Rów przy ul. Maratońskiej zyskiwał w trakcie ostatnich festiwali nową tożsamość. Przychodzili tam wszyscy - i ci co mieli karnety; i ci, co tylko wpadli na chwilę zobaczyć bawiącą się publiczność; ci, którzy chcieli pogadać ze znajomymi, wypić na rowie co nieco, czasami pójść na stronę albo zwyczajnie posłuchać za darmo muzyki. W symbiozie funkcjonowały tam matki opiekujące się maluchami, starsze pokolenie i czasami mocno zmęczeni trudami imprezy festiwalowicze. Fenomen postanowili wykorzystać nawet handlowcy.
Organizator Jarocina z roku na rok wymyślał nowe sposoby, by zza płotu trudniej było obserwować to, co dzieje się na scenie. Muzyki zablokować się nie dało. Klimatu - tym bardziej. Maratońska żyła własnym życiem. Złośliwi mówili nawet, że na rowie dzieje się momentami więcej, niż na samej imprezie. Nocą ulicę odwiedzały prawdziwe tłumy [ZOBACZ ZDJĘCIA TUTAJ].
Kiedy okazało się, że w tym roku scena będzie odwrócona tyłem do ulicy, a teren otoczony blaszanym płotem, w internecie wybuchła dyskusja. Przebijało stwierdzenie, że to „koniec Maratońskiej i niepowtarzalnej atmosfery”. Choć niektórzy piszą, że klimat tworzą ludzie, a nie miejsce? Co o tym myślicie?
ZDJĘCIA