- Poczułem się trochę jak Alicja w Krainie Czarów. Jakby ktoś otworzył mi furtkę do innego świata. To, co przeżyłem, daje mi siłę do życia. Kiedy będzie mi ciężko, wystarczy wrócić do wspomnień z trasy - mówi o swojej wędrówce do grobu św. Jakuba Romuald Ratajczak z Jarocina. W ciągu niecałego miesiąca pokonał ok. 800 km.
Pomysł wyprawy do Santiago de Compostela zrodził się prawie cztery lata temu, gdy brat Romualda Ratajczaka otrzymał z jednego z biur podróży mapę Europy z zaznaczonymi trasami rowerowymi. Wśród propozycji była m.in. Camino de Santiago czyli średniowieczny szlak prowadzący do grobu św. Jakuba. - Zgodnie z tradycją można go pokonywać jedynie pieszo, rowerem lub konno. Mnie najbardziej zainteresował szlak pieszy, bo od młodości zawsze dużo chodziłem. Przeszedłem niemal całą Polskę. Myśl o Camino wracała co jakiś czas. Wróciłem do tematu dwa lata temu. Zacząłem szukać w internecie stron poświęconych pielgrzymce do Composteli. Czytałem wypowiedzi tych, którzy przeszli szlak św. Jakuba. Obowiązki nie pozwalały mi wtedy wyruszyć. Dopiero rok temu moje marzenie miało szansę stać się rzeczywistością. Znalazłem książkę „Santiago de Compostela” napisaną przez trzech autorów, w tym księdza Miszewskiego. Czyta się ją jednym ciągiem. Jest tak barwnie napisana, że człowiek wręcz widzi tę drogę i czuje nawet zapachy i widzi się kolory tej hiszpańskiej ziemi - wspomina Romuald Ratajczak.
Decyzja o wyjeździe zapadła pod koniec sierpnia 2009 roku. Aby zrealizować marzenie o Hiszpanii zrezygnował z górskiej wyprawy na Gerlach. Zaczął też chodzić na indywidualne lekcje języka hiszpańskiego. Uczył się podstawowych zwrotów potrzebnych, aby poradzić sobie na trasie „Camino Francés”. - Najważniejsze są buty. Wielu z tych, którzy przeszli szlak, uważa, że wygodne obuwie to jest 70 % sukcesu. Chodziłem w nich od października, aby je rozchodzić. Kupowałem specjalną oddychającą odzież, która jest także bardzo lekka. To jest też bardzo ważne, bo człowiek wszystko niesie ze sobą w plecaku. Uważa się, że nie powinien on przekraczać 10 % wagi ciała. W rodzinie najpierw był sceptycyzm. Bali się też, żeby nic mi się nie stało. Dopiero, kiedy też przeczytali książkę o Santiago, zrozumieli moją decyzję i zaczęli mnie popierać. Moja determinacja była ogromna. Nie chodziło mi nawet o to, że to będzie Francja i Hiszpania, ale o samą przygodę i o to, że będę na Camino. Po uroczystym błogosławieństwie i pożegnaniu przez księdza proboszcza Dariusza Matusiaka uwierzyłem, że mój wyjazd staje się faktem - podkreśla 59-letni pielgrzym.
Żeby zaoszczędzić pieniądze Romuald Ratajczak w środę 28 kwietnia poleciał z Wrocławia do Londynu, a później z Londynu do Biarritz. Dalej miał pojechać autobusem do Bayon, a potem dopiero do Saint Jean Pied de Port czyli miejsca rozpoczęcia wędrówki. - Opatrzność czuwała nade mną od samego początku. W Biarritz okazało się, że mogę z innymi pielgrzymami pojechać busem bezpośrednio do Saint Jean Pied de Port. Wyleciałem z Wrocławia o godz. 9.30, a o 17.00 byłem w miejscu rozpoczęcia wędrówki, po francuskiej stronie Pirenejów. Sam nie dowierzałem, że jestem na miejscu. Stres i emocje trzymały mnie przez dwa pierwsze dni. Zarejestrowałem się w biurze i za 2 euro otrzymałem tzw. credential czyli paszport pielgrzyma. Na trasie zbiera się w nim pieczątki świadczące o przejściu tej trasy. Zbiera się je w miejscach noclegów, ale i w barach czy w schroniskach – tzw. albergach i refugiach. Zwykle są one za tzw. „donativo” czyli za co łaska, ale zwyczajowo jest to ok. 5 euro. Cała trasa jest bardzo dobrze oznakowana muszlami św. Jakuba. Jest cała sieć schronisk dla pielgrzymów tzw. albergów. Bary i restauracje mają specjalne menu dla „peregrinos”. Od średniowiecza pielgrzymi byli tam otaczani szczególną opieką i estymą. I tak jest nadal. Osoby wyruszające na szlak św. Jakuba są witani bardzo serdecznie. Pozdrawiają pielgrzymów, życząc im zawsze „bueno camino” czyli „dobrej drogi”. W Hiszpanii miałem ogromne poczucie bezpieczeństwa - podkreśla Romuald Ratajczak.
Ubolewa jednak, że na szlakach jest niewielu Polaków. Przypomina także, że nasz Papież Jan Paweł II był dwukrotnie w Santiago de Compostela w 1982 i 1989 roku. Na trasie poznał ludzi niemal wszystkich narodowości. Byli Włosi, Portorykańczycy, Niemcy, Skandynawowie, Japończycy, Brazylijczycy, Kanadyjczycy, Czesi i Chińczycy. Szczególnie dobrze wspomina towarzystwo trzech Włochów - Orfeo, Claudio i Giuseppe, z którymi przeszedł sześć odcinków szlaku. Najstarszy z nich 61-letni Orfeo był wcześniej w Polsce na pielgrzymce z Kalisza do Częstochowy. - Tak jak pielgrzymi w średniowieczu z Santiago byłem jeszcze na przylądku Finisterra. W XII wieku czyli w czasach przed Kopernikiem, wierzono, że ziemia jest płaska, a ten teren uważano za koniec świata. Cztery ostatnie dni spędziłem w Monte do Gozo. Tam mieści się Europejskie Centrum Pielgrzymkowe, którego dyrektorem jest polski saletyn ojciec Roman Wcisło. On też mówił o tym, że Polacy bywają tutaj bardzo rzadko - podkreśla pan Romuald. Dodaje, że na Camino może wybrać się każdy, niezależnie od wieku, zarówno samotnie jak i w grupie. - Jest prawdą, że na Camino się wraca. Za każdym razem można iść na różnych trasach lub etapami. Ja wybrałem tradycyjny średniowieczny szlak. Widziałem też Niemców, którzy szli odcinek np. 7 km bez plecaka, tylko z saszetką, a potem czekał na nich autobus. Ale moim zdaniem to jest profanacja. Nie ma możliwości poczucia atmosfery i tego, co przeżywali pielgrzymi przed wiekami - mówi jarociniak. Podkreśla, że Camino zmienia człowieka mentalnie. - Sama pielgrzymka jest już łaską. Nie powinna się kojarzyć jednak z cierpiętnictwem czy wyrzeczeniami. Camino jest radosne. Wtedy nawet zmęczenie i wieczorny prysznic cieszy. Idzie się wśród różnych ludzi, którzy mają ten sam cel - grób św. Jakuba. Idzie się dziękować za łaski i prosić o błogosławieństwo. Wiele osób wiedząc o mojej pielgrzymce prosiło mnie o modlitwę w ich intencjach. Wiedziałem więc, że nie mogę też zawieść tych ludzi, którzy mi zaufali - mówi pielgrzym.
Mimo że w czasie liczącej około 800 km drogi odezwały się stare kontuzje w kolanie i barku, nawet przez chwilę nie pomyślał o rezygnacji. Rozważał jedynie wydłużenie czasu pielgrzymki. - Od szóstego odcinka, gdy bóle przestały mi dokuczać, wstawałem z jeszcze większą radością. Na Camino wychodzi się wcześnie rano, gdy jest jeszcze ciemno. Nigdy nie myślałem o tym, żeby dłużej poleżeć. Takie było parcie na to, żeby iść na szlak. Z innymi pielgrzymami można się integrować, zaprzyjaźniać przez cały wieczór, ale rano każdy w samotności pakuje swój plecak i wyrusza w trasę. Zresztą samo pakowanie to jest rytuał. Trzeba pamiętać o tym, żeby wszystko zabrać. Pierwsze dni człowiek boi się, czy czegoś nie zapomniał. Potem to mija. Zawsze najbardziej uważa się, żeby nie zgubić paszportu pielgrzyma, aparatu fotograficznego, a dopiero w trzeciej kolejności - pieniędzy - podkreśla pielgrzym. Wspomina, że chwile grozy przeżył, gdy okazało się, że gdzieś na trasie stracił kartę pamięci, na której było ok. 600 zdjęć. Na szczęście karta leżała na szlaku, ale żeby po nią wrócić trzeba było nadłożyć kilometr drogi.
W czasie trasy był też czas na drobne przyjemności - kawę w barze czy na podziwianie piękna przyrody. - Poznaje się wtedy prawdziwą Hiszpanię. Taką, jakiej nie zobaczy się nawet podczas kilkudziesięciu wycieczek. W tym naszym zapędzonym świecie ciężko jest się wyciszyć, zatrzymać w biegu. Tam jest zupełnie inaczej. Jest czas na ciągły kontakt z Panem Bogiem. Cała wędrówka jest modlitwą, swoistymi rekolekcjami. Pozwala inaczej spojrzeć na siebie i na problemy z dystansem - podkreśla Romuald Ratajczak. - Uczestniczyłem też w „missa de peregrinos” czyli specjalnych mszy św. dla pielgrzymów, zarówno na trasie, jak i w Santiago de Compostela. W katedrze św. Jakuba w czasie południowej Eucharystii odczytuje się, ilu pielgrzymów i skąd dotarło. Okazało się, że byłem w tym dniu jedynym Polakiem. Od księdza Matusiaka otrzymałem przed podróżą obrazki Matki Bożej Częstochowskiej. Wręczałem je w czasie mszy św. na trasie. Otrzymywałem też wizerunki świętych na pamiątkę. Na odwrocie były modlitwy w różnych językach, ale niestety nie było wersji po polsku. Dla mnie było to przykre. Miło było usłyszeć w Hiszpanii, w starym XIII-wiecznym klasztorze błogosławieństwo po polsku.
Podróż rozpoczęta 29 kwietnia zakończyła się 24 maja. Na pamiątkę otrzymał tzw. compostelkę czyli dokument potwierdzający odbycie pielgrzymki, z którym wiąże się także otrzymanie odpustu zupełnego. Do Polski wrócił 4 dni później. Na Camino przeżył zarówno deszcz, wiatr, upały, a nawet i śnieg. Większość trasy prowadzi polnymi i leśnymi drogami, a tylko krótkie odcinki są asfaltowe. Dziennie pokonywał odcinki od 25 do 44 km. - Tam nikt się nie ściga ani nie pogania. Każdy dostanie nocleg, nawet jeśli dotrze bardzo późno, a wszystkie miejsca są zajęte. Można iść we własnym tempie. Wiem jednak, że lepiej trzymać się ustalonego planu. W wielu miejscach są zachowane stare drogi rzymskie. Cały szlak jest właściwie jednym wielkim zabytkiem. Te tereny nie ucierpiały w czasie wojen. Część budowli pamięta jeszcze czasy średniowiecza - dodaje Romuald Ratajczak. - O Camino mówi się, że „ to nie droga jest trudnością, ale trudności są drogą”. Już będąc w samolocie miałem poczucie, że coś tracę. Zacząłem myśleć o powrocie na szlak. Mam nadzieję, że uda mi się w następnym roku. Camino przyciąga. Ma w sobie jakiś urok, czar. Człowiek czuje się lepszy. Uczy też pokory poprzez trudności i wyrzeczenia. Każdy idzie z nadzieją i optymizmem. Camino boli, ale nie robi się z tego problemu. Trudności stają się częścią drogi. Człowiek docenia tam łaskę życia. Trudno to zauważyć w biegu życia. Myśli są zupełnie inne. Niektórzy boją się takiej samotności.
Romuald Ratajczak podkreśla, że wyprawa nie jest aż tak droga, jak mogłoby się wydawać. Przelot to koszt ok. 1 tys. zł. Miesiąc w Hiszpanii można przeżyć za ok. 700 euro. - Można pozwolić sobie na luksusy, ale wtedy nie będzie to miało wiele wspólnego z prawdziwą pielgrzymką. W każdym razie za niecałe 4 tys. zł można przeżyć prawdziwą przygodę i spędzić miesiąc w Hiszpanii. Oprócz przeżyć duchowych jest to także okazja do poznania ludzi i kultury. To jest przekrój Hiszpanii, ale i całego świata. Camino uczy i wzbogaca. Z Camino wraca się lepszym. Wszystkim życzyłbym przeżycia takiej przygody. Przed nami szły miliony ludzi, po nas też pójdą. Najwyższy czas, żeby na szlaku było więcej Polaków - podkreśla.
Po powrocie Romuald Ratajczak zarejestrował się na stronie internetowej dla „caminowiczów” (www.caminodesantiago.pl). W związku z dużym zainteresowaniem Camino de Santiago oraz Santiago de Compostela w niedzielę 25 lipca czyli w dniu, w którym Kościół wspomina postać św. Jakuba, odbędzie się spotkanie połączone z pokazem slajdów. Początek w kościele św. Marcina o godz. 16.00.
Lidia Sokowicz
Camino zmienia człowieka
Opublikowano:
Autor: Lidia Sokowicz
Przeczytaj również:
Kultura
Polecane artykuły:
wróć na stronę główną
ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.
e-mail
hasło
Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE