reklama

Adam Skowron: Niewyobrażalnie zdolny i - na szczęście - pełen pokory, kultury i mądrości

Opublikowano:
Autor:

Adam Skowron: Niewyobrażalnie zdolny i - na szczęście - pełen pokory, kultury i mądrości - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Adam Skowron pochodzi z Witaszyc. Jest najlepszym studentem Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Pracuje jako organista. Przeczytaj rozmowę, która w tym roku roku ukazała się na łamach "Gazety Jarocińskiej".

 

 

 

Adam Skowron urodził się 10 kwietnia 1993 roku w Jarocinie. Pochodzi z Witaszyc. Jest absolwentem studiów licencjackich Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego na kierunku germanistyka i filozofia. Obecnie studiuje na UKW filozofię w ramach studiów magisterskich. Wykłada na Kujawskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Bydgoszczy. Prowadził ponadto wykłady z etyki lekarskiej w Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Jest absolwentem Szkoły Muzycznej w Jarocinie. Gra na kilku instrumentach i śpiewa w Chórze Męskim „Copernicus” jako baryton. Mówi pięcioma językami, w tym po niemiecku i angielsku.

 

 

Twój wykładowca i promotor mówi o tobie: „Niewyobrażalnie zdolny i - na szczęście - pełen pokory, kultury i mądrości”. Chyba już nic lepszego nie można usłyszeć na swój temat...

Trafiłem na naprawdę wyjątkowego promotora, ponieważ profesor Janusz Sytnik-Czetwertyński podchodzi do sposobu nauczania trochę niekonwencjonalnie. Mamy seminaria filozoficzne prowadzone na przedwojenną modłę. Spotykamy się poza uczelnią, w jednej z herbaciarni. I tam czytamy na bieżąco teksty najwybitniejszych filozofów i je komentujemy. Omawiamy punkt po punkcie, zdanie po zdaniu, poszczególne dzieła. I z tego rodzą się bardzo twórcze, ważne wnioski. Profesor stara się stworzyć relację na zasadzie „mistrz - uczeń”.

Pierwszy artykuł opublikowałeś już na trzecim roku studiów i to w prestiżowym czasopiśmie. Teraz masz na koncie kolejne osiem artykułów, w tym pięć po angielsku, które ukazały się w wydawnictwach typowo naukowych.

To prawda. Jestem pierwszym studentem, który opublikował artykuł w „Kwartalniku Filozoficznym” - jednym z najstarszych i najbardziej prestiżowym czasopiśmie filozoficznym w Polsce. Postanowiliśmy z profesorem, że jeśli mam gdzieś debiutować, to właśnie tam. Dostałem bardzo pozytywne, ale i obiektywne recenzje. Ci, którzy je oceniali, nie wiedzieli, że jestem studentem. W tym roku ukazały się tam moje dwa kolejne artykuły. Cieszy mnie, że mogę tam publikować. Filozofia przez niewielu jest uważana za naukę, a co dopiero za taką, w której można uzyskiwać jakieś osiągnięcia i wyniki. Po tym kierunku nie ma co oczekiwać, że się zostanie zawodowym filozofem. Takiego zawodu po prostu nie ma, chyba, że jest się zatrudnionym na uczelni. W każdym razie, to nie jest takie bujanie w obłokach, jak się niektórym wydaje.

Czym w takim razie jest uprawianie filozofii?

Żeby na zajmować się filozofią na poważnie, trzeba mieć odpowiednie przygotowanie, prowadzić badania naukowe. To nie jest tak, że włączam edytor tekstów i sobie filozofuję, czyli piszę o czymkolwiek, jakie mam refleksje i przemyślenia. Filozofia jest nauką, która ma swoją metodykę, narzędzia. Ja się zajmuję akurat filozofią niemiecką XVIII wieku, a to oznacza, że godzinami trzeba siedzieć w skanach tych starych ksiąg. Odczytywać to wszystko, łączyć. Zobaczyć, kto od kogo wychodzi, dlaczego podejmuje taki temat i czy wcześniej ktoś się tym już zajmował. Historia filozofii ma jeszcze dużo ciemnych plam. Można powiedzieć, że moim zadaniem jest odkrywanie i usuwanie tych plam. Dzięki temu, że skończyłem germanistykę, mogę pracować na skanach ksiąg pisanych gotykiem.

Dla większości ludzi filozof kojarzy się z kimś, kto klepie biedę i rozmyśla na jakimiś wydumanymi problemami. Dlaczego więc wybrałeś ten kierunek?

Filozofia była moim marzeniem. Będąc w technikum lubiłem czytać teksty filozoficzne. Niewiele z nich wtedy oczywiście rozumiałem, ale zainteresowanie się rodziło. Stwierdziłem, że lepiej będzie jednak skończyć najpierw jakieś studia, które dadzą mi szansę na pracę, a później, mając już dyplom, będę mógł iść na filozofię. Z wykształcenia jestem germanistą, więc w razie czego mogę być tłumaczem czy nauczycielem. Z takim poczuciem bezpieczeństwa poszedłem na filozofię. Przez pierwszy rok i do połowy drugiego, to nie powiem, żebym był jakimś szczególnym pasjonatem, raczej zwykłym, przeciętnym studentem. To jest bardzo ciekawy kierunek. Każdy, kto ma humanistyczne zacięcie, znalazłby na nim coś interesującego dla siebie. To są takie studia, na które chce się chodzić. Jest bardzo mało osób, ale to jest - moim zdaniem - zaleta.

Najbardziej jednak chyba zaskakujące jest to, że starasz się przekazać zamiłowanie do filozofii osobom bezdomnym, podopiecznym ośrodka prowadzonego przez siostry albertynki.

te kilka lat mogłem doświadczyć tego, że filozofia niejedno ma imię. Obok tej ciężkiej, akademickiej, którą my się zajmujemy i która dla osoby bez przygotowania może wydawać się abstrakcyjna, żmudna i trudna, istnieje również filozofia praktyczna, wykorzystywana w niektórych zawodach, np. nauczyciela czy lekarza. Mam tu na myśli etykę. No i jest jeszcze trzecia gałąź filozofii - taka luźna, przystępna, popularna, dla osób, które chcą się czegoś dowiedzieć. Wiele osób ma jakieś pytania filozoficzne na temat świata, ale nie mają z kim o tym porozmawiać. Zdziwiłaby się pani, ile osób z tych bezdomnych, których mam okazję nauczać, ma naprawdę bardzo ciekawe i ważne pytania filozoficzne. To nie jest tak, że oni tylko słuchają, traktując mój wykład jako okazję do odpoczynku, ale rzeczywiście potrafią stawiać pytania, zastanawiać się. To z kolei świadczy o tym, że w każdym człowieku jest taka potrzeba wiedzy. Ja byłem wielokrotnie przez nich zaskoczony.

A skąd w ogóle taki pomysł? Bezdomni i filozofia to pozornie dwa różne światy...

Inicjatorem wykładów był wspomniany wcześniej profesor Sytnik-Czetwertyński. Moja inicjatywa była taka, aby zacząć z bezdomnymi „przerabiać” historię filozofii, począwszy od starożytności. I to realizuję.

Ale poszedłeś jeszcze dalej. Prowadzisz z nimi regularne zajęcia językowe.

Przy okazji jednego z wykładów przyszła mi do głowy myśl, żeby prowadzić dla tych ludzi kurs języka niemieckiego. Jako student miałem dużo wolnego czasu. Stwierdziłem, że nic się nie stanie, jeśli raz w tygodniu będę zaglądał do sióstr. To było już dwa lata temu. Satysfakcję daje mi to, że ktoś się uczy. Część z tych osób nie angażowała się za bardzo, co nie było dla mnie zaskoczeniem. Ale byli też i tacy, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z językiem niemieckim, ale uczyli się i to nawet dobrze. Na zajęciach miałem takiego pana, który na lekcji pisał w brudnopisie, a potem te notatki przepisywał na czysto i podkreślał kolorowymi długopisami. Starał się też robić coś więcej na własną rękę. Kiedy podałem kilka wyjątków, to na następne zajęcia przyniósł mi listę z piętnastoma kolejnymi od danej reguły. Jemu to też dawało satysfakcję. Ktoś mógłby powiedzieć, że to bez sensu, bo to był bezdomny. I w dodatku nie młody już człowiek – w końcu, gdy przyszedł na zajęcia, miał 71 lat. Według mnie jest to jednak coś więcej niż tylko zabijanie czasu.

Dla tych ludzi to na pewno też cenne doświadczenie. To, że ktoś postrzega w nich partnerów do rozmowy...

Jest taki stereotyp, że jak ktoś jest bezdomny, to pewnie nie ma skończonej szkoły. Ten pan, o którym wspomniałem, był matematykiem. Dzisiaj po wykładzie z filozofii starożytnej podszedł do mnie jeden z bezdomnych i zaczął dyskusję na XIX-wiecznego niemieckiego filozofa - Ludwiga Feuerbacha. Podyskutowaliśmy sobie, a on na koniec poprosił mnie, żebym mu sprawdził w bibliotece w Bydgoszczy, czy są jego książki. Ja ich traktuję tak samo, jakbym miał do czynienia ze studentami. Nie mają u mnie taryfy ulgowej ani nie podchodzę do nich z rezerwą. Zostawiam ich z pytaniami, żeby mogli sami dojść do wniosków płynących z wykładów. Staram się ich zachęcać do myślenia, do poszukiwania odpowiedzi.

Praca społeczna to nie wszystko. Jesteś też honorowym dawcą krwi. W czasach, gdy wszyscy pytają „co ja z tego będę miał?” i „za ile?” taka postawa i to u młodego człowieka jest dość nietypowa. Z czego to wynika? Z wychowania w rodzinie?

Rzeczywiście wychowanie dużo tutaj dało. Pochodzę z Witaszyc. Może gdybym przyszedł na świat w dużym mieście, to miałbym zupełnie inne podejście. Ale wychowywałem się w Witaszycach, w środowisku, gdzie wszyscy byli dla siebie życzliwi, pomagali sobie. I to nie jest nic dziwnego. Nieżyczliwość i interesowność kojarzy mi się raczej z dużymi metropoliami. Poza tym wierzę w to, że wszystko kiedyś się zwróci. I nie mam tu na myśli zapłaty materialnej. Przy okazji wykładów nawiązują się różnego rodzaju znajomości. Sądzę, że warto robić takie rzeczy, jeśli ktoś ma czas i możliwości. Oczywiście uważam, że jeśli ktoś ma rodzinę na utrzymaniu oraz pracę od 8.00 do 16.00, to trudno od niego czegoś takiego wymagać. Ale skoro ja mam na razie czas, to wolę go spędzać w taki sposób niż na kanapie przed telewizorem.

Na razie nie masz rodziny, więc jest łatwiej znaleźć czas...

Jeśli będę musiał, to oczywiście poświęcę się rodzinie, ale to co udało mi się zrobić, osiągnąć, tego nikt mi już nie odbierze. Mam bardzo wyrozumiałą narzeczoną. Zresztą od tego roku jest studentką pierwszego roku filozofii. Skoro chce spędzić całe życie z filozofem, to musi sama tego spróbować...

Z Twoich licznych talentów nie sposób nie wspomnieć tego, że grasz na kilku instrumentach: na klarnecie, fortepianie, akordeonie, ale i na instrumentach ludowych w kapeli Zespołu Folklorystycznego „Snutki” z Potarzycy.

Pochodzę z muzykalnej rodziny. Mogę powiedzieć, że mam dobre geny. W rodzinie ze strony taty jest wielu, którzy potrafią na czymś grać. Przez to, że tata grał, ja też miałem kontakt z muzyką już od najmłodszych lat. Tak to jakoś we mnie od dziecka wzrastało. Na szkołę muzyczną zdecydowałem się późno, dopiero w gimnazjum. I to była moja decyzja. Normalnie zaczynają dzieci w wieku 8-9 lat. Skończyłem czteroklasową edukację muzyczną w trzeciej klasie technikum. Chciałem wybrać taki instrument, na którym sam nie byłbym w stanie się nauczyć grać. I dlatego poszedłem na klarnet.

A który z instrumentów jest ulubionym?

Chyba akordeon. To prawda, że ten instrument do niedawna kojarzył się z biesiadą, muzykowaniem przy ognisku. Gdy gram w zespole „Snutki” to oczywiście jest to zupełnie inny instrument niż ten, z którym miałem do czynienia w szkole muzycznej. Tam grałem na akordeonie koncertowym w trio. Miał świetne brzmienie i pięknie nadawał do organowej muzyki Bacha. To nie był instrument do potańcówek, ale pełnoprawny instrument dla wirtuoza.

Kiedy umawialiśmy się na rozmowę wspomniałeś o tym, że w weekend musisz być w Bydgoszczy, bo jesteś organistą.

Miałem kilka epizodów na organach w kościele w Witaszycach. W zeszłym roku, od Niedzieli Palmowej zacząłem grać w parafii w Bydgoszczy. Może to będzie coś więcej niż krótka przygoda. Chociaż oznacza to sobotę i niedzielę w pracy. Nie jest to dla mnie jednak duży problem.

 

Zastanawiam się, dlaczego wybrałeś właśnie Bydgoszcz, która nie kojarzy się z ośrodkiem uniwersyteckim... Myślisz o tym, żeby z tym miastem związać swoją przyszłość?

Dlatego, że Bydgoszcz jest spokojniejsza niż Poznań czy Wrocław. Miasto też jest bardziej przyjazne. Stronię od wielkich, hałaśliwych zmian. Gdy jestem w tej parafii na peryferiach Bydgoszczy, to czuje się dokładnie tak samo jak w Witaszycach. Byłbym bardzo zadowolony, gdybym mógł wrócić do Witaszyc czy do Jarocina. Wszystko zależy od tego, jaki będzie charakter mojej pracy. Przy obecnych technologiach nie ma najmniejszego problemu, żeby uprawiać filozofię gdziekolwiek, również w domu.

 

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE