reklama

Fryzjer, który mógł zostać bokserem. Romuald Grzelak strzyże i czesze jarociniaków już 70 lat

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Fryzjer, który mógł zostać bokserem. Romuald Grzelak strzyże i czesze jarociniaków już 70 lat   - Zdjęcie główne
reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościRomualda Grzelaka wszyscy znają jako „pana Romka”. Od 70 lat strzyże i czesze już kilka pokoleń jarociniaków, a od 55 lat jest mistrzem. - Dopóki Pan Bóg pozwoli, a klienci będą mnie chcieli, to będę pracował. To trzeba lubić, a nawet kochać, bo inaczej tak długo bym nie robił - mówi z przekonaniem nestor wśród fryzjerów.
reklama

W 2014 roku - w czasie rozmowy z "Gazetą Jarocińską" mówił, że chciałby przepracować w zawodzie 67 lat. Do tego wyniku brakowało mu wtedy tylko sześciu lat. Marzenia spełniły się i to z nawiązką. Na początku lipca tego roku minęło już 70 lat odkąd wziął do ręki nożyczki i grzebień. 

Romuald Grzelak strzyże i czesze jarociniaków już 70 lat. Zaczęło się od ręcznej maszynki

Romuald Grzelak pochodzi z okolic Dolska. Urodził się w 1938 roku w Lipówce, w powiecie śremskim. Ojciec pochodził z Cielczy. Po powrocie z niewoli zdecydował się wrócić w rodzinne strony, na Ziemię Jarocińską. Zamieszkali najpierw w Radlinie. W Jarocinie, do którego rodzina przeprowadziła się w 1952 roku, urodziło się rodzeństwo: brat i dwie siostry. 

reklama

- Gdyby mama była odważniejsza, to może moje życie ułożyłoby się zupełnie inaczej. Mieliśmy szansę wyjechać do Niemiec. Gospodarz, u którego tata pracował w Nadrenii, chciał go zatrudnić na stałe, bo jego synowie zginęli na froncie. Mama nie chciała jechać. Niemcy jej się źle kojarzyli. Poza tym nie znała języka. Ale nie ma czego żałować. I tak miałem dużo szczęścia w życiu. Spotykałem przede wszystkim wielu wspaniałych ludzi - wspomina Romuald Grzelak.

Dodaje, że w domu była bieda, więc mama sama strzygła go ręczną maszynką.

- Nie było to łatwe. Ręka szybko się męczyła, bo ruch musiał być ciągły. Trzeba było uważać, żeby nie wyrywać włosów. Młodzi fryzjerzy już tego nie potrafią. Mam jednego klienta, emerytowanego majora, który nie chce, żeby używać maszynki elektrycznej ze względu na to, że ma rozrusznik serca - tłumaczy. 

reklama

Romuald Grzelak strzyże i czesze jarociniaków już 70 lat. Fryzjer - alchemik i niebezpieczna trwała

Miał 14 lat, gdy poszedł po raz pierwszy do fryzjera. Jego kuzyn pracował wtedy w zakładzie na dworcu kolejowym.

- Od tego momentu nie pozwoliłem się dotknąć mamie. Tak mi się to spodobało, że postanowiłem pójść w tym kierunku. Zaczynałem się zresztą uczyć u mojego kuzyna. Jako uczniowie musieliśmy przejść wszystkie zakłady. To było dobre, bo rozwijało wyobraźnię, poznawało się różne style pracy. Zaczynało się oczywiście od miotły, od sprzątania zakładu. Trzeba było poznać fryzjerstwo damskie, męskie, a nawet perukarstwo - podkreśla pan Roman.

Do dziś przechowuje rysunki z czasów szkoły. Naukę zawodu rozpoczął w lipcu 1953 roku. Egzamin czeladniczy zdał trzy lata później w Kaliszu. Mistrzem fryzjerskim został w 1967 roku.

reklama

- Mieliśmy „szkołę fajfra”, prawdziwą szkołę życia. Teraz uczeń ma raj. Kiedy chce, to może sobie zrobić herbatę. Siedzi w cieple. A nami się „wysługiwano”. Wtedy były tzw. brygady lotne. Obsługiwaliśmy stolarzy i młynarzy, nie tylko w Jarocinie. Mieliśmy służbowy rower.  Teraz są kartki z godzinami otwarcia, a kiedyś właściciel lub uczeń wywieszał gong, czyli taki duży metalowy talerz. I na tej podstawie klient wiedział, że zakład jest otwarty  - wspomina.

Dodaje, że w czasach NRD zbierali ścinki włosów.

- Potem trafiały do Niemiec, a my w zamian dostawaliśmy profesjonalne nożyczki i maszynki. Do dziś nie wiem, do czego oni ich używali. Czy może na kleje albo do uszczelniania łodzi podwodnych? Bo włosy, podobnie jak i paznokcie, się nie psują - tłumaczy. 

reklama

Romuald Grzelak podkreśla, że kiedyś fryzjer był kimś w rodzaju alchemika. Samemu trzeba było mieszać farby i płyny do trwałej.

- Podczas trwałej parowej trzeba było nawinąć włosy na wałeczki, potem był imbryk podgrzewany na gazie. Para przepływała przez gumki. Nieraz zdarzało się, że gumki nie wytrzymywały ciśnienia i  klientki były poparzone. Ale panie chciały ładnie wyglądać - wspomina. 

Romuald Grzelak strzyże i czesze jarociniaków już 70 lat. Córka poszła w ślady ojca

Ostatecznie zdecydował się na fryzjerstwo męskie. Trzydzieści osiem lat przepracował w spółdzielni, a pozostałe już na swoim. Przez wiele lat był brygadzistą. Najdłużej pracował w zakładzie znajdującym się na jarocińskim rynku. Trzydzieści lat był członkiem rady spółdzielni. Romuald Grzelak w nagrodę pojechał m.in. na olimpiadę do Moskwy. Był też na międzynarodowych pokazach fryzjerskich w Miszkolcu. Spółdzielnia zapewniała im potrzebny sprzęt, środki oraz możliwości szkolenia, które prowadził centralny ośrodek w Krakowie.

-  Braliśmy udział w konkursach, ale brakowało nam czasu i możliwości ćwiczenia. Trzeba było przede wszystkim zarabiać pieniądze. W dużych spółdzielniach fryzjerzy mogli sobie wybierać klientów - tłumaczy. 

Wykształcił ponad 20 uczniów. Motywował ich do dalszej nauki. Większość z nich pracuje w zawodzie. Część ma własne zakłady. Dla pana Romana jest to szczególny powód do dumy i satysfakcji. Jedna z jego byłych uczennic wyjechała do Anglii. Do dzisiaj przesyła życzenia na święta.

- Pewnego razu stwierdziła, że musi mi podziękować za to, że dałem jej kiedyś po łapach za to, że źle trzymała grzebień. Ona bardzo dobrze sobie radzi jako fryzjerka - mówi. -  Żal mi trochę młodych, którym wydaje się, że fryzjerstwo przynosi szybkie i duże pieniądze. Poza tym jest duża konkurencja. W Jarocinie i w okolicy działa ponad 70 zakładów. 

W ślady pana Romana poszła córka - Izabella Studzińska, która obecnie prowadzi zakład przejęty od ojca. Syn wolał mechanikę samochodową. Z żoną byli małżeństwem ponad 50 lat. Wspólnie doczekali się trzech wnuków oraz dwóch prawnuków.  

Romuald Grzelak strzyże i czesze jarociniaków już 70 lat. Fryzjer, brzytwą go!

Oprócz pracy wielką pasją Romualda Grzelaka jest sport. W młodości boksował i był w tym dobry.

- Gdy wchodziłem na ring publiczność krzyczała entuzjastycznie: „fryzjer, brzytwą go!”. Walczyłem w wadze koguciej. Rodzice nie tolerowali boksu. Mama przejmowała się tym, że kogoś biję. Walczyliśmy w budynku bożnicy - tłumaczy.

W Klubie Sportowym „Victoria” walczył w latach 1956-57. Mógł przejść do milicyjnego zespołu „Olimpia” w Poznaniu, ale rodzice się nie zgodzili.

- Powiedzieli, że oni dziecka nie wychowywali na bandytę. Tata tylko raz widział moją walkę. Kiedy powiedziano mi, że „wąsiaty przyszedł”, to nie chciałem wyjść na ring. Bałem się, że w domu będzie draka. Tata był stolarzem i miał ciężką rękę. Miałem rywala o głowę wyższego, ale udało mi się go pokonać. Po powrocie do domu zdziwiłem się, bo panowała cisza - wspomina. - Wiem, że mama raz płakała, bo ktoś jej powiedział, że „syn dał komuś po papie”. Po latach stwierdziła, że może szkoda tego, że mi przeszkodzili w karierze sportowej. Widocznie tak jednak miało być. Nie ma czego żałować.

Sport nauczył go przede wszystkim dyscypliny i dał mu szansę na zużycie energii. Jak sam podkreśla, to ćwiczeniom zawdzięcza dobrą kondycję w wieku 84 lat.

- Przed walką musiałem zbijać wagę, dlatego od soboty niczego już nie jadłem. Wychodziłem z domu, żeby nie patrzeć, jak inni jedzą, bo byłem głodny. Potem ubierali mnie grubo - w dwa dresy i kożuch. W lasku koło dawnego „Saporo” musiałem biegać do góry i na dół, żeby się wypocić, bo sauny to jeszcze wtedy nie było - opowiada.

Prywatnie jest zagorzałym kibicem. Lubi piłkę nożną. Dla walk bokserskich jest gotowy wstać w środku nocy. Zwraca uwagę nie tylko na walkę, ale również na fryzury sportowców. Zachwycają go misterne wycinanki.

- Zdarzyło mi się, że jeden z klientów chciał być ostrzyżony na szachownicę. Zrobiłem to tylko po to, żeby sprawdzić, czy sobie poradzę. Bawiłem się z tym ponad godzinę, ale efekt był ciekawy - mówi Romuald Grzelak.

 

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama