Aleksander Doba był polskim kajakarzem i podróżnikiem. Urodził się w Swarzędzu. Później jednak przeprowadził się do Polic, ponieważ pracował w tamtejszych zakładach chemicznych. Tam też rozpoczęła się jego pasja podróżnicza i kajakarska.
W 2015 roku został wybrany w głosowaniu National Geographic "Podróżnikiem Roku" na świecie. Jako pierwszy człowiek w historii samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki z kontynentu na kontynent (z Afryki do Ameryki Południowej) wyłącznie dzięki sile swoich mięśni.
Ponadto na obszernej liście jego wyczynów można znaleźć także opłynięcie Morza Bałtyckiego, Bajkału, przepłynięcie wzdłuż całego polskiego wybrzeża od Polic do Elbląga, jak również przepłynięcie kraju po przekątnej od Przemyśla do Świnoujścia.
W 2015 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, a trzy lata później otrzymał również Medal Stulecia Odzyskanej Niepodległości (2018).
W listopadzie 2019 roku Aleksander Doba był gościem I Festiwalu Podróżniczego w Jarocinie. Z przyjemnością spotykał się i rozmawiał z uczestnikami imprezy. Chętnie też pozował do wspólnych zdjęć i rozdawał autografy. Z ogromną, jak na swój wiek, energią opowiadał o swoich wyprawach i planach.
Przy okazji wizyty w naszym mieście udzielił krótkiego wywiadu do świątecznego wydanie "Gazety Jarocińskiej", w którym wspominał o świętach spędzonych w kajaku, o rodzinnym Bożym Narodzeniu.
Największy prezent w życiu dostałem kilka lat temu, ale nie na święta tylko na urodziny. To była duża, specjalnie dla mnie przerobiona przyczepa pod kajak oceaniczny. Ona ma tablicę rejestracyjną z datą moich urodzin oraz specjalne systemy wewnętrzne. Wcześniej miałem byle jaką przyczepę, przy której wstyd było stanąć do zdjęcia. Nie pasowała do pięknego kajaka. Teraz mogę się już nią chwalić.
Jakie ma pan plany na przyszłość? Kolejna wyprawa?
Obiecałem wszystkim, że będę żył tylko do śmierci. Część moich znajomych zaprosiłem na moje 102. urodziny, więc powinienem ich doczekać w dobrej kondycji. I tego bym sobie życzył.
W grudniu 2016 roku na naszych łamach również ukazał się wywiad z Aleksandrem Dobą.
Jest pan bardzo towarzyskim człowiekiem, prawda?
Tak mówią.
Kiedy postanowił pan wybrać się w samotną wyprawę?
Kiedyś, jak jeszcze można było przewozić kajaki koleją - teraz jest z tym wielki problem, nie ma wagonów bagażowych - wędrowałem palcem po mapie i mówiłem: O, na tej rzece jeszcze nie byłem! Dojeżdżałem jak najbliżej do tego miejsca pociągiem, potem wkładałem kajak na wózek i nieraz nawet kilkadziesiąt kilometrów szedłem pieszo. Bo tam jeszcze nie byłem, a ta rzeka mnie ciekawiła. Te moje wyprawy były dla innych za ciężkie, za trudne. Dość często wybierałem się więc sam. Mam taki rekord w Polsce - w turystyce podobno nie ma rekordów - ale w jednym roku przepłynąłem ponad 5 tysięcy kilometrów. Dokładnie 5.125. Z tego 5.000 - po nowych dla mnie rzekach, trasach. Po raz pierwszy w życiu. Spędzałem 108 dni w roku na wodzie, mając tylko normalny, 26-dniowy urlop.
Kiedy pojawiła się myśl o dłuższej, poważniejszej wyprawie?
To było w 1989 roku. Zawiozłem kajak do Przemyśla i po przekątnej Polski dopłynąłem do Świnoujścia. W ciągu 13 dni.
W Przemyślu ktoś się tak zdziwił, że nawet nie wyjawił pan rzeczywistego celu wyprawy...
Jak wystartowałem, 1 kwietnia, ludzie pytali, dokąd się wybieram. Odpowiedziałem, że do Warszawy. - O, panie, taki kawał! - mówili. Nikt wtedy tak daleko nie pływał, tak dalekich dystansów. (...) No cóż, korciły mnie takie różne wyzwania, które sam sobie stawiałem. Koledzy wymiękali, oni chcieli być w grupie, posiedzieć, pośpiewać, popić. Ja miałem ciąg poznawania nowych rzek, zdobywania nowych umiejętności, bo wszystko musiałem jednak zrobić sam. Nie mogłem liczyć na pomoc innych. Ta moja zaradność życiowa w ogóle pozwalała mi na to, że mogłem bezpiecznie sobie pływać.
Czytałam bardzo długi spis rzeczy, które pan ze sobą zabiera. Jak długo trwają przygotowania do wyprawy?
Zależy, jaka to jest wyprawa. Np. do oceanicznej - półtora roku. Pół roku trwało samo projektowanie kajaka, pół roku - budowanie i kolejne pół roku - przygotowanie.
Kiedy w mojej głowie powstał pomysł, żeby przepłynąć Atlantyk, oceniałem, czy będę mógł to zrobić i jak. Wyobraziłem sobie - jestem inżynierem mechanikiem - i naszkicowałem, po kilkumiesięcznych przemyśleniach, jaki miałby być ten specjalnie dla mnie zbudowany kajak, żeby mi zapewnił bezpieczne przepłynięcie oceanu. W moich założeniach miał 7 metrów długości, 1 metr szerokości, małą kabinę z przodu. I w sumie taki właśnie powstał. Później dopracowaliśmy jeszcze moją wizję z projektantami. I tak powstał kajak, którym bezpiecznie przepłynąłem dwa razy ocean. Między kontynentami.
Po dwóch wyprawach oceanicznych jest pan ciągle przed wyprawą życia... - tak zresztą nazywa pan każdą kolejną.
To będzie najtrudniejsze wyzwanie. Pierwsza była rozeznaniem możliwości sprzętu i moich. Druga - trudniejsza. Trzecia - jeszcze trudniejsza. Bardzo chcę to zrobić. Przygotowuję się, bo za kilka miesięcy powinienem być już w gotowości startowej.
Moją trzecią wyprawę transatlantycką zacząłem 29 maja o godz. 13.07 w New Jersey, w Ameryce Północnej. Niestety, w trzeciej dobie miałem wypadek, musiałem przerwać wyprawę. Chcę ją kontynuować. Kolejne nie wiem, czy będą. Ja mówię, że wyprawa życia jeszcze przede mną.
Co panu daje tyle mocy, siły, żeby mierzyć się z żywiołem, z różnymi przeciwnościami, których nie brakuje na oceanie?
To jest właśnie to, co zaszczepili mi rodzice - chęć poznawania świata. Popłynąć tam, gdzie nie byłem. Po trasie, której jeszcze nie znam. Ostatnio tak wyszło, że specjalizuję się w Atlantyku, ale każda trasa jest inna. Ta będzie bardziej na północ, po zimniejszych wodach, z większym ryzykiem wystąpienia częstszych i silniejszych sztormów. Takie zestawienie świadczy o tym, że powinno być ciekawie!
Czym cechuje się pana kajak?
Jest wywracalny, ale niezatapialny. Jak fale wywrócą go do góry dnem, musi z powrotem przybrać pozycję dnem na dół. To wynika z jego konstrukcji. Ma też kilka komór wypornościowych - wypełnionych lekkim, sztywnym materiałem, nienasiąkliwym wodą. Gdyby nawet pootwierać wszystkie włazy, a kajak podziurawić, i tak nie zatonie. Musi wypłynąć. To pozwala mi czuć się na nim bezpiecznie. Tym bardziej, że został zbudowany w stoczni, gdzie buduje się jachty oceaniczne, w takiej samej technologii, z takich samych materiałów, więc mam do niego zaufanie. Powierzam takiej małej jednostce pływającej moje życie, na północnym Atlantyku. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Jestem optymistą, nawet superoptymistą.
Dostał pan nawet taki tytuł!
Na Festiwalu Optymizmu w Ostródzie, na Mazurach. W tym roku.
Zachęca pan ludzi, by nie odkładali realizacji swoich planów i marzeń na emeryturę - mogą tego nie doczekać...
Uważam, że trzeba żyć w miarę na bieżąco. Życzę ludziom: zdrowia, pieniędzy i czasu na ich wydawanie.
Ludzie się nieraz dziwią, dlaczego ja w tak późnym wieku, jak już jestem na emeryturze, realizuję swoje wyprawy oceaniczne. Ale jakby to było odbierane, jakbym tak 30 lat temu ruszył - mam dwóch synów, wtedy byliby mali - i narażał ich na sieroctwo. To byłoby pewnie społecznie gorzej odbierane. A teraz? Wyruszył stary, a może nie wróci, będzie jeden problem mniej. Ja sobie życie bardzo cenię, nie mam zamiaru zginąć, ale dzieci są już zabezpieczone.
To pojęcie starości bardzo się u pana zmieniało w czasie, prawda? Kiedyś uważał pan, że 50-tka to już poważny wiek!
Kiedyś nie myślałem, że dożyję takiego wieku - 70-tki! Wydawało mi się, że to są starzy ludzie. Myślę, że bardzo ważne jest, jak my się czujemy mentalnie. Mam różne pomysły i dopóki mam zdrowie, wszystko się razem napędza.
O czym pan myśli, kiedy pan jest na oceanie? Oprócz tych chwil, kiedy zajmuje się pan udoskonalaniem swojego kajaka?
Wtedy kiedy jestem czymś autentycznie zajęty, warunki zewnętrzne wymagają, że muszę się skupić na jakichś czynnościach, jak tak rutynowo wiosłuję, gapiąc się w gwiazdy czy w horyzont, w zasadzie o wszystkim się myśli. O tym, co było, co jest, robię plany dotyczące kajaka i życia domowego też. Zakładam przecież, że wrócę. Planuję różne przeróbki. Jestem inżynierem mechanikiem, który potrafi coś zrobić - nie mam dwóch lewych rąk.
Za czym, za kim pan tęskni, będąc na kajaku?
Za kontaktami z ludźmi, z rodziną, znajomymi. W ogóle - z człowiekiem. Nie jestem typem samotnika. Ludziom trudno zrozumieć, że ja - taki ruchliwy, radosny, wesoły, sam tak długo przebywam. Ale jestem tak ciekawy świata! Jak mi czasem brakowało jakiejś sympatycznej gęby, a miałem przy sobie małe, okrągłe lusterko, patrzyłem i mówiłem: - Tak wygląda człowiek.
Na kajaku ma pan do dyspozycji liofilizowaną żywność, czasem uda się „upolować” latającą rybę. W domu lubi pan gotować?
Ja mam dwie lewe ręce do gotowania. Nawet wodę na herbatę czasem przypalę.
Czego panu najbardziej brakowało na oceanie, jeśli chodzi o jedzenie?
Dwóch rzeczy - naszego polskiego chleba i zwykłych ziemniaków. Tego nie miałem i za tym tęskniłem.
Jak rodzina pana wita po powrocie z wyprawy?
Im dłużej mnie nie ma, tym radośniejsze powitanie. Wniosek z tego taki - powinienem się wybrać na długą wyprawę!
Rozmawiała ANNA KOPRAS-FIJOŁEK
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.