Poniżej zamieszczamy najciekawsze fragmenty wywiadu w wersji pisanej. Całość możecie odsłuchać w formie podcastu powyżej
Z żoną doskonale się rozumiemy
To przełomowy moment w Pana karierze. Do tej pory robił Pan tylko pierwszy tydzień wyścigu a teraz nagle wszystkie trzy. Co spowodowało, że został Pan na całe trzy tygodnie?To wszystko zostało spowodowane biznesem. W poprzednich latach było takie zapotrzebowanie, zmienialiśmy się w połowie wyścigu z innymi fotografami. W tym roku miałem kolejnych klientów i ekipę kolarską, która jechała cały wyścig. Pracowałem też dla agencji, a we wszystkim wspierała mnie żona. Dzięki temu mogliśmy stworzyć fajną ofertę, bo praca na motocyklu na Tour de France jest potwornie utrudniona. W zeszłym roku siedziałem na motocyklu, w tym roku już nie i nie zakładam, że kiedykolwiek na niego usiądę. Stworzyliśmy formę pracy, w której jedno z nas może siedzieć na podjeździe i robić ostatnie metry walki w tłumie kibiców, a drugie stoi na zjeździe na zakręcie. Dzięki temu dostarczaliśmy różnorodne kadry i to fajnie funkcjonowało, więc agencja i ekipa dla której pracuje, chętnie z tego skorzystała. Dzięki temu mogliśmy jechać cały wyścig i stworzyć ofertę, która była atrakcyjna w kontekście całego wyścigu.
Przez całą wielką pętlę była z Panem Pańska żona w roli fotografa. Czy to pomagało przetrwać te trzy tygodnie?
Tak. My nie mamy problemu przebywając ze sobą. Ludzie w związkach różnie funkcjonują, czasami przebywanie razem im nie służy. My jednak dobrze na siebie wpływamy w sytuacjach stresowych, a Tour de France to potężny stres, zmęczenie, wkurzenie - zgubione obiektywy, zniszczony samochód. Mimo wszystko, przez cały czas się wspieraliśmy. Staramy się mieć wobec siebie dozę zrozumienia. Doskonale się rozumiemy, jeśli coś nie wychodzi fotograficznie, to ja wiem dlaczego, bo mi też czasami nie wychodzi. Jeśli ja jestem wkurzony, ona to rozumie, bo sama też przez to przechodzi. Bardzo dobre mamy wspomnienia z tego wyścigu, do tego stopnia, że na koniec Tour de France Asia zadeklarowała, że fajnie by było pojechać jeszcze raz. Na początku jest potężne zmęczenie, ale później łapie się fajny rytm. Na koniec, kiedy jest już zakończenie, jest żal, że to już koniec, że trzeba wracać.
Był Pan na dwóch wielkich imprezach, igrzyskach i Tour de France. Ma pan jakieś historie albo anegdotki z nich?
Mnóstwo. Czasami tyle się dzieje, że robię sobie notatki, żeby później móc opisać to na Facebooku. Na przykład spotkanie z Janem Świątkiem, Polakiem, który całe życie mieszkał we Francji, a jego rodzice uciekli w czasie wojny. Rozmawialiśmy piękną polszczyzną, a on ze łzami w oczach tęsknił za krajem. Ja zamiast fotografować Pogacara, to żyje jego historią. To były mocno wzruszające momenty, ale takie historie są na porządku dziennym. Na Tour de France wróciliśmy też z dziurą w drzwiach samochodu, którą zrobił policjant i bez obiektywu.
Pozostając w temacie Tour de France, jesteśmy kilka dni po sukcesie Katarzyny Niewiadomej, która wygrała Tour de France Femmes. Czy to w Pana opinii największy sukces w historii polskiego kolarstwa?
Inny. Ciężko porównywać sukcesy Michała Kwiatkowskiego, który był mistrzem świata w kolarstwie szosowym, teraz srebrny medal Darii Pikulik na igrzyskach. Mamy innych medalistów olimpijskich - Rafała Majkę, Czesława Langa. Zwycięstwa Kasi bardzo brakowało, a sposób, w jaki ten ostatni etap się rozgrywał, był niczym dramat w siedmiu aktach. Ostatnie kilometry podjazdu pod Alpe d’Huez były niesamowicie emocjonujące. Kaśka zasługiwała na to zwycięstwo. Jej zwycięstwo to coś, co zapamiętam zawsze.
Sytuacja w PZKol to dla nas status quo
Są sukcesy, ale jest też tzw. ciemna strona mocy. W wielu związkach sportowych w Polsce nie dzieje się dobrze, a PZKol wiedzie wśród nich prym. Co Pan sobie myśli, jak słyszy o tych doniesieniach i faktach?To jest o tyle przykra sytuacja, że siedząc całe życie w kolarstwie jest się w to po prostu uwikłanym i pośrednio to mnie też dotyczy, bo nawet ja mam gdzieś tam niezapłacone faktury, które już dawno temu się przedawniły. Niemniej jednak my w tym świadku kolarskim na te wszystkie sensacje nie reagujemy, bo dla nas to jest status quo i nie robi to nas żadnego większego wrażenia. Sytuacja jest bardzo patowa, ale osobiście nie mam recepty na jej rozwiązanie. Te problemy się nawarstwiają, a wszystko przez to, że jest jedno nierozliczone sprawozdanie z 2017 roku. Patrząc jednak na skalę tego, jakie to są zaległości i porównując to na przykład do piłki nożnej, to jest to zaledwie jakiś procent. Pomimo to nawet jak ktoś ma dobrą wolę, to nie może nic zrobić, bo dopóki nie ureguluje się sprawozdania z tego 2017, to wówczas można cokolwiek zrobić. Staram się tym nieemocjonować, ale kończy się to finalnie tak, że jestem jedynym fotografem w Polsce, który żyje z kolarstwa, ale muszę pracować w Europie, dla klientów z Holandii, Norwegii, Włoch czy Hiszpanii, bo w Polsce tego nie ma. W Polsce pracuję dla Tour de Pologne, który jest ewenementem, ale nie ma za dużo związku z Polskim Związkiem Kolarskim.
Nie było na to szans. Sypiając codziennie po trzy-cztery godziny, więc każda wolna chwila była na wagę złota. Jeśli chodzi o jego sytuacje, to pewnie nie znam wszystkich faktów, ale to, co wiem budzi we mnie rozżalenie i wściekłość. Bardzo mi to przypomina różne akcje ze światka kolarskiego. Igrzyska Olimpijskie są imprezą, dla niektórych jedyną w życiu, a sytuacja, w której dowiadujesz się, że nie startujesz, jest niewyobrażalna. Wierzę, że Igor przekuje to w złość sportową i będzie to dla niego jeszcze większy motywator, by pokazać tym wszystkim ludziom ten palec, który trzeba.
Kilka dni temu pojawił się pomysł, by Polska zorganizowała igrzyska w 2040 lub 2044 roku. To oczywiście perspektywa iluś tam lat do przodu, ale co Pan o tym sądzi?
Wydaje mi się, że to jest działanie na zasadzie startu w wyborach na prezydenta - różne osoby zgłaszają się, że będą startować, ale chodzi głównie o rozpoznawalność, kwestie wizerunkowe, żeby się o nich mówiło. Na ten moment nie widzę szans, aby w Polsce odbywały się te igrzyska, szczególnie w obecnej sytuacji geopolitycznej, gdzie nie możemy powiedzieć co będzie za rok, a co dopiero za x lat.
Zawsze chce pojechać w Tour de Pologne
Po prawie dwóch miesiącach we Francji wrócił Pan do Polski i niemal z marszu zrobił Pan Tour de Pologne. Nie pojawiła się w Panu myśl, żeby odpocząć?
Nie. Co roku staram się pojechać w Tour de Pologne. Bardzo mi na tym zależy, to jest mój wyścig, na którym się wychowałem i od którego zaczęła się moja ścieżka jako fotografa. Zawsze chcę na tym wyścigu pojechać. Oczywiście, że byłem zmęczony, zdeprymowany czy wkurzony ale to jest normalne - nie można udawać, że tylko poklepujemy się po plecach. Na każdej edycji Tour de Pologne, na każdym Tour de France, na igrzyskach są chwile lepsze i gorsze, i to jest naturalne. W tym roku, po czternastu latach robienia wyścigów, znam specyfikę tego wyścigu, znam specyfikę miejsca, w którym się ten wyścig odbywa. Uderzyła mnie jednak estetyka naszych miast i wiosek. Po sześćdziesięciu dniach we Francji, gdzie zawsze mówię, że nie czuję się najlepiej, miałem takie poczucie, że w Polsce jest jedna wielka reklama. We Francji jest to wszystko ładne i estetyczne, a u nas nie ma żadnego czystego kadru, żeby zrobić coś fajnego. Myślę jednak, że wszyscy mamy to wrażenie, bo te reklamy są obecne nie tylko przy drogach, ale też na pięknych starówkach
W przyszłym roku możemy liczyć na Jarocin na trasie Tour de Pologne?
Nie sądzę. Pewnie Czesław Lang i ekipa Lang Teamu ma już w głowie jakieś plany, ale to minie jeszcze sporo czasu zanim je poznamy. Specyfika organizacji takiego wyścigu w Polsce jest nieco inna niż we Francji. Tour de France ma taką markę, że już na rok przed danym etapem może zaplanować, że start będzie tu i tu i odbędą się konkretne etapy. Tour de Pologne z kolei jest uzależniony od partnerów, sponsorów i umów krótkoterminowych, także z miastami, które dorzucają się do imprez z budżetów, czyli pieniędzy publicznych. Ważne jest także to, że jeśli chcemy mieć góry na trasie, to wyścig musi pojechać na południu kraju. Dla mnie najlepsze edycje były trzy i cztery lata temu, kiedy jechaliśmy ścianą wschodnią. Tam było czysto, była masa ludzi - czuć było bardzo kolarską atmosferę.
Jakie ma pan plany na dalszą część w sferze zawodowej?
Trochę odpocznę. Później mam kilka imprez amatorskich, które będę fotografował. Mam wstępnie zakontraktowany wyścig dookoła Chorwacji, wyścig gravelowy w Katalonii w październiku, i tyle. Mój sezon kolarski oscyluje raczej w okolicach wiosny i lata, a jesienią pracuje nad kalendarzem. Może przygotuje też jakąś wystawę.
Na sam koniec, jak zwykle, czego Panu życzyć?
Ostatnio czego chciałem?
Mieszkanie w okolicy, robienie grilla i oglądanie wyścigów kolarskich, których nie fotografuje.
Za dużo się nie zmieniło. Na ten moment, może niekoniecznie grillować, ale chciałbym mieć swoje miejsce na świecie. Bardzo dużo podróżuję i w zasadzie jak wracam, to nadal nie mam swojego miejsca, swojego azylu. Wracam na chwilę i znowu gdzieś jadę dalej. Chciałbym mieć takie miejsce, do którego wracam, i wiem, że jestem u siebie, i od razu mój mózg przełącza się na tryb odpoczynku. Takie miejsce bym chciał mieć.
Tego Panu w takim razie życzę.
Dziękuję bardzo.
CZYTAJ TAKŻE:
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.