Nie żyje ojciec zaginionej Joanny Wesołek. Pragnął dowiedzieć się przed śmiercią, co się stało z córką
Jerzy Wesołek, ojciec zaginionej 20 lat temu Joanny Wesołek już się nie dowie, co tak naprawdę stało się z jego córką. Wczoraj dotarły do nas smutne informacje. Mężczyzna zmarł w nocy z wtorku na środę.
Ponad cztery lata temu w wywiadzie dla „Gazety” mówił: Wewnętrznie czuję, że Joasia nie żyje. Chociaż chciałbym, żeby było inaczej. Cieszyłbym się gdyby nagle przyjechała.
Gdyby znaleziono ciało córki, to łatwiej byłoby panu pogodzić się z tą sytuacją?
Na pewno tak. Wiedziałbym, że jest pochowana. Chodziłbym na jej grób, kładł kwiaty, zapalał znicze. Miałbym świadomość, że chociaż nie żyje, ale jest. Na pewno byłbym spokojniejszy. Najgorsza jest ta bezradność i bezsilność. Wewnętrznie czuję, że Joasia nie żyje. Chociaż chciałbym, żeby było inaczej. Cieszyłbym się gdyby nagle przyjechała.
W rozmowach z dziennikarzami często powtarzał, że chciałby, aby córkę odnaleźli przed jego śmiercią.
W ostatnim czasie śledził pracę cywilnego zespołu, który zajął się wyjaśnianiem tajemniczego zaginięcia. W czerwcu ubiegłego roku sprawą zainteresował się Jacek Dryjański. Były policjant, a jednocześnie właściciel firmy z Poznania, która doradza i pomaga w poszukiwaniu osób zaginionych. W lipcu ojciec dziewczyny za jego namową zwrócił się z wnioskiem do Komendy Powiatowej Policji w Jarocinie o wgląd w akta sprawy. Policja odmówiła. Uzasadniła, że akta zawierają informacje niejawne, objęte klauzulą „Tajne”. [ZOBACZ TUTAJ].
Pomimo trudności, Jacek Dryjański drążył sprawę. Wokół poszukiwań zebrał grupę zdeterminowanych ludzi. W śledztwo zaangażował się m.in: Paweł Kaźmierczak, dziennikarz Magazyn Ekspresu Reporterów, a pomoc prawną zapewnia znana kancelaria adwokacka Anny Szydłowskiej z Warszawy.
W grudniu ubiegłego roku grupa ujawniła szokujące efekty swojej pracy. Ze śledztwa wynika, że Joanna Wesołek miała zostać uprowadzona, a potem zamordowana. [ZOBACZ TUTAJ].
Aktualnie nad sprawą pracują policjanci z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Ostrowie Wielkopolskim.
Rozmowa z Jerzym Wesołkiem z Jarocina. Jego 17-letnia córka zaginęła kilkanaście lat temu.
W lipcu minęło 16 lat, jak zaginęła pana córka?
Córka mieszkała z matką. 30 lipca 2000 r. wyszła z domu po godz. 22.00. Już nie wróciła. Ślad po niej zaginął. Nic nie zabrała. Nawet świeżo wyrobionego paszportu, bo miała jechać z matką za granicę. Ostatecznie nie doszło do tego wyjazdu. Matka Joasi zgłosiła sprawę na policję, ale nie udało się jej odnaleźć do tego czasu. Przepadła jak kamień w wodę.
Jak pan dowiedział się o zaginięciu córki?
Byłem na spacerze z psem. Na ul. Moniuszki zauważyłem dwóch mężczyzn. Z widzenia wiedziałem, że są to policjanci. Byli po cywilnemu. Podeszli do mnie i zaczęli wypytywać o córkę. Powiedzieli, że matka zgłosiła jej zaginięcie. Niestety przed samym zaginięciem nie była u mnie.
Jak pan jej szukał?
Rozpytałem wszystkich znajomych córki. Niektórzy podawali numery rejestracyjne samochodów, w których miała być widziana. Wszystko to przekazałem policji. Były to błędne informacje, bo okazało się, że nawet nie ma takich numerów rejestracyjnych. Zgłosiłem się również do programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Przyjechali do mnie przedstawiciele redakcji. Po drodze zatrzymali się jeszcze w Kaliszu, bo tam wtedy też zaginęła jakaś dziewczyna. Opowiedziałem o zaginięciu córki. Pojechaliśmy do miejsc, w których przebywała. Córka jest zgłoszona do fundacji ITAKA.
Jak zmieniło się pańskie życie?
Jest mi bardzo ciężko. Bardzo przeżyłem i nadal przeżywam zaginięcie córki. Mam to zakodowane w głowie. Na pierwszej pozycji w mózgu. Obojętnie z kim i o czym rozmawiam, zawsze myślę o Joasi. Nie mogę tego wymazać. Najgorsza jest ta bezradność, że nie mogę nic zrobić. Nie wiem, do kogo się jeszcze udać. Kiedyś częściej jeszcze w tej sprawie nachodziłem policję.
Bardzo przeżyłem i nadal przeżywam zaginięcie córki. Mam to zakodowane w głowie. Na pierwszej pozycji w mózgu. Obojętnie z kim i o czym rozmawiam, zawsze myślę o Joasi.
Teraz, jak mają nową siedzibę, to nawet nie mam sił tam jechać. Tego co czuje nawet nie da się opowiedzieć. To po prostu trzeba przejść, chociaż nikomu tego nie życzę. Ostatnie zdjęcie córki powiększyłem sobie, oprawiłem. Od czasu zaginięcia wisi na ścianie. Jak siedzę na tapczanie, to fotografię córki mam naprzeciwko. Wciąż ją widzę. Nawet ksiądz na kolędzie zapytał się: „Kto to jest”? Opowiedziałem mu całą historię. Każdy współczuje, ale nikt nie pomoże.
Jak pan myśli, co mogło stać się z córką?
Od samego początku mówiłem, tak nawet powiedziałem w programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, że córka została uprowadzona. Niestety ona zadawała się z Romami. Wywieźli, wykorzystali, po czym skasowali i nie ma. Po drugie, jak udało się ją wywieźć bez żadnych dokumentów za granicę, to na pewno tam trafiła do jakiegoś burdelu. Znając córkę to próbowała uciekać, może ją złapali, żeby sprawa się nie wydała, podali jej narkotyki, a ciała pozbyli się. Gdyby żyła, to na pewno zadzwoniłaby, bo ona miała bardzo dobrą pamięć do numerów telefonów.
W pana ocenie zaginięcie córki może mieć związek z przestępstwem?
Może. Mam rozbudowaną intuicję i prawie w życiu się nie myliłem. Zawsze dobrze na tym wychodziłem.
A może córka uciekła z domu od matki?
Raczej nie. Ona już chodziła swoimi drogami. Wpadła w złe towarzystwo, porzuciła szkołę. Ja nie tolerowałem jej zachowania. Byłem wymagający, a tak naprawdę pomiędzy nami rodzicami a córką nie było więzi. Dzisiaj wiem, że ta więź jest najistotniejsza. Wtedy dzieci przychodzą do rodziców z najgorszymi sprawami w przeciwnym razie przychodzą do domu tylko jeść i spać.
Nie ma pan nadziei, że córka żyje?
Wewnętrznie czuję, że Joasia nie żyje. Chociaż chciałbym, żeby było inaczej. Cieszyłbym się gdyby nagle przyjechała.
Czy do poszukiwań córki próbował pan zaangażować detektywa lub jasnowidza?
Siostrzenica była u jasnowidza, który powiedział, że jest z Arabami, ale wróci. Nie wróciła... Żeby wynająć detektywa, to trzeba mieć pieniądze.
Wewnętrznie czuję, że Joasia nie żyje. Chociaż chciałbym, żeby było inaczej. Cieszyłbym się gdyby nagle przyjechała.
Gdyby znaleziono ciało córki, to łatwiej byłoby panu pogodzić się z tą sytuacją?
Na pewno tak. Wiedziałbym, że jest pochowana. Chodziłbym na jej grób, kładł kwiaty, zapalał znicze. Miałbym świadomość, że chociaż nie żyje, ale jest. Na pewno byłbym spokojniejszy. Najgorsza jest ta bezradność i bezsilność.
Po 10 latach od zaginięcia osobę zaginioną można uznać za zmarłą. Czy nie rozważał pan takiej ewentualności.
Nie należę do bojaźliwych facetów, ale nie miałbym odwagi o takie coś wystąpić.
Czy wyobraża sobie pan, jak teraz córka mogłaby teraz wyglądać?
Tak, ale boję się, że mógłbym jej nie poznać. Jak zaginęła miała 17 lat, a w tym roku w czerwcu skończyłaby 33 lata.
Co radziłby pan innym rodzicom, którzy są w podobnej sytuacji i od kilku lat poszukują swoich dzieci?
Cierpliwości, ale i ta ma swoje granice. Tak naprawdę to nie ma recepty, jak sobie z tym radzić. Każdy rodzic przeżywa to na swój sposób. Jest mi strasznie ciężko, ale wiem, że muszę jakoś żyć. Jestem sam, sam prowadzę gospodarstwo domowe. Jestem na rencie, dorabiam sobie w ochronie. Muszę się jakoś trzymać.
Ma pan inne dzieci?
Nie. Liczyłem na to, że jak córka dorośnie, to zostanę dziadkiem. Byłbym szczęśliwy, jak wziąłbym sobie wózek i poszedłbym z wnukiem na huśtawki. Może bardziej bym kochał wnuki jak swoją córkę. Bardziej bym ich kochał niż mnie kochano. Życie mnie nie rozpieszczało. Ciężko miałem w życiu. Nadużywałem alkoholu. Cieszę, że udało mi się wyjść z nałogu, bo nie każdemu to się udaje. Walczyłem z tym jak lew. Wielokrotnie powtarzałem sobie: „Już nie będę, już nie będę”. Wreszcie przyszedł moment, że przestawiło mi się w mózgu.
To już było po zaginięciu córki?
Tak. Sześć lat nie piję. Alkohol czasami kusi. W ciągu tego okresu były trzy wpadki, ale nie pozwoliłem się dalej ciągnąć.
Śledził pan poszukiwania Ewy Tylman?
Tak. Wiem, co czuli jej rodzice. To jest straszne, jak można iść z facetem i utopić się. Tak samemu nie wpada się do rzeki. Każdy ma w sobie lęk, nie wejdę tam, bo nie umiem pływać. Chyba że ktoś chce skończyć ze sobą. Ale bez problemów nikt nie targa się na życie.
Czy rozważa pan taką ewentualność, że Joasia mogła targnąć się na swoje życie?
Też jest taka możliwość. Wiem, że nie była wolna od nałogów.
Czy, aby poradzić sobie z utratą córki, musiał pan korzystać z porad psychologów?
Miałem kontakt z ITAKĄ. Przez kilka lat rozmawiałem raz w miesiącu z panią psycholog. Wtedy wyrzucałem z siebie wszystko. Potem fundacja nie podpisała kontraktu z tą panią i nie chciałem już innego psychologa.
Co powiedziałby pan mamie Patryka Boruty, która od maja czeka na syna [ZOBACZ TUTAJ]?
Trzeba żyć z tą nadzieją, że wróci. Strać się normalnie funkcjonować, choć jest bardzo ciężko. Według mojej oceny, człowiek zaczyna się gubić. Głowa jest przesilona od tego myślenia. Mózg ciągle staje w tym samym miejscu. Stale cofa się do sprawy zaginięcia. Nawet jak jest wesoło, to i tak za chwilę myśli wracają do momentu zaginięcia. Nie idzie się od tego uwolnić.
Rozmawiała
ELŻBIETA RZEPCZYK