reklama
reklama

Od 20 lat mieszka na cmentarzu w Jarocinie. Poznaj historię Aleksandra Paterki

Opublikowano:
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Aleksandra Paterkę grabarza opiekuna cmentarza parafialnego w Jarocinie znają prawie wszyscy mieszkańcy miasta. Każdy kto chodzi na cmentarz parafialny w Jarocinie zapewne zauważył kręcącego się po nekropoli sympatycznego mężczyznę
reklama

Aleksander Paterka urodził się w Jarocinie w rodzinie robotniczej. Tutaj też uczęszczał do szkoły podstawowej i liceum ogólnokształcącego. Po ukończeniu szkoły średniej przez rok uczył się w policealnym studium ekonomicznym w Ostrowie Wielkopolskim. Marzył o karierze w wojsku. Dostał się na studia wojskowe o kierunku zakwaterowanie i budownictwo. Życie pokrzyżowało plany. Zachorował i nie mógł już kontynuować nauki. Wrócił do Jarocina. Pracował w księgowości w Izolacji Jarocin, a potem w Domu Usług przy ul. Moniuszki w Jarocinie. W okresie  transformacji ustrojowej stracił pracę. Przez krótki czas był na „kuroniówce”, a potem założył firmę pogrzebową. Od dwóch dekad mieszka na cmentarzu parafialnym, a pracuje na nim od dzieciństwa.    

Wychowałem się na cmentarzu

Jest pan jedną z niewielu osób, które mieszkają na cmentarzu
      Wcześniej mieszkali tam dziadkowie. W 1967 przyprowadzili się do wynajmowanego obecnie przeze mnie domu od parafii św. Marcina. Dziadek pracę rozpoczynał u proboszcza Edwarda Degórskiego. Zajmował się kopaniem grobów, utrzymaniem cmentarza. Od dziecka bywałem w tym domu i najpierw obserwowałem pracę dziadka Piotra, a potem mu pomagałem. Wreszcie nadszedł moment, że zacząłem się tym zajmować zawodowo. W 1992 roku założyłem z kuzynem spółkę, a od 2008 roku sam prowadzę firmę - usługi pogrzebowe. W tym małym domku na cmentarzu zamieszkałem w 1999 roku. Przeprowadziłem się tam razem z żoną i synami.    
Rodzina nie miała obiekcji?  
    Nie. Miejsce zamieszkania nie miało wpływu na nasze życie rodzinne.  Wspólnie z małżonką wychowałem trzech synów. Wszyscy są już dorośli, tylko jeden mieszka z nami. Pozostali usamodzielnili się. W zawiązku z tym, że choruję przyjeżdżają i pomagają mi w tych cięższych pracach - głównie przy kopaniu grobów. 
Nie boi się pan mieszkać na cmentarzu?
Nie. A czego mam się bać? Zmarły jeszcze nikomu krzywdy nie zrobił. Miałem 6 lat jak dziadkowie zaczęli tam mieszkać. Faktycznie wychowałem się na cmentarzu.         
Czym się pan zajmuje?

Przyjmowaniem pogrzebów, wskazaniem miejsca pochówku, kopaniem i zasypaniem grobów, układaniem kwiatów, wieńców. Sporo czasu zajmuje bieżące utrzymanie. W sumie na cmentarzu pracuję już od dzieciństwa. Pamiętam, że jak byłem w pierwszej klasie, to pomagałem dziadkom dornować groby ziemne. Gwoździem robiłem dziurki i układałem kwiatki. Pod koniec nauki w szkole podstawowej zacząłem pracować niemal systematycznie. Podobnie było, jak uczęszczałem do liceum ogólnokształcącego. Koledzy po lekcjach mieli wolne, grali w piłkę nożną, a ja maszerowałem na cmentarz, żeby coś dorobić. Musiałem wspierać rodziców. Ojciec był po wypadku, miał amputowaną nogę. 
Dziadkowie nalegali, żeby pan kontynuował rodzinną tradycję, czy życie się tak potoczyło?
     Nie naciskali. Nawet nie sądzili, że kiedykolwiek na stałe będę się tym zajmował. Ale tak wyszło.
Ile grobów pan wykopał?
    Trudno podać konkretna liczbę. Początkowo było to około 100 rocznie. Jak został otwarty cmentarz komunalny, to na parafialnym jest w graniach 80 pogrzebów rocznie. Można przyjąć, że wykopałem ponad dwa tysiące kwater.      
Trudno jest wykopać grób?
    Najgorzej było zimną, kiedy mrozy były naprawdę siarczyste. W nocy stawialiśmy koksowniki, siedzieliśmy przy nich do rana. Potem brało się
15-kilogramowy młot, klin i trzeba było wszystko kuć. To naprawdę była wyczerpująca praca. Kiedyś rozbierałem również pomniki. Teraz tym już się nie zajmuję. Zlecam to firmie kamieniarskiej. Oni mają odpowiedni sprzęt i w moment nagrobek jest zdemontowany.          
Co panu szczególnie utkwiło w pamięci w czasie tylu lat pracy?  
      Rodzinne kłótnie o majątek. Najczęściej dotyczy to rodzin, które są skonfliktowane. Pamiętam jak dwie siostry szły za trumną matki, obrzucały się wulgaryzmami i wypominały sobie, co która dostała. Niektórzy tylko patrzą, aby pochować rodziców i znikają. Przyjeżdżają po trzech, czterech latach i nie wiedzą, gdzie jest grób matki. Kompletnie tego nie rozumiem. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Ale życie pisze różne scenariusze. W czasie jednego z pogrzebów na nowym cmentarzu w kondukcie żałobnym szły żona i konkubina. Kiedy zmarłego wpuszczono do grobu, to konkubina rzuciła się na trumnę. Tak się nieszczęśliwe zahaczyła suknią, że niewiele brakowało, a wciągnęliby ją do grobu.                                               
W ostatniej drodze zmarłym też pan towarzyszy?
     Teraz już nie. Jest firma pogrzebowa i ona zajmuje się obsługą pogrzebu. Kiedy zakończy się uroczystość, to dopiero zasypuję, układam kwiaty. Potem się rozliczamy. Wystawiam im rachunek za swoją usługę. Kiedyś nosiłem trumny ze zmarłymi.
Pamięta pan, kiedy pierwszy raz niósł zmarłego?
     Oczywiście, że tak. Chodziłem wtedy do szkoły podstawowej. Miałem 13 lat. Pamiętam, że miał już być pogrzeb i jeden z mężczyzn, który miał to robić, nie stawił się. Nie było już czasu, aby kogoś szukać. Zdenerwowany dziadek powiedział: „Olek pomożesz?”  Poszedłem…                     
Jak sobie pan radzi z tymi emocjami, które są na każdym pogrzebie: płacz, rozpacz?
      To są trudne chwile, ale trzeba umieć sobie z tym radzić. Nie mogę tego przeżywać. Najgorzej jest w przypadku pogrzebów osób młodych czy dzieci. Trzeba patrzeć na ból rodziców czy też małych dzieci, które nie rozumieją do końca, że już na zawsze żegnają mamę czy tatę.                      
Pamięta pan „najtrudniejsze” pogrzeby?
Właśnie przypominała mi się sytuacja sprzed kilkunastu lat. Były wtedy bardzo niskie temperatury. Wykopaliśmy grób, zabezpieczyliśmy fundamenty od następnych pomników, a na  godzinę przed pogrzebem „puściły” szalunki i pół grobu zostało zasypane. To dopiero były nerwy, bo ponownie trzeba było wszystko robić. Ludzie wychodzą z kaplicy, a my jeszcze pracujemy przy grobie.
 Bardzo przeżyłem pogrzeb rodziny z Jarocina, która zginęła w wypadku na przejściu granicznym w Niemczech. Znałem ich dość dobrze. Wtedy trzy albo cztery osoby z jednej rodziny straciły życie, w tym para, która miała brać ślub.           
 Boi się pan śmierci?
Każdego z nas to czeka. Najważniejsze, aby nie leżeć, nie cierpieć i nie być obciążeniem dla bliskich.               
To jest trudna, obciążająca praca. Jest dobrze opłacana?
    Miesięcznie mam od 3.000 do 4.000 zł. Jeszcze muszę sobie z tego  opłacić ZUS. Reszta zostaje na skromne życie.   
Czy nadal zdarzają się kradzieże?
    Cały czas. Kradną kwiaty, znicze, wkłady. Bywało, że zwracałem uwagę, bo te osoby wydawały mi się podejrzanie, to usłyszałem: „Co się w… To jest moja rodzina, wymieniamy, przenosimy na inny grób”. Na drugi dzień bliscy, którzy w rzeczywistości opiekowali się tym grobem, przyszli ze skargą. To im powiedziałam: „Byli od was z rodziny”.                
Złapał pan jakiegoś złodzieja?
    Tak. Panią, która przenosiła chryzantemy w doniczkach. Przyjechała nawet policja. Raz zatrzymałem też mężczyznę, który wynosił metalowe znicze, to powiedział mi, że on przyszedł posprzątać. Kiedy zagroziłem, że zadzwonię po policję, to zaczął mnie prosić, aby tego nie robić. W końcu ubłagał mnie, ale przypilnowałem, aby z powrotem położył je na te pomniki, z których zabrał.                    
Czy w związku z 1 listopada ma pan więcej pracy?  
Oczywiście. Teraz niektórzy dopiero przyjeżdżają sprzątać po ubiegłorocznym święcie. Największy problem jest ze śmieciami. Jest kontener, ale nie chce się otworzyć klapy, to zostawiają pod. W domu tak na pewno nikt nie robi. Co gorsza, ludzie podrzucają śmieci z miasta. Potrafią przywieźć oponę od samochodu, płytki, farby niezużyte.
Jest pan jedną z bardziej rozpoznawalnych osób w Jarocinie
    Tak? Miło mi. Mam nadzieje, że tylko z dobrej strony. Staram się być uprzejmy, ale czasami nie wytrzymuję i wybucham. Rzeczywiście dużo ludzi mnie zna. Nieraz jak wychodzę na cmentarz, tylko na chwilę zamknąć bramę, to wracam po półtorej godziny, bo spotkam jednego albo drugiego znajomego.    

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

       

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama