reklama

Dorota Kubiak: Rodząc przyrzekłam samej sobie, że jak ja będę położną, poród będzie wyglądał inaczej

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Dorota Kubiak: Rodząc przyrzekłam samej sobie, że jak ja będę położną, poród będzie wyglądał inaczej - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
9
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Kobieta i dzieckoRozmowa z Dorotą Kubiak - położną, która od 35 lat pracuje w jarocińskim szpitalu.
reklama

Pamięta Pani pierwszy poród, w którym uczestniczyła jako położna?
Przyznam szczerze, że niestety nie pamiętam. Swoją pracę rozpoczęłam dokładnie 1 kwietnia 1988 roku, w tym roku minęło 35 lat mojej kariery zawodowej. Nie licząc rocznej przerwy, kiedy wyjechałam za granicę. 

A dokąd Pani wtedy wyjechała?
Wyjechałam dość daleko, bo aż do Stanów Zjednoczonych. Moja siostra mieszkała wtedy w Kanadzie i zaproponowała, abym przyjechała zarobić sobie dodatkowe pieniądze a, że zarobki w tamtym czasie nie były zbyt wysokie, postanowiłam spróbować i tak przez rok mieszkałam i pracowałam w Stanach Zjednoczonych.

Jestem ciekawa czy prowadzi Pani jakieś prywatne statystyki dotyczące swojej pracy? Czy liczy Pani ilu dzieciom pomogła przyjść na świat?
Na początku byłam tak bardzo podekscytowana swoją pracą, że postanowiłam założyć specjalny zeszycik. Zapisywałam w nim nazwisko, datę oraz płeć dziecka, o ile dobrze pamiętam. Moje zapiski sporządzałam przez kilka lat i na tamte czasy wynikało z nich, że samodzielnie rocznie przyjmowałam około 100 porodów. Należy wspomnieć, że w tamtych czasach średnio rocznie przychodziło na świat w naszym szpitalu w Jarocinie między 1300 a 1400 dzieci. 

reklama

Rozumiem, że dzienniczka już Pani nie prowadzi?
Tak, dzienniczka już nie prowadzę. W momencie kiedy pojawiło się drugie dziecko po jakimś czasie przestałam prowadzić swoje zapiski. 

A gdyby podsumować dotychczasowe lata pracy, ilu dzieciom pomogła Pani przyjść na świat?
Na początku mojej kariery zawodowej tak jak wspominałam liczba porodów w naszym szpitalu była zdecydowanie wyższa. Obecnie rodzi się o połowę mniej dzieci niż w latach 80. Ale gdyby tak podliczyć te wszystkie lata mojej pracy myślę, że byłaby to liczba oscylująca w granicach dwóch tysięcy.

Przed naszym spotkaniem rozmawiałam z kilkoma kobietami, czytałam komentarze w internecie i mogę śmiało stwierdzić, że jest Pani najbardziej znaną jarocińską położną? Co sprawia, że Pani praca jest tak ceniona?
Myślę, że lata pracy w zawodzie mają tutaj duże znaczenie. Jestem obecnie jedną z najdłużej pracujących położnych w jarocińskim szpitalu. Co jeszcze? Ja kocham swoją pracę do tego stopnia, że kiedy idę na urlop, a nie mam w tym okresie żadnych planów, zaczynam się nudzić. Po prostu lubię iść do pracy i lubię robić to, co robię. Praca mnie napędza do działania i przy tym przynosi niezmiernie dużo satysfakcji. Po drugie staram się w swojej pracy nie wywyższać, zależny mi na tym, aby pacjentki w mojej obecności czuły się swobodnie i wiedziały, że mogą mnie o wszystko w każdej chwili zapytać. Chcę być po prostu jedną z nich, jestem dla nich wsparciem, ale też profesjonalistką w tym co robię.

reklama

Pewnie spotyka Pani często swoje pacjentki stojąc choćby w sklepowej kolejce?
Bardzo często spotykam kobiety, których porody przyjmowałam i niekiedy zdarzają się niezręczne sytuacje, ponieważ ja nie jestem w stanie spamiętać wszystkich swoich pacjentek. Podchodzą do mnie kobiety i opowiadają o swoich dzieciach, a od momentu porodu minęło niekiedy na przykład ponad 10 lat. Ale mimo wszystko to jest dla mnie bardzo miłe, że pomimo upływu czasu ciągle o mnie pamiętają. Zdarzyła się sytuacja, kiedy podczas jednej z podróży motocyklowych w odległej części naszego regionu podszedł do mnie młody chłopak i zapytał: Czy to Pani? Powiedział, że obserwuje mnie od pewnego czasu, ale nie był pewien czy to ja i dlatego postanowił podejść, zapytać i powspominać poród swojego dziecka. Mój mąż zawsze się śmieje, że gdziekolwiek byśmy nie byli czy nie pojechali, tam zawsze będzie ktoś, kto mnie rozpozna (śmiech). 

reklama

Jeździ Pani motocyklem?
Tak, ale wyłącznie jako pasażer (śmiech). Harley, na którym obecnie z mężem podróżujemy to prezent od mojej siostry i szwagra na naszą rocznicę ślubu. Przypłynął do nas ze Stanów Zjednoczonych i miał być niespodzianką, szczególnie dla mojego męża, ale nie do końca udało się zachować wszystko w tajemnicy, jak początkowo planowała moja siostra ze szwagrem.

Co skłoniło Panią do wyboru akurat tego zawodu?
Dorastałam w domu gdzie choroba była obecna na co dzień, mój ojciec poważnie chorował, stopniowo tracąc możliwość samodzielnego poruszania się -  nadszedł moment, kiedy musiał usiąść na wózku inwalidzkim. Pamiętam jak prosił mnie o pomoc, kiedy nie był w stanie - ze względu na chorobę - wykonywać pewnych czynności. Dlatego postanowiłam sobie, że w przyszłości będę chciała pomagać ludziom. Pojawił się nawet taki moment, kiedy myślałam poważnie o studiach lekarskich, jednak nie odważyłam się wtedy spróbować swoich sił pomimo tego, że byłam bardzo dobrą uczennicą. W czwartej klasie liceum dowiedziałam się, że w Ostrowie Wlkp. istnieje studium pomaturalne - wydział położnictwa. Wtedy pomyślałam sobie - jakie to fajne, pomagać dzieciom przyjść na świat. Pamiętam jak podczas praktyk po raz pierwszy uczestniczyłam w porodzie i wtedy utwierdziłam się w przekonaniu, że to jest to, co chcę robić w życiu. Oczywiście już w późniejszym czasie ukończyłam studia wyższe na Uniwersytecie Medycznym na wydziale położnictwa jak również zrobiłam specjalizację w tym kierunku.

reklama

Co z Pani punktu widzenia jest najtrudniejszego w byciu położną?
Jako położna jestem odpowiedzialna za dwa życia: matki i dziecka. Nie mogę dopuścić do sytuacji, aby tym dwóm osobom cokolwiek się stało. Jednak takie rzeczy się zdarzają, niestety w swojej karierze zawodowej miałam takie przypadki. To jest ciemna strona tego zawodu.

Domyślam się, że praca położnej jest bardzo wymagająca emocjonalnie. Trudno jest zostawić pracę za drzwiami wchodząc do domu?
Bardzo staram się tak robić, choć początki były bardzo trudne. Przeżywałam wszystko to, co się podczas dyżuru wydarzyło, po powrocie do domu rozmawiałam o tym z mężem, analizowałam. Z biegiem lat nauczyłam się panować nad emocjami i zostawiać pracę za tymi przysłowiowymi drzwiami, nauczyłam się „odpoczywać” od pracy.

Czy są  porody, czy też historie pacjentek, które szczególnie pozostały w Pani pamięci?
Oczywiście, że  niektóre rozwiązania pamiętam do dzisiaj, był to choćby poród mojej siostry w 1992 roku, zanim wyjechała za granicę. Pamiętam w szczególności porody bliskich mi osób, czy to z rodziny, z grona znajomych czy przyjaciółek. W pamięci zapadła mi również sytuacja, kiedy przyszła do mnie pewna dziewczyna i powiedziała: a wie Pani, że przyjmowała mnie na świat - takich momentów miałam już sporo. Wtedy uświadamiam sobie ile czasu upłynęło odkąd rozpoczęłam swoją pracę, a sama mam wrażenie jakby to było wczoraj. 

Jak zmienił się poród od czasów, gdy rozpoczęła Pani pracę jako położna? Jakie są te najbardziej zauważalne różnice, jak rodziły kobiety kiedyś, a jak to wygląda obecnie?
Kiedy rodziłam swojego syna nie byłam jeszcze pełnoprawną położną, ale wiedziałam już wiele na ten temat - przynajmniej w teorii (śmiech). W tamtych latach porody odbywały się w pozycji leżącej - pomimo upływu lat do dziś pamiętam ten ból. Przez 12 godzin leżałam na łóżku, bez możliwości obrócenia się na bok czy wstania. Urodziłam późnym wieczorem po wielkich trudach i pamiętam, że leżąc na tym łóżku przyrzekłam samej sobie, że jak ja będę położną i będę tutaj pracować, to poród będzie inaczej wyglądał. Nie wiedziałam wtedy co prawda jeszcze jak, ale wiedziałam, że z pewnością inaczej. 

I teraz wygląda zupełnie inaczej?
Tak, teraz poród wygląda zupełnie inaczej, przede wszystkim pierwsza część porodu odbywa się poza łóżkiem. Zmieniły się techniki oraz sposoby radzenia sobie z bólem stresem czy niepewnością, kobietom towarzyszą partnerzy, jednak ten proces zmiany trwał lata. Jak ja zaczynałam pracę, porodówka to była sala z trzema łóżkami oddzielnymi parawanami. Trudno w takich warunkach zachować jakąkolwiek intymność. Teraz sale są jednoosobowe, odpowiednio wyposażone, a porody rodzinne to standard. Skrócił się również czas samego porodu. Kiedy kobiety zmuszone były przez cały czas leżeć, trwał on zdecydowanie dłużej, około 20 godzin. Obecnie trwa od 8 do 10 godzin więc o połowę krócej.

Jedno chyba, co się nie zmieniło, to strach kobiety przed porodem?
Oczywiście, kobiety bardzo boją się bólu porodowego, często wspominają o tym uczestnicząc w zajęciach w szkole rodzenia.

To dlatego wiele przyszłych mam za wszelką cenę chce urodzić za pomocą cięcia cesarskiego, mimo że nie ma ku temu wskazań medycznych?
Zdarza się, że kobieta nastawiona jest na cesarskie cięcie, jednak podczas spotkań w szkole rodzenia, kiedy rozmawiamy na temat fizjologii ciąży i porodu, tłumaczę jak to wszystko wygląda w praktyce, zmienia zdanie. Stwierdza: chyba dam radę, nabiera pewności siebie i decyduje się na poród fizjologiczny.

Coraz częściej kobietom podczas porodu towarzyszy partner, stało się chyba to wręcz codziennością?  Czy obecność taty przy porodzie pomaga, czy jednak przeszkadza?
Obecność partnera, czy bliskiej osoby bardzo dużo daje rodzącej kobiecie, to jest naprawdę nieocenione. On niewiele musi robić, niekiedy wystarczy sam fakt, że kobieta ma swojego mężczyznę w zasięgu wzroku, ale w większości to tacy, którzy wiedzą jak praktycznie i z pełnym zaangażowaniem pomóc swojej partnerce przy porodzie. My jako położne na przestrzeni lat musiałyśmy się też z tymi mężczyznami nauczyć współpracować. 

W filmach często widzimy mdlejącego mężczyznę na sali porodowej. Czy takie sytuacje faktycznie się zdarzają?
Panowie często zadają mi to pytanie w szkole rodzenia. Osobiście podczas porodu jeszcze nigdy mi się taka sytuacja nie zdarzyła, choć nie ukrywam, że było blisko. Niekiedy panowie mówią z góry, że będą uczestniczyć tylko w pierwszej fazie porodu, albo w pewnym momencie uznają, że chcą opuścić salę i wracają kiedy dziecko jest już na świecie. Zawsze uczulam pary, aby decyzja o porodzie rodzinnym była wspólną, niewymuszoną decyzją, nic w tym temacie nie może być robione na siłę. 

Czy kiedykolwiek wykorzystała Pani swoje umiejętności poza salą porodową?
Nigdy nie miałam takiej sytuacji, ale jestem na nią gotowa. W mojej torebce można znaleźć choćby klamerkę do pępka, bo w życiu różnie bywa (śmiech). Powiem szczerze, że wielokrotnie wyobrażałam sobie taką sytuację m.in. lecąc samolotem do Stanów Zjednoczonych, zastanawiałam się - jak ja bym zareagowała? Nawet w myślach układałam scenariusz swojego działania. 

I jak wygląda? 
Pamiętam sytuację kiedy zadzwoniła do mnie pacjentka ze szkoły rodzenia płacząc, że jest w supermarkecie na zakupach i sięgając po produkt z półki poczuła, że pękł jej pęcherz płodowy. Zapytała przerażona co ma robić? Starałam się ją uspokoić i powiedziałam, aby poprosiła kogoś z personelu o pomoc i że ma w takim przypadku prawo wezwać karetkę. Zawsze powtarzam kobietom w ciąży, że w każdej chwili muszą być przygotowane na poród.

Jesteśmy tuż przed Świętami Bożego Narodzenia chciałam zapytać, czy porody mające miejsce w tym czasie mają swoją specyfikę? Czy atmosfera świąt udziela się również na sali porodowej?
Oczywiście, że się udziela świąteczny nastrój zarówno nam, czyli personelowi jak i pacjentkom. Kolędy, które słyszymy w tle, choinka to wszystko sprawia, że ten czas jest również w tym miejscu wyjątkowy. Pamiętam poród, który miał miejsce co prawda nie w okresie świąt, ale w Sylwestra. Ojciec dziecka prosił nas, abyśmy robili wszystko, aby dziecko przyszło na świat po północy. Jednak o ile możemy przyspieszyć akcję porodową, opóźnić niestety już nie bardzo. Dziecko urodziło się o 22:30 i taką godzinę wpisałyśmy, z czego nie był początkowo zadowolony. 

A za co kocha Pani swoją pracę? 
Chyba za to, że przynosi mi tyle satysfakcji i niesie ze sobą mnóstwo emocji. Bardzo lubię również obserwować jak moja praca przynosi zamierzone przeze mnie efekty.

Czy nadal doświadcza Pani wzruszenia podczas cudu narodzin? Czy zdarza się, że popłynie łza po policzku?
Oczywiście. Kiedy pojawia się dziecko na świecie czuje przede wszystkim ogromną ulgę. A kiedy usłyszę jego płacz pomimo tego, że przyjęłam już tyle porodów - zawsze łza w oku się zakręci. Nie jestem w stanie podchodzić do swojej pracy rutynowo i bez emocji. Narodziny dziecka to zawsze moment, kiedy emocje sięgają zenitu.

Na koniec korzystając z okazji chciałam pozdrowić bardzo serdecznie wszystkie dzieci, którym pomogłam przyjść na świat oraz ich rodziny.

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

 

 

 

reklama
WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama