reklama

Szymon Gruchalski: "Parę razy za tym aparatem uroniłem łzę" [ROZMOWY KUBACKIEGO]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Archiwum prywatne Szymona Gruchalskiego

Szymon Gruchalski: "Parę razy za tym aparatem uroniłem łzę" [ROZMOWY KUBACKIEGO] - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
49
zdjęć

Szymon Gruchalski pod Stade de France podczas Igrzysk Olimpijskich w Paryżu | foto Archiwum prywatne Szymona Gruchalskiego

reklama
Udostępnij na:
Facebook
SportSzymon Gruchalski wrócił niedawno z Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, na których był jednym z niewielu polskich fotografów. W podcaście Rozmowy Kubackiego opowiada, jak udało mu się spełnić jego największe marzenie oraz jak wygląda praca fotografa na największym sportowym evencie na świecie. Zapraszamy do wysłuchania podcastu.
Reklama lokalna
reklama

Poniżej zamieszczamy najciekawsze fragmenty wywiadu w wersji pisanej. Całość możecie odsłuchać w formie podcastu powyżej

Zmęczony? 

Bardzo. Mój organizm zaczyna teraz dopiero odpowiadać na to wszystko, co dostał przez ostatnie sześćdziesiąt dni. W ciągu dnia mam kompletne zjazdy energetyczne, śpię po 9-10 godzin i rano wydaje mi się, że w ogóle nie spałem. Później w ciągu dnia muszę jeszcze odsypiać, bo zdarzało się, że na Igrzyskach sypiałem po trzy godziny dziennie, i to jednak gdzieś zostawia swój ślad. Na razie dochodzę do siebie.

"Igrzyska były moim marzeniem od zawsze"

Jak udało się Panu zdobyć akredytację fotograficzną na IO? 

Z Igrzyskami jest tak, że żeby tam zostać akredytowanym, to ten cały proces ruszał już dwa lata wcześniej, więc te starania trwały dużo dłużej. Igrzyska były moim marzeniem od zawsze. Najpierw jako trenera, żeby mój zawodnik tam wystartował, a później już jako fotografa, żeby znaleźć się tam w roli, w której obecnie jestem. Marzyłem o tych Igrzyskach wcześniej i w Rio i w Tokio, ale jest bardzo ciężko się dostać. W tym roku było nas jedenastu fotografów z całej Polski. To są reporterzy z najwyższej półki, którzy całe życie pracują w reporterce, w agencjach. Oni już tam byli po raz piąty, więc to nie jest proste, dostać się na takie Igrzyska. Dopiero po tych ośmiu latach różnych starań Polska Press przygarnęła mnie i byli gotowi złożyć wniosek o akredytację dla mnie. Oczywiście Polski Komitet Olimpijski to wszystko przekazuje dalej i w momencie, kiedy dostają akredytację – powiedzmy dziesięć foto i dziesięć prasowych - to wtedy rozdają je pomiędzy redakcje, i dopiero tą ścieżką można było dostać się na Igrzyska. To nie była kwestia jednego telefonu, tylko praktycznie ośmiu lat wydeptywania ścieżki.

Jakie były pierwsze wrażenia po przybyciu do Paryża i zobaczeniu wszystkiego, co związane z Igrzyskami?

Mieszane uczucia, ponieważ na Igrzyska Olimpijskie trafiłem prosto z Tour de France, więc byłem ponad trzy tygodnie w różnych miejscach we Francji. Kończyliśmy w Nicei ten wyścig, więc miałem już styczność z dużą imprezą światowego formatu, na którą zwrócone są oczy całego świata, gdzie są różnego rodzaju obostrzenia w poruszaniu się, przemieszczaniu się, w obcowaniu ze sportowcami czy z mediami. Z jednej strony byłem po części przygotowany, ale z drugiej nie miałem pojęcia, jak wyglądają niektóre z dyscyplin. Jestem nauczycielem wychowania fizycznego i z lekkoatletyką miałem dużo do czynienia, ale nie na tym poziomie. Nigdy nie widziałem lekkoatletyki na Stade de France, gdzie siedzi sześćdziesiąt tysięcy ludzi, i w zasadzie człowiek niewiele wie, co się dzieje, jeśli nie jest totalnie skupiony. Na jednym końcu stadionu jest pchnięcie kulą, na drugim końcu wychodzą już zawodnicy do sztafety 4x100 metrów, albo jest skok w dal i w tym samym czasie biegnie 1500 metrów czy inny dystans. To wszystko trzeba dokumentować, cały czas wiedzieć, gdzie Polacy będą wychodzili. Poruszanie się po takim stadionie też nie jest takie oczywiste, że po prostu przejdę na drugą stronę. Muszę odpowiednim wyjściem dla fotografa wyjść, po koronie obiec cały stadion dookoła, odpowiednim zejściem zejść i też nie mogę przechodzić podczas trwania konkurencji. To były dla mnie nowości. Na piłce siatkowej mężczyzn, jeśli bym się przesunął w trakcie gry o metr, to foto manager od razu mnie namierzy, dostanę ostrzeżenie i jeśli się nie zastosuje, to mnie wyproszą. Nie wolno się w ogóle ruszać – to można robić tylko w momencie martwej piłki, czyli jak zespół weźmie czas albo jak mamy przerwę pomiędzy setami. In plus zaskoczyły mnie za to areny, na których odbywały się poszczególne dyscypliny. Piłka siatkowa plażowa pod Wieżą Eiffla, czy kajaki górskie z trybuną pełną ludzi, to naprawdę robi wrażenie.  

Te wszystko obostrzenia ograniczają czy irytują? Na TdF swoboda jest chyba większa. 

Dużo większa. Bardzo mnie deprymowało to na Igrzyskach. Do tego stopnia, że na torze kolarskim wręcz odchodziła mi ochota do fotografowania, bo mogłem siedzieć tylko i wyłącznie w miejscach, gdzie siedzi publiczność. Rywalizację na torze najlepiej fotografuje się od środka, na tzw. śródtorzu. Stamtąd to wygląda najlepiej. Natomiast fotografując z trybun, mam zawodnika w kadrze i w tle tor – drewno - nic szczególnego. Kadry są dosyć ograniczone, moja kreatywność jest ograniczona do zera, więc bardzo się cieszyłem na konkurencjach typu kajaki górskie, gdzie mogłem wybrać sobie miejsce, zrobić zawodnika zawracającego na czerwonych brameczkach, wypatrzeć sobie jakąś falę, dziurę, gdzie go tam mieli. Były jednak też dyscypliny, na których byłem mocno ograniczony, jeśli chodzi o miejsce, z którego fotografuję, i to mnie potwornie deprymowało. Na Igrzyskach mamy wyznaczone fotopozycje, na które można wejść, i stamtąd tylko można fotografować. Niektóre są lepiej przygotowane, inne gorzej. Jeśli chodzi o kolarstwo, to byłem totalnie zawiedziony, bo w zasadzie całą jazdę na czas mogliśmy fotografować z jednej pozycji o powierzchni dziewięć metrów kwadratowych, wszyscy się tam gnieździliśmy. Byliśmy do tego ograniczeni światłem kamer.  Nie chciałbym nikogo obrażać, ale to było robione po amatorsku – ten foto manager nie miał chyba pojęcia o kolarstwie. W tej kwestii mogę się wypowiedzieć, natomiast jeśli chodzi o inne dyscypliny, to cieszyłem się z tego, co dostaję.

"Fotograf powinien starać się uchwycić emocje"

Mówił Pan o arenach, co szczególnie zapadło Panu w pamięć?

Mimo wszystko fotograf powinien starać się uchwycić emocje. Dokumentowanie budynków, czy przestrzeni jest okej, bo trzeba mieć zdjęcia lokalizacyjne. Największe wrażenie wywołują te zdjęcia, na których są emocje, więc to pierwsze zachłyśnięcie się areną mija dosyć szybko, a później człowiek szuka tej esencji. To mi dawało najwięcej frajdy - fotografowanie emocji, a na Igrzyskach ich nie brakowało. Każdy zawodnik, już sam start, to dla niego potężne wyzwanie, często osiągnięcie życiowe i to było widać za każdym razem. Czy to były zapasy, gdzie chłopacy z „kalafiorami”, sprawiający wrażenie zakapiorów, schodzili z maty płacząc. To były niesamowite historie i sam parę razy za tym aparatem uroniłem łzę, chociażby jak widziałem Igę Świątek, kiedy zdobyła brązowy medal i ocierała łzy. To zdjęcie, na którym Iga ociera łzy, jest dla mnie wyjątkowe, bo idealnie widać ulgę na jej twarzy. To wywołało we mnie największe emocje. Ona sama użyła tego zdjęcia na swoim profilu na Instagramie. Ilość emocji na tych Igrzyskach totalnie przewyższała wszystkie inne dotychczasowe imprezy, które miałem okazję robić. To jest coś niesamowitego.

Mówi się, że wioska olimpijska to serce igrzysk, gdzie spotykają się wszyscy sportowcy. Fotografowie mają do niej dostęp?  

Fotografowie śpią normalnie w hotelach, redakcje bukują hotele. Hotele są rekomendowane przez MKOl, dzięki czemu jest tam rozwiązana kwestia transportu, bo są shuttle busy, które wożą fotoreporterów i dziennikarzy z jednego miejsca w drugie. Natomiast do wioski olimpijskiej jako takiej wstępu nie mamy. Można o taki wstęp aplikować i dostać pozwolenie, ale wioska jest takim miejscem spokoju dla sportowców. Była okazja pojechać z wizytą do wioski olimpijskiej, ale z niej nie skorzystałem, bo tego dnia otwierał się Dom Polski i było ślubowanie Anity Włodarczyk, obecny był pan prezydent, był też Michał Kwiatkowski i tego dnia robiłem ślubowanie, więc nie było okazji ani ciśnienia na to, żeby odwiedzić wioskę olimpijską. Z igrzyskami jest też tak, że z siłami, które mamy, trzeba działać rozsądnie i nimi dobrze dysponować. Nie da się wszędzie pojechać, bo człowiek nie wytrzyma. W teorii jest to Paryż 2024, ale przekładając to na nasz teren można sobie wyobrazić, że wioska olimpijska jest w Środzie Wielkopolskiej, kajaki są w Poznaniu na Malcie, kolarstwo na torze w Kaliszu, pływanie w Lesznie, a w Koninie jest jeździectwo.  

Ceremonia otwarcia - po raz pierwszy poza stadionem, show w niemal całym mieście, które wzbudziło podziw na świecie, a w Polsce kontrowersje. Jak to było odbierane na miejscu? Pan był na niej obecny?

Nie. Na Igrzyska mamy akredytację fotoreporterską, ale na imprezy o dużym zainteresowaniu, jak finały w koszykówce, pływaniu, bieg na 100 metrów mężczyzn, czy otwarcie Igrzysk, ilość akredytacji jest ograniczona. Jestem w stanie zrozumieć, że jeśli ceremonia jest na stadionie, to ilość wejściówek jest ograniczona. Natomiast w przypadku takiej ceremonii jak ta w Paryżu nie powinno zabraknąć miejsca. Mimo wszystko była to impreza high demands i Polska dostała tylko pięć akredytacji foto. Czułem rozżalenie, że nie byłem naocznym świadkiem tego wydarzenia, ale po fakcie już tego nie żałuję. To otwarcie było niesamowite, jeśli chodzi o realizację telewizyjną, natomiast nie wyobrażam sobie frustracji ludzi, którzy zapłacili ogromne pieniądze, by siedzieć przy Sekwanie w deszczu i oglądali to w telefonie, bo przepłynęły te barki i oni nic więcej nie widzieli, bo to wszystko działo się na różnego rodzaju dachach, mostach, na Trocadero. W telewizji to wyglądało niesamowicie, ale w rzeczywistości nie było tak różowo. Dla ludzi, którzy przyszli na miejsce, to nie był spektakl. Dla fotografów, którzy dostali pozwolenie do pracy, również było to trudne doświadczenie. Były losowo przydzielone fotopozycje, gdzie np. można było tylko patrzeć w dół i zrobić od góry zdjęcie sportowców płynących barką. Na tą pozycję trzeba było przyjść cztery-pięć godzin przed ceremonią otwarcia no i człowiek wydostał się stamtąd dwie godziny po, a jeszcze do tego trzeba dodać czas samej imprezy. Tak więc osiem godzin siedzenia w jednym miejscu, w ciemnościach, w deszczu po to żeby zrobić jedno zdjęcie. Jeśli chodzi o kontrowersje, to Francja jest specyficznym krajem i jest tego wiele przejawów, które my nie do końca rozumiemy. Na przykład normalne jest to, że faceci całują się na przywitanie dwa razy w policzek. Oni są bardzo uparci przy tych swoich przekonaniach i to się przejawiało także w tych kwestiach. Myślę jednak, że każda impreza tego rodzaju będzie budzić kontrowersje. Mieszamy popkulturę z ideą igrzysk, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia, a dziś Snoop Dogg siedzący na szermierce, a słynący z jarania zioła i rapowania nie powiem o czym wywołuje ciekawość i poruszenie. No, ale to takie czasy.

"Wizyta na szóstym piętrze na kortach Rolanda Garrosa, to zupełnie inne doznanie"

Jak wyglądał typowy dzień na Igrzyskach?

Dzień na Igrzyskach zaczynał się w sumie dzień wcześniej, kiedy planuje kolejny dzień. Muszę sprawdzić, na jakich arenach, co się dzieje, bo jest jakiś plan dnia, np. od rana skoki do wody, później kolarstwo, później jeszcze inna dyscyplina. Problem polega na tym, że nie wiemy, czy nasz reprezentant będzie w danej dyscyplinie startował, bo może nie przejść danej fazy. Wtedy ta impreza odpada i idziemy gdzieś indziej. To planowanie jest kluczowe i tak się zaczyna dzień.  Później pobudka była o 5:30 rano, bo nasz hotel był oddalony od centrum Paryża. Dotarcie na arenę zajmowało minimum godzinę, czasem półtorej. W danej lokalizacji trzeba być co najmniej godzinę wcześniej. Na przykład samo wejście na Stade de France na poranną sesję lekkiej atletyki zajmowało prawie godzinę. Musiałem przejść przez wszystkie barierki, kontrole bezpieczeństwa jak na lotnisku. Dodatkowo każdy miał swoją docelową bramkę, przez którą musiał przechodzić i innym wejściem nie mógł wejść. Problem polegał na tym, że to wejście jest po drugiej stronie, więc cały stadion musiałem obejść dookoła, żeby dostać się do odpowiedniego miejsca. Potem musiałem iść do biura prasowego, gdzie mogłem złożyć sprzęt i to jest znów po drugiej stronie stadionu. Codziennie robiłem dwadzieścia siedem tysięcy kroków  w ten sposób. Francuzi uwielbiali totalnie komplikować rzeczy. Nawet jak podjeżdżał autobus z jednej strony, to wejście dla mediów było z drugiej. Dzień zaczynał się wcześnie, a kończył się około północy, czasem pierwszej w nocy, bo ostatnie finały były o 22-22:30. Zanim zdjęcia zostały opisane i zrobiona cała praca na komputerze, było już bardzo późno, a musiałem jeszcze dojechać do hotelu. Później trzy-cztery godziny snu i od nowa. Nawet nie było za bardzo co jeść. W efekcie straciłem sześć kilogramów na wadze.

Na co dzień fotografuje Pan tylko kolarstwo, a na igrzyskach robił Pan trzy-cztery sporty dziennie. Jak różniła się praca fotografa na Igrzyskach od innych zawodów?

To było coś, co mnie najbardziej kręciło. Nowe wyzwania, nowe rzeczy wpływają mocno na moją kreatywność. Czułem się jak dziecko w piaskownicy, mogąc codziennie odwiedzać różne areny i robić nowe sporty na najwyższym poziomie, np. zapasy, kajaki, czy tenis ziemny – to były konkurencje, które widziałem na żywo po raz pierwszy. Wizyta na szóstym piętrze na kortach Rolanda Garrosa, to zupełnie inne doznanie. Byłem zachwycony, że codziennie mogę robić coś nowego. Kiedy poszedłem na zapasy, to od razu trafiłem na finał olimpijski – lepiej być nie mogło. Tak samo było z tenisem – świetnie czułem się na kortach, to był mój rytm pracy. Mogłem sobie rozplanować, że najpierw fotografuje z góry, a kończę przy samej siatce i robię zbliżenia na emocje i zmęczenie zawodników, wyłapując smaczki. Największym trofeum była jednak piłeczka, którą uderzyła Iga Świątek i ona wpadła do fosy, gdzie robiłem zdjęcia. Dziewczynka od podawania szukała tej piłeczki i prosiła o pomoc w jej znalezieniu, ale celowo tego nie zrobiłem, bo chciałem zachować ją dla siebie i tak się stało. Miałem ją później w kieszeni przez kilka dni, aż złapałem Igę na meczu siatkarzy i w przerwie poprosiłem o autograf.

Jakie emocje towarzyszyły, gdy słuchał Pan Mazurka Dąbrowskiego podczas zawodów olimpijskich?

Nie widziałem zbyt wielu ceremonii medalowych. W zasadzie w przypadku polskich sportowców, to nie widziałem żadnej poza tą we wspinaczce. Mnie uderzyły jednak najbardziej emocje Oli Mirosław, po tym jak przybiła ten guzik. Też mam zdjęcie, kiedy Ola spogląda sobie z mężem w oczy, gdzie widać te ich emocje. Sam Mazurek Dąbrowskiego to niesamowity moment dla sportowca. My się w tym czasie jednak nadal zajmujemy pracą i to jest przykre, bo choć normalnie miewam emocje podczas hymnu, to tu ich nie było w ogóle. Skupiałem się na tym, co one czują, jak spoglądają na medale, itp. Jak mam być szczery, to nie pamiętam momentu, w którym grał hymn. To był taki moment, kiedy mózg wariował, ale byłem skupiony na pracy.

"Każdy sport na tym poziomie jest niesamowity"

Czy żałuje Pan, że nie pojechał sfotografować jakiejś dyscypliny?

Żałować nie ma czego. Natomiast bardzo chciałem zobaczyć skoki do wody. Tym bardziej, że to było po drugiej stronie od stadionu lekkoatletycznego. Pomimo tego te procedury zajmowały sporo czasu i mimo że pobiegłem szybko po lekkiej atletyce jednego dnia, to na godzinę przed zawodami nie miałem żadnej fotopozycji, więc dałem sobie z tym spokój i pojechałem po prostu nieco wolniej do kolejnej areny. Tak samo było na kolarstwie. Siedziałem w ustalonym miejscu przez trzy godziny, bo jakbym był później, to nie miałoby to żadnego sensu. Chciałem też zobaczyć waterpolo i koszykówkę, ale zabrakło czasu. Tak naprawdę każdy sport na tym poziomie jest niesamowity.

Ma Pan swoją ulubioną klatkę z tych Igrzysk?

Bardzo lubię zdjęcie Igi Świątek ocierającej łzy. To jest ten moment, w którym idealnie wszystko się układa, cała historia tego turnieju. Lubię też zdjęcie z rugby. To był pierwszy lub drugi dzień igrzysk. Byłem na meczu grupowym Fidżi-Francja, ale tak się potoczyły losy, że te reprezentacje zagrały też ze sobą w finale i mogłem na niego pojechać. Jednak na rugby też mam jakiś emocjonalny stosunek i bardzo chciałem zobaczyć mecz o złoty medal. No i właśnie wtedy złapałem moment, kiedy trzech zawodników frunie w powietrzu w walce o piłkę. To był dzień, w którym jeszcze do końca nie byłem z Igrzyskami obeznany, ale to zdjęcie ma dla mnie ogromny ładunek emocjonalny.

Czy w Paryżu udało się coś zwiedzić?

W Paryżu byłem już kilka razy wcześniej, ale tym razem nie było czasu na zwiedzanie. Miałem jednak okazję zobaczyć, jadąc na koszykówkę 3x3, w Luwrze znicz olimpijski. Byłem też pod Wieżą Eiffla na siatkówce plażowej, codziennie mijaliśmy Łuk Triumfalny, a podczas zawodów kolarskich byłem pod bazyliką Sacre-Coeur. Tak więc te areny były zlokalizowane tak, że można było chociaż zobaczyć największe zabytki z zewnątrz.

reklama
WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama