca otrzymane dary), bo i taki musiał być, a czasem za diabła - wspomina.
Tradycja wymaga wiedzy i umiejętności
W Cielczy korowód co roku organizowała miejscowa Ochotnicza Straż Pożarna. Mimo że dwa lata temu nie mogli już chodzić z uwagi na pandemię, mieli nadzieję, że będzie to możliwe w zeszłym roku, dlatego już latem rozpoczęli przygotowania ścinając zboże tradycyjnie kosą. Wtedy się nie udało, ale 18 kwietnia będzie to już możliwe.- U nas wszystko odbywa się zgodnie z tradycją, tak jak i wiele lat temu. Jedynie do wzmocnienia warkoczy używamy sznurka do snopowiązałki, ale to jedyne odstępstwo. Zaplatanie słomy w powrozy to nie jest łatwe. Wymaga siły i wiedzy. Niewiele osób już to potrafi, a młodzi niekoniecznie chcą się uczyć. Ręce się przy tym kaleczą i bolą. Samo ubieranie „niedźwiedzia” też nie jest łatwe, nawet przy gotowych powrozach i czapce. To praca dla 4 osób na trzy godziny i to na jednego - tłumaczył rok temu Krzysztof Frąckowiak, prezes OSP w Cielczy. Wyraził wtedy nadzieję, że w przyszłym roku znowu będą mogli sprawić radość mieszkańcom. No i marzenie uda się spełnić. Wiadomo, że przebierańcy pojawia się w Łuszczanowie, Noskowie, Górze i Cielczy. Do tradycji powraca się w tym roku również w Osieku.
W naszym wielkopolskiej tradycji występuje pewne podobieństwa do zwyczaju praktykowanego na Śląsku, tam jednak „Wodzenie Niedźwiedzia” odbywało się na zakończenie karnawału. „Niedźwiedź (miś, ber) obwiązany jest w grochowiny lub słomiane powrósła plecione w warkocze, na głowie ma wysoką słomianą czapę z dzwoneczkiem. Inną odmianą ubioru był zestaw złożony z kożucha odwróconego włosiem na wierzch i futrzanej czapki na głowie” - opis ten pasuje zarówno do śląskiego, jak i wielkopolskiego zwyczaju. Po obejściu całej wsi często palono strój niedźwiedzia lub go „topiono”, a następnie młodzi zbierali się na ucztę i tańce w jednym z domów lub karczmie.
Nawet w muzeum brak informacji
Mimo że zjawisko to kultywowane jest w wielu wioskach, to jednak jego geneza nie jest dokładnie znana. W Muzeum Regionalnym w Jarocinie trudno też szukać jakichś informacji o Niedźwiedziach. W zbiorach znajduje się kilka fotografii, ale do tej pory nikt nie pokusił się, żeby opisać to zjawisko. Przebierańcy z innych regionów z Wielkopolski znacznie częściej były obiektem zainteresowania etnografów.Obecność niedźwiedzia w korowodach przebierańców można wiązać z popularną w dawnych wiekach rozrywką polegającą na wodzeniu żywego niedźwiedzia. Wierzono bowiem, że oprowadzenie zwierzęcia po domu i zagrodzie przepędza złe duchy, zapewnia dobrobyt w domu, a dziewczętom pomaga w zamążpójściu. Zachowanie uczestników współczesnych pochodów niewiele zmieniło się przez wieki. Kiedyś tradycja była o wiele bardzie rozbudowana, bo odwiedzinom przebierańców towarzyszyły kiedyś pieśni nawiązujące do Wielkanocy i obiecujące gospodarzom pomyślność w zamian za dary.
Tymczasem mały łyk historii tradycji. Jak to było drzewiej przypomina Klub Filmowy JAR. Filmowcy pokazują krótki obraz dokumentujący przejście Niedźwiedzi w Parzęczewie (gm. Jaraczewo) z roku 1971.
W galerii prezentujemy archiwalne zdjęcia z naszych zbiorów. Są to głównie zdjęcia zgłoszone do konkursu na najlepszą fotografię z Niedźwiedzi. W tym roku znów go ogłosimy. Wkrótce podamy szczegóły.
Najbardziej rozpoznawalne i przy okazji słynne są chyba Niedźwiedzie z Cielczy. Kilka lat temu reporterzy portalu jarocinska.pl zrealizowali nagrodzony dokument o ludziach tworzących i podtrzymujących tradycję. ZOBACZ WIDEO
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.