Przypominamy tekst Aleksandry Pilarczyk, który ukazał się 30 lat temu w “Gazecie Jarocińskiej” (nr 31/4-6 sierpnia 1994 r.), w specjalnym wydaniu “Gazety Festiwalowej”
W Jarocinie można było ze sceny ponarzekać na ustrój, ośmieszyć przewodnią siłę narodu czy sojusze z bratnimi państwami.
Według jednej z teorii jarociński festiwal był w czasach PRL-u wentylem, którym w sposób kontrolowany miało uchodzić” całe niezadowolenie. Czy to był wentyl kontrolowany czy nie - nie da się chyba jednoznacznie powiedzieć. Tak czy owak, istnienie festiwalu zaprzecza tezom o totalitaryzmie systemu, w którym żyliśmy do 1989 roku. W Jarocinie można było ze sceny ponarzekać na ustrój, ośmieszyć przewodnią siłę narodu czy sojusze z bratnimi państwami. Nie działała także cenzura obyczajowa. Gdy ktoś miał taki kaprys, mógł wystąpić nawet na golasa... Dorobienie do tego ideologii było kwestią pomyślunku.Fani krzyczeli: Nasz festiwal! Nasz festiwal! I nie przeszkadzało im, że NASZ festiwal zorganizowali ONI - starsi panowie na stanowiskach i młodzi ZMS-owcy bądź ZSMP-owcy. Dziś zapomina się o NICH. A może ten festiwal zrobili opozycjoniści?
Kiedy był pierwszy festiwal w Jarocinie?
Michał Pakuła - zastępca dyrektora Jarocińskiego Ośrodka Kultury w latach 1978-1991:
Nie wiem, czemu w tym roku ma być piętnasty festiwal. To sobie tak Walter wymyślił i zaczął odliczać od 1980 roku, nazywając się ojcem festiwalu. Tak naprawdę zaczęło się w 1970 roku od organizacji Wielkopolskich Rytmów Młodych. Wzięliśmy się za to we czwórkę: Jacek Chudzik, Andrzej Waroczyk, Maryś Dąbek - który był księgowym i ja - przewodniczący ZMS-u. Byli też inni, których nie sposób wymienić. Nie było wtedy domu kultury, wszystko odbywało się w starej bursie.
Marian Szurygajło - dyrektor Jarocińskiego Ośrodka Kultury w latach 1978-1987: "Festiwal zaczął się od momentu, gdy ktoś wpadł na pomysł, żeby sprowadzić profesjonalistów i zorganizować coś więcej niż lokalny przegląd. Zaangażowany wtedy został Jacek Sylwin - pracownik warszawskiej telewizji, a jego pomocnikiem był między innymi Walter Chełstowski."
Czesław Robakowski - naczelnik miasta i gminy Jarocin w latach 1975-1990:
Wielkopolskim Rytmom Młodych zagrażała stagnacja. Dlatego w 1980 roku spotkałem się z Jackiem Sylwinem i Walterem Chełstowskim. Na tym spotkaniu zapadła decyzja, aby z tą muzyką wyjść w plener. Tak się złożyło, że w 1979 roku oddaliśmy w Jarocinie amfiteatr. Już w 1980 roku do Jarocina przyjechało 5-6 tys. fanów.
Finanse, czyli pracowali za “Bóg zapłać”
Marian Szurygajło:
Miasto wspomagało tylko jeśli chodzi o pewne trwałe inwestycje np. ogrodzenie amfiteatru, sanitariaty, wyposażenie amfiteatru w siedziska. Zatrudnieni w JOK-u pracowali długo. Długi czas za Bóg zapłać. Wtedy to nawet nie "za Bóg zapłać, bo to nie było modne. Stawki urzędowe dla występujących były śmiesznie małe. Nam zależało, aby wystąpił zespół, który się liczy. Podpisywało się umowę na dwa koncerty, a oni wykonywali jeden. Formalnie to jest przestępstwo, ale inaczej żaden zespół nie wystąpiłby. Nadstawiłem głowy i później przez długi czas tłumaczyłem się. Oprócz tego... musiałem odejść na własną prośbę ze stanowiska.
Michał Pakuła:
"Wychodziliśmy ze wszystkim na zero. Koszty imprezy pokrywane były ze sprzedaży biletów."
Jan Jajor - I sekretarz Komitetu Miejsko-Gminnego PZPR w latach 1981-1989:
Przychodzili do mnie: Sekretarzu, potrzebujemy rury ocynkowane, potrzebujemy płyty... Wtedy mogłem im pomóc dzięki współpracy z zakładami. Oczywiście za wszystko płaciliśmy.
Czesław Robakowski:
"Festiwal nigdy nie był deficytowy. Myśmy nigdy nie wykładali więcej niż na główną nagrodę."
Sponsorzy jarocińskich festiwali w PRL-u
Michał Pakuła:
Załatwialiśmy trzy albo cztery sukienki z "Jarkonu" dla dziewcząt, które wygrały wybory miss na polu namiotowym. Był też karton czekolad.
Czesław Robakowski:
"Pomagały nam jarocińskie zakłady pracy. Pozyskiwaliśmy środki masowego przekazu z Francji, Włoch, Anglii, które rozsławiły naszą imprezę. Była także telewizja polska. Później doszli producenci płyt i sprzętu muzycznego."
Dziewczyny w workach z odkrytymi piersiami przekłutymi agrafkami szły naprzeciwko procesji.
Czesław Robakowski:
Pamiętam, że w 1981 roku festiwal odbywał się w okresie Bożego Ciała. Dziewczyny w workach z odkrytymi piersiami przekłutymi agrafkami szły na przeciwko procesji. To wzbudziło duże wzburzenie. Dlatego w następnym roku przesunąłem festiwal na sierpień. Poza tym nie było jakichś większych protestów mieszkańców Jarocina. Ludzie polubili tę młodzież. Wiele ujemnego rozgłosu przyniosła festiwalowi odprawiona w 1986 roku msza satanistyczna.
Jan Jajor:
"Jakaś dziewczyna nadała z Jarocina telegram: “Mamo, jestem w Częstochowie na odpuście.”"
Artyści
Marian Szurygajło:
Największe wymagania jeśli chodzi o warunki noclegowe itp. miało TSA, mimo że zespół wyszedł z Jarocina. Musieliśmy jeździć po nich do hotelu "Merkury w Poznaniu. Wielu artystów chciało wystąpić w Jarocinie, prosili o to Chelstowskiego. Na przykład Kora: przyjechała z całym zespołem, a Chełstowski powiedział “nie”. Zespoły, które tu przyjeżdżały, chciały dawać koncerty także w pobliskich miejscowościach. Mój serdeczny przyjaciel "kupił” Kasę Chorych nie zdając sobie sprawy z tego, co to za zespół. Zapłacił między innymi z funduszy Miejskiej Rady Narodowej. Koncert odbył się w domu starców. Po pierwszych taktach sala pusta. Kolegę zwolnili "na własną prośbę".
Michał Pakuła:
"Hołdys naobrażał po pijanemu w dość wulgarny sposób policjantów i zamknęli go w areszcie. Marian Szurygajlo poręczył za niego. Małgosię Ostrowską wyciągałem przez okno w hotelu, bo ją chcieli zlinczować za to, że Lombard nie dał koncertu. Potem przez trzy-cztery lata prosiła się, żeby wystąpić..."
Walter Chełstowski nie ugiął się przed niczym
Michał Pakuła:"Jak Walter przyjechał pierwszy raz, to niewiele miał do powiedzenia. Wszelkie decyzje podejmował Jacek Sylwin. Dopiero na drugi rok zaczął rządzić Walter."
Marian Szurygajło:
Nie było tajemnicą, że Chełstowski nie kochał tego ustroju. Miał przez to problemy. Trudny charakter. Przez niektórych był nie lubiany, ale nam zależało na fachowcu. Mnie się bardzo dobrze z nim współpracowało. Nie ugiął się przed niczym. Rada Artystyczna to był zespół kolegów, którzy się spotykali i decydowali o tym, kto wystąpi. Najczęściej Walter sam decydował. Miał też najwięcej do powiedzenia w komitecie organizacyjnym. Wiadomo, że Walter się cenił. Ale były takie przypadki, że godził się czekać na wynagrodzenie nawet rok - wolał, żeby pieniądze dostały zespoły.
Czesław Robakowski:
"Ja nie chciałbym odebrać Chełstowskiemu zasług w kreowaniu ruchu muzycznego, ale funkcji, które przypadały miastu, nigdy nie przejmował i nie potrafił przejąć."
Wyrzucaliśmy pewne fragmenty piosenek i wpisywaliśmy la, la, la, czyli cenzura na jarocińskim festiwalu
Marian Szurygajło:
Gdyby teksty piosenek wykonywane na scenie dotarły do cenzury, to nigdy by ich nie zaakceptowano. Wyrzucaliśmy pewne fragmenty piosenek i wpisywaliśmy la, la, la. A później... to już nasza sprawa, że artysta zaśpiewał inaczej. Trzeba przyznać, że z cenzurą kłopotów nie było nawet w stanie wojennym. Poza tym nie zawsze cenzor mógł sobie zdać sprawę z tego, jak tekst może być rozumiany. Bo kto by pomyślał, że piosenkę "Trzynastego" można wykonywać w kontekście stanu wojennego.
Michał Pakuła:
"Zawsze na festiwalu byli tajniacy... Poza naszymi ze dwudziestu z Kalisza. Informowali o tekstach, jakie padają ze sceny."
Jan Jajor:
Ostrych politycznych tekstów to nie przypominam sobie, poza satyrycznym: "Wstąp do PZPR-u". Były natomiast teksty przeciwko odbywaniu służby wojskowej i te były zabronione. Nie było jednak jawnej cenzury, nie zabierano tekstów, nie karano. Praktycznie na festiwalu można było mówić i pisać, co się chciało.
Jarociński festiwal w stanie wojennym
Marian Szurygajło:"Do ostatniego dnia nie było wiadomo, czy festiwal będzie, czy nie. Do ostatniego dnia nie było pisemnej zgody. Decyzję podjął na własną odpowiedzialność Komitet Organizacyjny łącznie z Chełstowskim."
Michał Pakuła:
W stanie wojennym to każdy małolat musiał mieć wypisane zameldowanie. Pamiętam, że pracowałem wtedy 24 godziny na dobę. W dodatku cały Wyjątkowo uciążliwego faceta. Było trochę problemów, bo na koncertach rozrzucali ulotki.
Jan Jajor:
"Uważaliśmy, że stan wojenny nie przeszkadza w organizowaniu imprez kulturalnych. Komitet Organizacyjny i władze polityczno-administracyjne wzięły na siebie odpowiedzialność."
Czesław Robakowski:
Dostałem zgodę od wojewody dopiero 15 lipca. Dowiedziałem się, że za organizację festiwalu w stanie wojennym powinienem być odwołany. Ale wszystko przebiegało tak spokojnie i sprawnie, że... dostałem dyplom uznania. Co roku festiwal był zagrożony. Co roku nieoficjalnymi kanałami docierały do nas takie informacje.
Michał Pakuła:
"Często zdarzały się kradzieże. Ginęły śpiwory i inne rzeczy pozostawione na polu namiotowym. Zrywali nawet karnety zawieszone na szyi. Zadymy były, jak grała punkowa kapela, ale nikomu nic się nie stało. Pozwalaliśmy się młodym wyszaleć."
Czasem patrzyłem ze sceny, jak tańczą i myślałem sobie: pozabijają się. A oni się nigdy nie pozabijali
Jan Jajor:
Przypadki zranień były naprawdę sporadyczne. Najgorszy był zawsze pierwszy dzień - wtedy występowały zespoły metalowe.
Dziennikarze czekali na sensację
Jan Jajor:"Niektórzy to czekali tylko pod szpitalem na sensację. Jak jednego dźgnęli nożem, cała Polska wiedziała."
Czesław Robakowski:
Dziennikarze byli rozpieszczani przez nas. Krytycznie oceniali festiwal, o ile nie byli zaproszeni na obiad. A jeśli jeszcze były rozdawane souveniry z zakładów pracy - obecność na konferencjach była stuprocentowa.
Pamiętacie festiwale z czasów PRL? Dajcie znać w komentarzach!
Z kolei w naszej galerii możecie zobaczyć, jak Jarocin wyglądał już w czasach III RP - konkretniej w 1992 roku.
CZYTAJ TAKŻE:
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.