W środku nocy odebrał telefon: „Jest nerka”. Dawid Matuszczak ma 35 lat. Dzieciństwo kojarzy mu się z nieustanymi wizytami u lekarzy, szpitalnymi korytarzami i bezskutecznym poszukiwaniem diagnozy.
Groziła mu amputacja nóg. Zanim medycy postawili prawidłowe rozpoznanie, minęło kilka lat. Leczenie nie przyniosło oczekiwanego efektu i nerki pana Dawida przestały pracować. Konieczny był przeczep. Znalazł się dawca. Teraz mężczyzna jest szczęśliwym mężem i ojcem.
Rozmowa z DAWIDEM MATUSZCZAKIEM - mieszkańcem Nowego Miasta, który od 7 lat żyje z przeczepioną nerką
Od 7 lat żyje pan z przeszczepioną nerką. Co się wydarzyło?
Chorowałem od dziecka. Rodzice nieustanie jeździli ze mną po lekarzach. Nie było konkretnej diagnozy. Na zmianę chudłem, tyłem oraz mdlałem. Miałem problemy z chodzeniem. W wieku 6 lat chcieli mi amputować nogi. Dlaczego?
Nie mogłem chodzić. I paradoksalnie nogi uratował mi pijany lekarz. To był chyba rok 1990. Wtedy mieszkaliśmy jeszcze w Śremie. Pamiętam, jak dzisiaj, tata odebrał mnie z zerówki. Pojechaliśmy do Poznania. Byliśmy w takiej starej chirurgicznej przychodni na ostatniej wizycie przed operacją. Lekarka powiedziała, że już nic nie można zrobić, konieczna jest amputacja. Na to wszystko z kantorka wyszedł zataczający się lekarz i powiedział do taty: „Niech się syn przejdzie”. Przeszedłem się wzdłuż długiej sali, po czym ten lekarz rzekł do ojca: „W poniedziałek na Gąsiorowską. Tam zdiagnozowano u mnie chorobę Perthesa. Nosiłem specjalny aparat prostujący biodra z rurą pomiędzy nogami. Wyglądałem jak kowboj, który sekundę wcześniej zszedł z konia. Nie było znaczącej poprawy. Przez pięć lat byłem leczony również na jaskrę i to bardzo drogimi lekami. Pewnego razu w czasie wizyty w szpitalu na Garbarach młody lekarz postawił się pani profesor i stwierdził, że to nie jest jaskra. Przekazał mi numer do swojego kolegi ze szpitala na ul. Przybyszewskiego. Tam z kolei chcieli mi robić operację na mózgu. I znów miałem szczęście. Na którejś z kolejnych wizyt jedna z lekarek kazała zrobić badanie moczu, po czym trafiłem na nefrologię.
Co na tym oddziale zdiagnozowali lekarze?
Kłębuszkowe zapalenie nerek trzeciego stopnia. Miałem wtedy 20 lat. Przez kolejne pięć lat byłem leczony objawowo, a po siedmiu nastąpił kompletny kryzys. Nerki przestały pracować. Konieczne były dializy. Na szczęście zdążyłem skończyć technikum, studia. Pierwszą dializę miałem 24 maja 2011. Ponad dwa lata byłem dializowany i w końcu się udało. Znalazł się dawca.
Pamięta pan ten moment, kiedy pan usłyszał: „Jest dawca”?
Oczywiście, że tak. Była to środa, godzina 2 w nocy, 28 listopada 2013 roku. Ze stacji dializ w Śremie dostałem telefon, że jest dla mnie nerka. W pierwszej kolejności zadzwoniłem do swojej przyszłej żony, że jadę na przeszczep. Potem obudziłem mamę. Przyjechali, zabrali mnie najpierw na dializy, a potem przewieźli do szpitala na ul. Lutycką i o godzinie 16.00 miałem przeszczep. O godzinie 5.00 rano wyjechałem z sali operacyjnej i pierwsze co zrobiłem, to wstałem. Trzy miesiące po przeszczepie wróciłem do pracy. Miałem 28 lat.
Co pan czuł, kiedy się pan dowiedział, że jest nerka?
Cieszyłem się, ale nie towarzyszyły mi szczególne emocje. Pamiętam, że dziwili się w stacji dializ. Część pacjentów przygotowywanych do transplantacji trzęsła się, była zdenerwowana. Ja byłem spokojny. Przespałem cztery godziny dializ.
Ile lat miała pana nerka i do kogo należała?
Moja nerka miała 20 lat. Wiem, że dawca pochodził najprawdopodobniej z Jarocina. Był ofiarą wypadku drogowego. Trzy dni przed przeszczepem słyszałem o nim w mediach. Nie pamiętam dokładnie okoliczności tego zdarzenia. Bus w coś uderzył. Jego kierowca, chłopak z Jarocina, trafił w ciężkim stanie do szpitala. Jechali z Ostrowa Wielkopolskiego do Jarocina. W tym samym czasie prócz mnie przeszczep miały jeszcze trzy inne osoby. Przypominam sobie, że zmarła pani z Radia Merkury i dwóch mężczyzn dostało właśnie od niej narządy. Ja i jeszcze jeden mężczyzna od tego 20-letniego kierowcy busa. Moja nerka pracuje idealnie.
Czuje się pan szczęśliwcem?
Tak. Drugie urodziny obchodzę 28 listopada. Chociaż zastanawiam się, czy nie są ważniejsze, bo gdyby nie przeszczep, to byśmy pewnie nie rozmawiali. Ta nerka uratowała mi życie. Pracuję, założyłem rodzinę. Mogę jechać na wakacje i nie martwić się, czy jest stacja dializ, czy też jej nie ma. Chociaż jeździłem pracować na Przystanek Woodcock i też dializy mi w niczym nie przeszkadzały.
Jak zmieniło się pana życie po przeszczepie?
Najważniejsze dla mnie było to, że ja mogę znów sikać. Całe lata nie oddawałem moczu. Sikanie było dla mnie abstrakcją. Czułem się jakbym dostał drugie życie. Wreszcie skończyły się dializy, które wyznaczały mi rytm życia. Na szczęście mam tak silny organizm, że wystarczają mi tylko dwa leki immunosupresyjne. Przez te siedem lat od transplantacji nie byłem ani razu w szpitalu. Zazwyczaj ludzie po przeszczepach mają jakieś zakażenia. Pracuję zawodowo. Zajmuję się sprzedażą i montażem fotowoltaiki. Wcześniej realizowałem projekt w schronisku dla bezdomnych w Dębnie. Dla niektórych jest to trochę abstrakcja, pytają: „Jak po przeszczepie można pracować z bezdomnymi”? A to była moja najlepsza praca, jaką miałem. Teraz już powoli zapominam, jak żyłem przed transplantacją. Zaraz po przeszczepie martwiłem się niemal każdego dnia, że organizm odrzuci nerkę, obecnie nie mam już takich obaw.
Co pan chciałby powiedzieć rodzicom tego 20-latka, który był dawcą?
Dziękuję im za życie. Oni stracili syna, ale ktoś żyje dalej. Zawsze mówię wszystkim dookoła: „Organów ze sobą do nieba nie zabierzesz”, a ktoś może dalej chodzić po świecie. Można żyć tydzień, rok albo tak, jak ja siedem lat. Znam ludzi, którzy z jedną nerką egzystują już 25 lat i ciężko pracują fizycznie. Dostać drugie życie, to jest coś… Gdyby nie przeszczep, to nie miałbym kochającej żony i cudownego syna.
W środku nocy odebrał telefon: „Jest nerka”
Człowiek sam przed siebie niewiele znaczy w życiu, którego ludzie niestety nie doceniają, chociażby jeżdżąc po pijaku samochodem. Myślę, że trzeba szanować, to co się dostaje od życia. Nieważne, jakie ono jest. Ważne, że można być wśród ludzi. Chciałbym również podziękować moim rodzicom, rodzeństwu, teściom oraz tym wszystkim, którzy byli ze mną w tych trudnych chwilach wspierali mnie i mi pomagali.
Co pan chciałby powiedzieć tym wszystkim, którzy są przeciwni przeszczepom i mówią, że nie oddadzą swoich narządów i nie pozwolą, aby ktoś z bliskich miał pobrane organy?
Nie życzę im, aby potrzebowali tych narządów. Znalezienie dawcy nerki nie jest aż tak dużym problemem, ale o wiele dłużej czeka się na przeszczep wątroby czy serca. Wiem, że ludzie ciągle jeszcze niechętnie oddają organy. Co mnie dziwi, po śmierci one nie są już potrzebne. Myślę, że tych ludzi nigdy nic nie dotknęło, aby zrozumieli, że „idąc do piachu” możesz komuś dać drugie życie albo i trzecie. Chłopak, którego mam nerkę, dał kolejne życie, bo ja mam syna. On też będzie pamiętał o tym dawcy, bo nauczę go, że warto pomagać drugiemu człowiekowi.
Nie kusiło pana, aby odnaleźć rodzinę tego chłopaka?
Takie rzeczy są zabronione. Słyszałem o różnych sytuacjach z tym związanych. Rodzice dawcy przyjeżdżali do biorcy i go po prostu pilnowali, aby nie zmarnował sobie życia. Zdarzały się próby wyłudzeń pieniędzy. Nigdy nie wiadomo, co siedzi w drugim człowieku i lepiej nie ryzykować. Znam chłopaka, który dostał nerkę od swojego ojca, bo ten nie odstępuje go teraz na krok. Moim zdaniem to on pilnuje swojego organu.
Co pan poczuł, kiedy w wielu mediach pojawiła się informacja o pobraniu organów w jarocińskim szpitalu?
Bardzo się ucieszyłem. To jest budujące, że coraz więcej osób rozumie idee transplantacji. Ludzie powinni wiedzieć, że obok nich są osoby, które żyją dzięki przeszczepowi. Bardzo cieszę się, że żyję. Staram się pomagać innym na każdym kroku. Chcę trochę oddać to, co ja dostałem. Wspólnie z żoną uczymy syna, aby pomagać innym. Miałem tyle szczęścia w życiu, że udało mi się przeżyć.