Co było pierwsze: powołanie kapłańskie czy zamiłowanie ornitologiczne?
Myślę, że to pytanie jest nieco podchwytliwe. Wierzymy, że powołanie kapłańskie (które stanowi zawsze wielką tajemnicę) pojawia się u zarania naszego życia. Czym innym natomiast jest odczytanie pierwszych symptomów powołania - czy to przez nas samych, czy też przez osoby, z którymi przyszło nam żyć. O to zapewne w tym pytaniu chodziło i w takim rozumieniu zamiłowanie (nieco za mocne słowo - powiedziałbym raczej - zainteresowanie) ornitologiczne pojawiło się u mnie wcześniej, już w wieku dziecięcym.
Jak zaczęła się ta pasja? Kto księdza „zaraził”?
Tak naprawdę to nie pamiętam tego szczególnego momentu „zarażenia”. W moim najbliższym otoczeniu ptaki były obecne od zawsze. Pewnie jakiś wpływ na to miało to, że pochodzę z Doliny Baryczy, okolic Milicza - terenu bardzo bogatego przyrodniczo, obfitującego głównie w szeroko pojmowane ptactwo wodne. Przez osiem lat uczęszczałem do szkoły podstawowej, która mieściła się kilkaset metrów od stawów, było to też miejsce częstych wycieczek - nie tylko - lekcyjnych. Wielokrotnie odbywały się tam zloty ornitologiczne. Późniejsze pięć lat spędzonych w milickim Technikum Leśnym to jakby przedłużenie i rozwijanie tego przyrodniczego bakcyla.
Co do tradycji rodzinnych w tym kierunku to żadnych takowych nie było. Raczej obecnie staram się - już jako ksiądz - „przemycać” różne kwestie związane z ptakami i „zarażać” członków rodziny i znajomych.
Czy należy ksiądz do jakichś organizacji, stowarzyszeń, które zajmują się tematem ptaków?
Oficjalnie nie, choć staram się je w różny sposób i w miarę swych możliwości wspierać. Tych organizacji jest bardzo wiele i musiałbym chyba należeć do wszystkich. Nie ukrywam, że najbliżej mi do Stowarzyszenia Ochrony Sów (Owl Conservation Association) oraz stowarzyszenia Ptaki Polskie. Od jakiegoś czasu funkcjonuje też założony przeze mnie Klub Przyjaciół Sowy „Szlara” (Owl Friends Club) - można nas spotkać choćby w mediach społecznościowych.
Czy zdarzyło się księdzu poznać innego duchownego o takich samych zainteresowaniach?
Ta moja pasja pozwoliła mi poznać wielu ciekawych ludzi w Polsce i na świecie. Czy są wśród nich osoby duchowne? Zdarzają się (choć może nieco mniej ode mnie zakręceni na tym punkcie). Czy to rzadkość? Myślę, że nie. Wiele osób (w tym także księży) pasjonuje się przyrodą niejako w zaciszu swojej izdebki, nie afiszując się z tym i nie udzielając się na zewnątrz. Wprawdzie osobiście nie zdążyłem go poznać, ale takim sztandarowym przykładem duchownego-ornitologa naszych czasów był ś.p. brat Antoni Marczewski OP (1986-2016), nazywany „bratem Antonim od ptaków”. Był cenionym ornitologiem, jednym z najbardziej znanych w Polsce. Słyszałem też o pewnym księdzu, który zbiera przeróżne rzeczy związane z sowami, ale to raczej temat kolekcjonerstwa.
Co jest najtrudniejsze w obserwowaniu ptaków?
Ptaki obserwować może każdy z nas. Fascynacja przyrodą nie zakłada ograniczeń w kwestii wieku, płci, wykształcenia itd. Często wiele obserwacji (i to takich w stylu: wow!) to - przynajmniej w moim wydaniu - dzieło przypadku. Czasem bywa tak, że po wielu godzinach spędzonych w czatowni „nie ma się czym pochwalić”, a czasami ni stąd ni zowąd na naszej drodze pojawia się jakiś unikalny okaz. Najważniejsze moim zdaniem to być w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie - a tak na serio to być zawsze przygotowanym na spotkanie z ptakiem. I tu już zależy od naszych upodobań - czy ograniczamy się tylko do obserwacji, czy też chcemy jej efekt uwiecznić w formie zdjęcia lub filmu. Pamiętajmy o tym, że nie tylko my obserwujemy ptaki, ale one również obserwują nas. To działa w obydwie strony. A że ptaki z reguły wzrok i refleks mają znacznie lepszy niż my, to ogrom tych naszych obserwacji spełza na niczym. Tak więc drugą pomocną cechą jest cierpliwość i spostrzegawczość. Pomaga również znajomość behawioru danego gatunku, tak by podczas naszych obserwacji nie przekroczyć tzw. dystansu ucieczki.
Jaki sprzęt jest do tego potrzebny?
Co do sprzętu - wystarczy lornetka (ja osobiście preferuję 10x42), opcjonalnie aparat fotograficzny i dobry przewodnik-klucz do oznaczania ptaków. Nie chcę tu reklamować jakiejś konkretnej firmy, zainteresowani mogą znaleźć podpowiedzi w internecie. Przy obserwacji (a tym bardziej przy fotografowaniu czy nagrywaniu) ptaków musimy pamiętać o bardzo ważnej sprawie - etyce. Nie płoszymy ptaków, nie zaglądamy ptakom do gniazd (szczególnie w okresie lęgowym) itd. Żadna obserwacja, żadne zdjęcie, żaden filmik nie są warte tego, aby narażać ptaki na dodatkowy niepotrzebny stres (którego efektem bardzo często może być nawet porzucenie lęgu).
Jakie są księdza ulubione gatunki ptaków?
Sowy, sowy i jeszcze raz sowy. A tak na poważnie – to oprócz sów wszystkie ptaki: i te duże, i te małe. Ostatnimi czasy wiele radości sprawiają mi obserwacje - pospolitego wydawałoby się - wróbla domowego (Passer domesticus), którego wbrew pozorom mamy coraz mniej. Ale to właśnie sowy wywołują u mnie szybsze bicie serca.
Co jest tak fascynującego w sowach?
Odpowiem banalnie: Wszystko. Ich przystosowanie do takiego a nie innego trybu życia - perfekcyjny słuch, doskonałe widzenie w nocy (choć nie dotyczy to wszystkich sów, niektóre z nich w nocy widzą gorzej od nas), swobodny obrót głowy o 270 stopni, zdolność wtopienia się w otoczenie (tzw. upierzenie kryptyczne), bezszelestny lot… Długo by wymieniać. To wszystko sprawiło, że od wieków postrzegano te ptaki jako stworzenia niemal magiczne, niejako istoty z pogranicza dwóch światów: życia i śmierci. Niestety dla sów nie wróżyło to nic dobrego - jako przedmiot zabobonu, ucieleśnienie zła i demonicznych mocy oraz zwiastunów rychłego zgonu - te bardzo pożyteczne ptaki były masowo tępione. Człowiek bezmyślnie pozbywał się niesamowitego sprzymierzeńca w walce z gryzoniami (sowy w tym zakresie są o wiele skuteczniejsze niż np. koty). Z drugiej strony sowa z racji swych wielkich - wprost nieproporcjonalnych - oczu kojarzona była z mądrością. I to właśnie w połączeniu z przytoczonymi wyżej cechami sprowadzało na nią bardzo często wyrok śmierci, wykonywany w okrutny i sadystyczny sposób. W rzeczywistości sowy inteligencją nie grzeszą i daleko im pod tym względem do papug czy krukowatych. Ale tylko one wśród ptaków mają niemalże ludzką „twarz” (to zasługa szlary i oczu skierowanych do przodu) i spojrzenie, któremu - przynajmniej ja - nie mogę się oprzeć.
Jakie były najciekawsze „odkrycia”, których ksiądz dokonał? I czy w Kotlinie udało się też zaobserwować coś ciekawego?
Jeśli już rozmawiamy o sowach, to po pierwsze: płomykówki (Tyto alba), które - według informacji uzyskanych od parafian - zamieszkują wieżyczkę kotlińskiego kościoła już od kilkudziesięciu lat. Czasami można je zobaczyć późnym wieczorem po zmroku lub nocą w świetle latarni, a nawet spotkać się z nimi wewnątrz kościoła (do którego sporadycznie zdarzy im się wlecieć). Płomykówka to chyba najbardziej kolorowo upierzona sowa spośród wszystkich 13 gatunków występujących w naszym kraju. Jakkolwiek jej widok może wzbudzać podziw, to „śpiew” (tym bardziej usłyszany niespodziewanie) może przyprawić o zawał serca. Wspomnę tylko, że nie ma on nic wspólnego z ogólnie pojętym pohukiwaniem sowy (nie wszystkie sowy i nie zawsze pohukują), a zainteresowanych odsyłam do odsłuchania tego dźwięku w internecie. Płomykówka obok pójdźki zwyczajnej (Athene noctua) najbardziej związała się z krajobrazem rolniczym, przez to jako swoje lokum wybierała siedziby ludzkie - stodoły, strychy, wieże kościołów. Niestety - tak jak wierzono, że głos pójdźki sprowadza do domu słuchacza rychłą śmierć, tak płomykówkę oskarżano o wywoływanie pożarów (co przy ówczesnej drewnianej zabudowie oznaczało dla tych pięknych ptaków wyrok śmierci). Dziś też płomykówki nie mają lekko - wprawdzie nikt ich już masowo nie zabija, ale coraz mniej jest dostępnych dla nich miejsc, w których mogą spokojnie wieść swój skryty żywot. Kolejnym gatunkiem sów związanym z Kotlinem jest uszatka zwyczajna (Asio otus). W ubiegłym sezonie uszatki z powodzeniem wyprowadziły lęg w gnieździe na świerku obok probostwa (tu kolejna ciekawostka - nie wszystkie sowy mieszkają w dziuplach). W 2019 r. mogliśmy obserwować tam pięć młodych sów. Nazwa uszatki - drugiego po puszczyku zwyczajnym (Strix aluco) gatunku sowy pod względem liczebności w Polsce - nawiązuje do kępek piór stawianych przez ptaka na głowie w momencie zaniepokojenia (oczywiście nie są to uszy). Oprócz sów udało się w tym roku w Kotlinie namierzyć stanowiska lęgowe błotniaka łąkowego (Circus pygargus) - drapieżnego ptaka z rodziny jastrzębiowatych. Ten niezbyt liczny gatunek, żywiący się podobnie jak sowy gryzoniami, swoje gniazda zakłada wśród zbóż, przez co młode ptaki pozostające w gnieździe często padają ofiarami różnych prac polowych. Kilka młodych kotlińskich błotniaków zostało zaobrączkowanych na początku tego miesiąca, dziś wszystkie są już zdolne do samodzielnego lotu.
Czy należy pomagać podlotom?
To jest temat, który na wszelkich ptasich forach jak bumerang powraca z każdą wiosną. Zacznijmy od określenia czym jest podlot. Należy wyjaśnić to pojęcie, ponieważ wielu wciąż błędnie myli podloty z pisklętami. Otóż podlot to taki etap w życiu młodego ptaka (nie wszystkie gatunki przechodzą to stadium), kiedy znajduje się już poza gniazdem i uczy się samodzielnego życia. Z jednej strony jest już prawie lub zupełnie opierzony, potrafi pokonywać w powietrzu małe odległości, ale nadal jest pilnowany, karmiony i chroniony przez rodziców (którzy bardzo często tak dobrze się kamuflują, że ich nie dostrzegamy). Zdarza się, że ludzie widząc takiego „malutkiego ptaszka” na ziemi, myśląc, że wypadł z gniazda, postanawiają zabrać go do domu i albo samemu próbują go odchować, albo przekazują go do ptasiego azylu. Działając w dobrej wierze tak naprawdę wyrządzają ptaku krzywdę, zabierając go od rodziców i przerywając naturalny porządek rzeczy. Często konsekwencje takiego czynu są nieodwracalne. Jak więc postąpić w takiej sytuacji? Zasada w tym temacie jest bardzo prosta: jeśli jest to pisklę (nieopierzone), które wypadło z gniazda to w miarę możliwości odkładamy je tam z powrotem, rodzice go nie odrzucą (wciąż pokutuje mit o zapachu pozostawionym przez człowieka). Jeśli powrót do gniazda jest niemożliwy, pisklę powinno trafić do azylu. W przypadku podlotów zabranie ptaka może być uzasadnione tylko i wyłącznie jego stanem zdrowia (uraz, kontuzja, rana) lub dużym prawdopodobieństwem spotkania z nienaturalnym drapieżnikiem (kot, pies, jenot, norka) i dłuższą obserwacją (z ukrycia) braku reakcji rodziców. Jeżeli podlot jest zdrowy i nic mu nie dolega, zostawiamy ptaka w spokoju, ewentualnie podsadzamy na najbliższy krzak lub drzewo (chroniąc np. przed rozjechaniem), rodzice powinni się nim zająć. Etap podlota występuje także w przypadku sów. Tzw. „gałęziaki” możemy dość często wiosną spotkać na ziemi. Tu zasada jest analogiczna - jeśli ptak wymaga leczenia powinien trafić do weterynarza lub azylu, jeśli nie ma obrażeń - używając kija, gałęzi itp. podsadzamy młodego obieżyświata na gałąź. Młoda sowa przy pomocy szponów i dzioba potrafi sprawnie wspiąć się po pniu drzewa. Potrafi też zranić, więc zachowajmy szczególną ostrożność. Trzeba też dodać, że jeśli ptak został pogryziony przez kota, to bezwzględnie i niezwłocznie powinien trafić do weterynarza (kocia ślina zawiera bakterie, które są zabójcze dla ptaków). Przy temacie podlotów i ewentualnej pomocy im należy wspomnieć o tym, że pierwszorzędną sprawą z naszej strony jest zadbanie o to, żeby te podloty w ogóle były. Wiele gatunków niegdyś bardzo często spotykanych odnotowuje w ostatnim czasie drastyczny spadek swojej liczebności. Modernizacje budynków, kratowanie kanałów wentylacyjnych, różnego rodzaju „szklane pułapki” itp., powszechna chemizacja i zmiany w krajobrazie - to wszystko sprawia, że wiele gatunków synantropijnych bezpowrotnie traci swoje siedliska i nie może wyprowadzać lęgów. Te, którym to się udaje, są dziesiątkowane przez „wolnożyjące” i wychodzące koty domowe, które polując „dla sportu” dokonują spustoszenia na niesamowitą skalę.
Co należałoby zmienić w naszym podejściu do flory i fauny?
Kierować się pierwszą zasadą zaczerpniętą z lekarskiej przysięgi Hipokratesa: „primo non nocere” - po pierwsze nie szkodzić.
Czy działania na szkodę przyrody można uznać za grzech?
Ależ oczywiście, że działania na szkodę przyrody można uznać za grzech. Mówi się nawet o tzw. grzechu ekologicznym (niektórzy wiążą go z grzechem pychy, a więc pierwszym z grzechów głównych). Okrucieństwo wobec zwierząt, bezmyślne niszczenie przyrody, wypalanie traw, wywożenie śmieci do lasu czy spalanie ich w domowych piecach itd. to nie są przecież dobre uczynki. To jest grzech i jako grzech powinien zostać napiętnowany. Wielu ludzi, usprawiedliwiając swoje niekoniecznie dobre działania, powołuje się na cytat z Biblii, z Księgi Rodzaju: „Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi” (Rdz 1,28). Ale to nie na tym polega, aby tę przyrodę doszczętnie zniszczyć. „Czyńcie sobie ziemię poddaną” - czyli uszanujcie to wszystko co dla was stworzyłem, aby mogło wam służyć, bo jesteście koroną stworzenia. Tu bardziej chodzi o otoczenie opieką niż bezwzględne panowanie. Tutaj trzeba przyjąć taką postawę wobec przyrody, jaką prezentował Św. Franciszek z Asyżu.
Czy da się pogodzić np. myślistwo z przestrzeganiem przykazań?
Jeżeli chodzi o myślistwo, to sprawa wydaje się być bardziej skomplikowana. W ostatnim czasie obserwujemy trend zmierzający do stygmatyzacji i niemalże dehumanizacji myśliwych (przy jednoczesnej humanizacji zwierząt i dość powszechnym bambinizmie wśród niektórych środowisk), ujawniają się różne społeczne ruchy typu „Ludzie Przeciw Myśliwym” itp. Jeśli przyjmiemy, że myślistwo (a idąc dalej także zabijanie zwierząt hodowlanych) jest grzechem, to dojdziemy ostatecznie do logicznego wniosku, że spożywanie mięsa jest nim również (w kategorii grzechów cudzych) - a to oczywiście nie jest prawdą.
Czy myślistwo jest rzeczywiście działaniem na szkodę przyrody? Przyroda rządzi się własnymi prawami, te prawa są bardzo brutalne, tu nie ma miejsca na jakąś infantylność. Czy się to nam podoba, czy nie, w przyrodzie tak jest, że jedni zjadają drugich. Myślistwo (o ile jest prawidłowo pojmowane) spełnia ważną rolę w ekosystemach, które niestety nie są naturalne i niemal pozbawione naturalnych drapieżników. Jeżeli myśliwy występuje niejako „w imieniu” drapieżnika i nie wykracza poza jego zadanie ustalone przez naturę, to jego rola jest nie tylko w tym przypadku pozytywna, ale wręcz konieczna dla zachowania równowagi i prawidłowego funkcjonowania ekosystemu. Zupełnie inaczej sprawa wygląda, gdy mamy do czynienia z kłusownictwem. W takim przypadku kwalifikacja czynu będzie zawsze moralnie naganna. Dodam, że osobiście do kłusownictwa zaliczam również taką sytuację, gdy zwierzyna łowna eksploatowana jest ponad miarę (również przez członków PZŁ) oraz polowania na ptaki, dla których nie znajduję żadnego logicznego usprawiedliwienia. Całym sercem wspieram inicjatywę „Niech Żyją!”, domagającą się wprowadzenia w Polsce moratorium, a docelowo całkowitego zakazu polowań na ptaki.
Jak ksiądz będzie wspominał te pięć lat spędzonych w Kotlinie?
Pięć lat to z jednej strony dużo, z drugiej mało. Tak to już jest w życiu księdza, że przychodzi taki czas, gdy trzeba zostawić wszystko i bogatszym w doświadczenie iść w zupełnie nowe. Przez ten czas spotkałem w Kotlinie na swojej drodze wielu ciekawych ludzi, którzy otworzyli mi oczy na pewne sprawy. Mogłem służyć u boku wspaniałego proboszcza, na którego zawsze mogłem liczyć i który przez te pięć lat wspierał mnie w różnych pomysłach i działaniach. I oczywiście Kotlin zawsze będzie kojarzył mi się już nie tylko z przetwórstwem owocowo-warzywnym, ale przede wszystkim z sowami.
Czy udało się już zaobserwować coś ciekawego w świecie ptaków na nowej parafii?
W Wysocku Wielkim jestem jeszcze dość krótko. Z tego co zdążyłem zauważyć to w pobliskim parku prym wiodą pospolite gatunki z wróblowych i drozdów. Pocieszające jest to, że ta moja nowa parafia leży w bliskim sąsiedztwie Parku Krajobrazowego Doliny Baryczy - największego parku krajobrazowego w Polsce. Od przygodzickich stawów dzieli mnie dosłownie kilka kilometrów - tak więc wszystko jeszcze przede mną. A sowy? Na sowy to do Kotlina!
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się, również w sieci.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.