Beata Walczak-Silińska została prezesem Szpitala Powiatowego w Jarocinie w lutym tego roku. Zastąpiła na tym stanowisku Henryka Szymczaka, który został odwołany przez radę nadzorczą. Poniżej publikujemy rozmowę z nową prezes lecznicy.
Służbowo jest prezesem jarocińskiego szpitala, prywatnie zwykłą dziewczyną
Beata Walczak-Silińska pochodzi i mieszka w Tarcach, skończyła 41 lat. Ma 15-letnią córkę Marysię. Nowa prezes szpitala jest absolwentką zarządzania przedsiębiorstwem na Politechnice Poznańskiej. Później skończyła studia podyplomowe - zarządzanie projektami na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i studia EMBA na Wyższej Szkole Menadżerskiej w Warszawie.Rozpoczęła swoją drogę zawodową od stażu w Banku Spółdzielczym w Jarocinie. Później - przez 16 lat, pracowała w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, a następnie - przez 4 lata, do grudnia ubiegłego roku, była kierownikiem jarocińskiej placówki Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego.
Wolny czas przeznacza na pracę fizyczną, która ją najbardziej relaksuje. Lubi teatr muzyczny i ucieczkę do dużego miasta, na przykład do Warszawy, którą kocha.
- Prywatnie, w domu jestem zwykłą dziewczyną, która nie boi się rąk pobrudzić pracą i nie wstydzi się żadnej pracy. Znajomi wiedzą, że nie lubię, kiedy mi „prezesują”. Jestem dla nich po prostu Beatką i wiedzą, że kiedy w nocy zadzwonią, to potrafię wstać i ogarnąć rzeczy, o które mnie poproszą - mówi Beata Walczak-Silińska.
W wywiadzie dla Gazety Jarocińskiej i portalu jarocinska.pl zdradza, co jest dla niej ważne, ucina spekulacje o powiązaniach politycznych i zdradza sposób na dług szpitala [cała treść rozmowy PONIŻEJ].
Rozmowa z Beatą Walczak-Silińską, prezesem Szpitala Powiatowego w Jarocinie
Dlaczego się Pani zdecydowała objąć to stanowisko, wiąże się ono przecież z niemałym stresem, trudnymi decyzjami i ogromną odpowiedzialnością, a odchodząc z KRUS-u, mówiła Pani, że musi odpocząć i zadbać o zdrowie?Tak rzeczywiście było, musiałam zadbać o zdrowie. Od jakiegoś czasu czekała mnie operacja. Ciągle odwlekałam jej termin, nigdy nie był dobry czas. Jestem osobą aktywną i gdzieś tam nie pokazywałam po sobie, że coś jest nie tak - obcas założony, włosy wyprostowane i do przodu… Zwolnienie z KRUS-u było takim impulsem, żeby wreszcie załatwić tę sprawę, w końcu pomyśleć o sobie. Plan był taki: najpierw operacja a później rekonwalescencja w domu. Czas do końca marca był dokładnie zaplanowany, bilety do teatru w Warszawie były już kupione, hotele zarezerwowane - a tu nadeszła propozycja od pana starosty. Muszę przyznać, że nie była jedyna w tym czasie, co było dla mnie bardzo budujące. Dlaczego przyjęłam właśnie ją - bo starosta, który mi ją złożył, był pierwszy.
Czy ta propozycja miała podłoże polityczne, w końcu należycie z panem starostą do tego samego ugrupowania politycznego - Prawa i Sprawiedliwości? Czy znaczenie miało też domniemane poparcie ze strony posłanki Lidii Czechak i wicestarosty Katarzyny Szymkowiak?
W żadnym wypadku nie była to decyzja polityczna. Kiedyś spotkaliśmy się z panem starostą i on wtedy już w luźnej rozmowie stwierdził, że „poznał się na mojej pracy, tak w KRUS-ie, jak i w ARMiR-ze - zwłaszcza z Kołami Gospodyń Wiejskich, i chciałby mnie mieć w swoim zespole”. Kiedy teraz tak poukładały się okoliczności, zaprosił mnie do tego zespołu. Nic na to nie poradzę, że niektórzy uważają, że jest to nominacja polityczna.
Ile osób liczyła załoga KRUS-u, a ilu pracowników jest w szpitalu?
W KRUS-ie było 8 osób, a w szpitalu jest ich 512.
Rzuciła się Pani na głęboką wodę, bo specyfika działalności też diametralnie różna.
Uważam, że jeśli ktoś chce, to wszystkiego może się nauczyć. Jestem tu miesiąc i nie opadły mi skrzydła, wręcz przeciwnie. Takie nowe wyzwania tylko mnie nakręcają. Poza tym wiele osób mnie dopinguje i wspiera. Dziękuję najbliższym, szczególnie córce, rodzicom i bratu za wsparcie i motywację do rozwoju. To jest bardzo miłe, ale jednocześnie nakłada na mnie ogromny ciężar odpowiedzialności, żebym sprostała temu zadaniu. Ale przecież nie jestem tu sama. Jest cały zespół specjalistów i oddanych osób, którym zależy na tym szpitalu.
Jest Pani pierwszą kobietą na stanowisku prezesa jarocińskiego szpitala. Można zacytować piosenkę Renaty Przemyk „Babę zesłał Bóg”.
Coś w tym jest. Ale płeć chyba nie ma tu większego znaczenia. Mam nadzieję, że nikomu - zwłaszcza panom nie będzie przeszkadzało, że rządzi nimi kobieta.
Jak wyglądał Pani pierwszy dzień pracy w szpitalu?
Kiedy rada nadzorcza spółki Szpital Powiatowy w Jarocinie powołała mnie na stanowisko prezesa, zapytali się czy zaczynam następnego dnia, a ja, że chcę zacząć już dzisiaj, chcę uciąć spekulacje, chcę się przedstawić, powiedzieć dzień dobry pracownikom”. I tak zrobiłam. W gabinecie czekał na mnie już dyrektor medyczny szpitala dr. n. med. Włodzimierz Budzyński. Zapytał, gdzie chcę iść, odpowiedziałam: „Idziemy wszędzie”. On na to: „Ale wszędzie?”, a ja: „Tak wszędzie”. No i chodziliśmy dwie godziny… Skończyło się obtarciem pięty, ale byliśmy we wszystkich oddziałach, w administracji. Kiedy odjeżdżałam, wstąpiłam jeszcze do ratowników i na fizjoterapię, bo oni są w oddzielnych budynkach do których nie dotarliśmy. To było dla mnie ważne, ja muszę być z tymi ludźmi. Uważam, że tak trzeba, żeby wszyscy pracownicy wiedzieli, że chcę rozmawiać i poznać ich problemy, a nie uciekać i chować się w gabinecie. Oni muszą czuć moje wsparcie. Jako pracodawca muszę być dla nich wiarygodna.
Jakie zadania postawił przed Panią zarząd powiatu i czy są one zbieżne z tym, co sama sobie Pani założyła?
Kilka miesięcy temu w szpitalu został przeprowadzony audyt. On wykazał obszary, nad którymi trzeba popracować i rzeczy, które trzeba zmienić. Ja odnoszę się do tego audytu. Jest tam wiele napisane, ale ja muszę mieć to podparte argumentami. Dlatego nie podejmę żadnych decyzji, jeśli sama nie sprawdzę, nie zweryfikuję i tego nie obgadam z innymi. Jeśli na przykład mam powiedzieć, że coś redukujemy, to musi być podstawa do takiej redukcji. Można by na przykład zamknąć ginekologię, która przynosi straty, ale co w tej sytuacji z pacjentkami? Ja nie podejmę takiej decyzji. Z drugiej strony, jeśli coś się spina, to czemu to psuć? Ja nie będę lekarzy uczyć leczyć, bo to nie moja rola, ale mają tak pracować, żeby pacjenci na oddziałach byli dobrze zaopiekowani i żeby wszystko się spinało, a ich praca była efektywna. Ja mogę im dać wsparcie ekonomisty ze ścisłym umysłem i zaplecze administracyjne. Ludzie tutaj wkładają wiele serca w to, co robią, widzę to, bo staram się jak najczęściej chodzić po szpitalu, poradniach. Jak czegoś nie wiem, pytam. Uważam, że musi być współpraca i rozmowa, bo każdy jest wiązanym ogniwem. Jeśli gdzieś jest problem, musimy o tym wiedzieć, ja czy dyrektor medyczny, i wspólnie go rozwiązywać, a nie „każdy sobie rzepkę skrobie”. Każdy niech włoży malutką cegiełkę swojego zaangażowania i trochę pokory, a jesteśmy w stanie dużo osiągnąć. Wiem, że to będzie wymagało czasu, ale albo będzie nam wszystkim zależało na tym szpitalu, albo go zamknijmy i pozbędziemy się problemu.
Pani poprzednik był w sporze z pracownikami, jak zamierza Pani rozwiązać ten problem?
Odzyskać zaufanie ludzi, po tym, jak zaszły pewne sytuacje, które doprowadziły do sporu, nie jest łatwo. Były rozmowy ze związkami zawodowymi. W marcu odbyło się spotkanie z mediatorem i jesteśmy na dobrej drodze do podpisania porozumienia i zakończenia protestu. Zawsze stoję na stanowisku, że trzeba rozmawiać i spotkać się gdzieś pośrodku. Pracownicy też muszą być świadomi sytuacji finansowej szpitala i realnie na nią patrzeć. Ja nie będę im obiecywać czegoś, czego nie mogę spełnić, bo to najgorsze, co może być. Oczywiście na te sprawy, które są w sądzie nie mamy wpływu.
W ubiegłym roku w szpitalu został przeprowadzony audyt. Wykazał on między innymi, że w ostatnim czasie nastąpił duży wzrost zatrudnienia w administracji i że szpital dofinansowuje kształcenie dwóch osób z tego działu. Co zamierza Pani z tym zrobić?
Kiedy obejmowałam stanowisko, w administracji pracowały 44 osoby. To zatrudnienie zostało już zmniejszone - na tę chwilę o 6 osób i nie jest to ostateczna liczba. Przyglądamy się też strukturze zatrudnienia w innych działach, tam też możliwe są redukcje, na tę chwilę o kilkanaście osób. Sprawa dofinansowań do kształcenia jest już zamknięta. W tej sytuacji finansowej szpital nie może sobie pozwolić na taki wydatek, dlatego pieniądze zostaną przez tych pracowników zwrócone. Przyznaję, że to nie były łatwe decyzje, ale i takie trzeba podejmować.
Jeśli rozmawiamy o sprawach personalnych, to chcę uciąć wszelkie spekulacje i podkreślić, że nikt mną nie steruje, bo nie dam sobą sterować. Nakłanianie mnie do pewnych działań wywołuje u mnie wręcz odwrotne skutki.
Audyt ujawnił również, że szpital korzysta z usług dwóch kancelarii prawnych, jedna zajmuje się tylko sporem z pracownikami. Czy planuje Pani zmiany w tym zakresie?
Umowa z jedną kancelarią została już wypowiedziana. Druga zostaje.
Przewiduje Pani zmiany na kierowniczych stanowiskach w szpitalu i czy potrzebny jest Pani wiceprezes?
Nie, zmian wśród kierowników póki co nie będzie, wiceprezesa też. W wielu sprawach wspomaga mnie prof. Jacek Piątek, ale wiceprezesem nie jest. Nie wiem skąd wzięły się pogłoski o tym, że będę miała zastępcę. Tak nie będzie. Takich decyzji nie podejmuje się ot tak, potrzeba wiele godzin rozmów z różnymi szczeblami, żeby wprowadzić jakiekolwiek zmiany.
Żaden z dotychczasowych prezesów nie poradził sobie z zadłużeniem szpitala. Jakie ono jest i jaki ma pani pomysł na redukcję długu?
Na koniec 2024 r. zadłużenie wynosiło około 4,3 mln zł. Priorytetem w tej chwili jest to, żeby szpital odzyskał stabilność finansową. Żebyśmy nie musieli o wszystko prosić samorząd powiatowy. Bo można coś oklaskiwać i czymś się chwalić, ale jeśli nas na to nie stać i płacimy nie swoimi pieniędzmi, to z czego tu się cieszyć? Ja chcę mieć taką sytuację finansową, żeby sobie radzić, a jeśli prosić o pomoc, to w naprawdę wyjątkowych wypadkach. Powiat nie jest podmiotem charytatywnym, który może wszystko finansować. Są też szkoły, inwestycje. Dlaczego to ma być tylko szpital? Dlatego pracujemy nad reorganizacją pracy i zatrudnienia w szpitalu, która ma obniżyć koszty. Powstaje nowy schemat organizacyjny. Myślimy nad zmniejszeniem liczby łóżek na tych oddziałach, gdzie nie są one do końca wykorzystane. Być może przekształcimy je na łóżka Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego, który ma powstać w szpitalu. Zaczynam też rozmowy z osobami, które mogłyby przejść na emeryturę, ale dalej z nami współpracować w innej formie zatrudnienia. To są osoby doświadczone, które mają za sobą lata pracy w szpitalu. Wszystkie działania, które zostały podjęte i jeszcze będą podejmowane, aby wpłynąć na lepszą kondycję finansową szpitala, nie będą widoczne po miesiącu czy dwóch, na to potrzeba czasu.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.