Był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa. W momencie wybuchu wojny miał 6 lat. Nie do końca rozumiał o co chodzi z wojną, o której rozmawiali dorośli. Pamięta jednak, że zaraz po wybuchu konfliktu mieli początkowo uciekać pod Warszawę. Wóz był już spakowany. Niemcy zabrali ze wsi wszystkich pełnoletnich mężczyzn. Podpalali też stogi. Jedną z jego pięciu sióstr, Leokadię okupacja zatrzymała w Warszawie. Rodzina musiała bardzo się starać o to, aby mogła wrócić do Wielkopolski. Później była na służbie u Niemki w Jarocinie. Potem wyjechała razem z nią do Wrocławia. Pozostałe siostry chodziły do pracy do majątku. Niemcy bardzo chcieli, żeby rodzina Kończaków podpisała listę i zostali volksdeutschami. Rodzice pana Tadeusza nie chcieli się na to zgodzić. Czuli się zawsze Polakami. Inna z sióstr, która nosiła imię Stanisława, zaraz jak tylko osiągnęła pełnoletność dostała wezwanie do wojska. Na szczęście pomyłkę, co do płci udało się szybko wyjaśnić.
Panu Tadeuszowi z czasów okupacji najbardziej w pamięci utkwiła mu sprawa Jana Ziółkowskiego. Do zdarzenia doszło 27 kwietnia 1943 roku, dwa dni po Wielkanocy.
- Miał około 22-25 lat. Prawdopodobnie jeszcze przed wojną popadł w konflikt z niemiecką rodziną Finke z Dobieszczyzny. Od początku okupacji ukrywał się u Szlachciakowej na tzw. "glinkach". I tak jakoś wyszło, że sąsiadom - Bernatom popsuł się gramofon. Ich córka - nie pamiętam już jej imienia - poprosiła tego Janka, żeby spróbował go naprawić. Przyszedł w laczkach przez pola. To była odległość kilkuset metrów. Bernat zabił jakiś czas wcześniej cielaka. Pech chciał, że w zabudowaniach pojawił się akurat patrol niemieckiej policji. Przyjechali na rowerach. Być może miało to związek z listami i paczkami, które ta rodzina często otrzymywała z Niemiec. To chyba było od narzeczonego tej dziewczyny, który został wywieziony na tereny Rzeszy. Pech chciał, że jednym z tych policjantów był właśnie Finke. Niemcy poczuli zapach smażonego i zaczęli przeszukanie. Znaleźli mięso w wiadrze, a przy okazji tego Janka schowanego w piwnicy pod kuchnią. Wzięli Ziółkowskiego i tego starszego Bernata, który był bardzo poczciwym człowiekiem. Widziałem, jak ich poprowadzili pod karabinami na posterunek do Żerkowa. Oni szli i nieśli to wiaderko, a za nimi policjanci prowadzili rowery - opowiada Tadeusz Kończak.Senior wspomina, że Ziółkowski wykorzystując nieuwagę Niemców, którzy zatrzymali się, aby zapalić papierosa, uciekł w pole.
- Niemcy za nim strzelali. Jak sam potem opowiadał, zatrzymał się dopiero na cegielni w Żerkowie. Później miał podobno nawet wrócić po te laczki. Policjanci tak się zdenerwowali, że zaczęli bić Bernata kolbami tak długo aż go zabili. To był starszy człowiek, schorowany, a jeszcze musiał nieść to wiaderko. Wozem zabrali później ciało do kostnicy w Żerkowie. Ziółkowski wrócił do swojej kryjówki. Niemcom ta sprawa nie dawała spokoju. Codziennie jeździli sprawdzać. Po około miesiącu udało im się go złapać z pomocą psa tropiącego. Jak go prowadzili ten drugi raz, to przywiązali mu już ręce do roweru, żeby im znowu nie uciekł. Trafił później do aresztu w Jarocinie. Siedział tam kilka dni. Nie wiadomo co się tam wydarzyło, ale ostatecznie Niemcy go wypuścili. Pracował później w majątku w Żółkowie i był polowym w Kamieniu. Tego policjanta Finke wysłano gdzieś pod Warszawę. Został tam zgładzony najprawdopodobniej przez partyzantkę. Podobno wlekli go jak psa za samochodem - dodaje mieszkaniec Żerkowa.Na nagrobku Jana Bernata, który znajduje się na żerkowskim cmentarzu parafialnym, znajduje się oprócz imienia, nazwiska oraz daty urodzin i śmierci również dopisek "zginął z rąk okupanta". W chwili śmierci miał 69 lat.
Dziewczyny ze wsi musiały uciekać przez Rosjanami. Ukrywały się na strychach
Zdaniem Tadeusza Kończaka w czasie wojny jako rodzina nie mieli źle. Jego ojciec miał 5 ha ziemi, dwie albo trzy krowy, konia. Rodzice hodowali też świnie, kury, gęsi, kaczki. Do dzisiaj umie posługiwać się kosą. Umie też ją naklepać.
- Jak rodzice jechali do Jarocina w czasie okupacji, to koło wieży ciśnień czekali Niemcy, którzy rewidowali wóz. Mamie zawsze udawało się jednak coś przemycić dla rodziny i znajomych. Kobiety nosiły wtedy nie darmo szerokie spódnice. Siostry chodziły do roboty. Cukru na kartki mieliśmy tyle, że nie byliśmy w stanie przejeść. W młynie był porządny Niemiec, który po cichu zmielił nam pszenicę na mąkę. Można było sobie upiec chleba. Ludzie w miastach mieli zdecydowanie gorzej, na wsiach radzili sobie zdecydowanie lepiej - wspomina mężczyzna.
Pamięta jeszcze doskonale zamek w Żerkowie, ponieważ chodził na religię do miejscowego kościoła.
- Później Niemcy zwozili mężczyzn z całej okolicy, żeby rozbierali jego mury. W czasie okupacji budowano również wioskę Radliniec oraz łazienki w Żerkowie - relacjonuje mężczyzna. - W styczniu 1945 roku Niemcy zaczęli uciekać. Na drodze w stronę Dobieszczyzny wóz jechał za wozem, a na nich były kobiety i dzieci. Jednocześnie było słychać zbliżające się czołgi. Ruskich interesowały panienki i gorzałka. Starsze dziewczyny musiały uciekać przed nimi z domu. Niektóre ukrywały się na strychach. Radzieccy oficerowie nocowali też u nas w domu. Sprowadzili sobie kobietę. Kazali zamknąć psy, żeby nie szczekały. Grozili, że je zabiją, jeśli będą ujadać. Zorganizowali sobie pijatykę. Niewiele brakowało, żeby dom spalili. W końcu pojechali i mieliśmy spokój.
Przez kradzież suwmiarki nie mógł dostać świadectwa ukończenia szkoły zawodowej w Jarocinie
Jak podkreśla Tadeusz Kończak, już od dziecka był nauczony pracy. W czasie okupacji chodził do szkoły w Dobieszczyźnie. Wspomina tzw. "kujony", czyli ciężkie obuwie, które dodatkowo podbijali kawałkami opon od rowera, żeby się śnieg nie kleił. Po wojnie pierwsze lata uczył się w Ludwinowie, a do ostatnich klas - szóstej i siódmej - chodził do Łuszczanowa. Chciał zdobyć zawód, więc poszedł do szkoły w Jarocinie. Uczył się za ślusarza - tokarza. W zawodzie przepracował w sumie 14 lat.- Przez kolegę, który ukradł mi suwmiarkę, nie dostałem świadectwa ukończenia szkoły zawodowej. To był wtedy drogi sprzęt, kosztował chyba 140 zł. Poszedłem do pracy do „maszynowego” przy ul. Moniuszki. Trudno uwierzyć, że właśnie tam udało mi się przypadkowo odnaleźć tę suwmiarkę. Okazało się, że Edward ją sprzedał. Sytuację udało się wyjaśnić. Zgłosiłem sprawę szefowi warsztatów - panu Pilarczykowi. Nie wiem, jak oni to ostatecznie załatwili, ale świadectwo dostałem - wspomina mieszkaniec Żerkowa.
W "maszynowym", czyli w obecnej "Jaromie" zajmował się najpierw produkcją przyczep, a później obrabiarek do drewna. W międzyczasie ukończył jarocińskie technikum. Później pracował również w POM-ie w Jarocinie. Następnie został mechanizatorem rolnictwa. Dziesięć lat był zatrudniony w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Radlinie. Do emerytury pracował w PGR-ach w Raszewach. W słynnej "Agrze" organizował wesele swoich dzieci.
Żonę poznał dzięki zabawie w Żerkowie. Poszedł pieszo z Jarocina
Ożenił się bardzo młodo, bo w wieku zaledwie 20 lat. Dwa tygodnie po ślubie musiał iść do wojska. Jego przyszła żona mieszkała w Żerkowie. Poznali się na zabawie, na którą musieli z kolegą pójść pieszo z Jarocina. Początkowo miał się bawić z inną dziewczyną, ale życie tak się poukładało, że dotrzymywał towarzystwa właśnie jej.
- Pracowała w policji i wypisywała dowody osobiste. Wcześniej uczyła najmłodsze klasy w szkole w Dobieszczyźnie. Była też zatrudniona w kuratorium. Na policji pracowała aż do emerytury. Spotykaliśmy się przez prawie dwa lata. Jak przyszło wezwanie do wojska, stwierdziła, że czekać nie będzie. Chcieliśmy się więc pobrać jak najszybciej. Rodzice co prawda uważali, że jestem za młody, ale ostatecznie zrobiliśmy skromne wesele. Przeżyliśmy zgodnie ponad pół wieku - mówi Tadeusz Kończak.
W październiku 2003 roku mieli obchodzić Złote Gody, ale Zosia zmarła w maju. Oprócz żony pochował również syna, synową i córkę. Nie żyje też żadna z jego sióstr. Obecnie 92-latek mieszka u wnuka w Żerkowie. Dom, w którym się urodził w Kamieniu, stoi do dzisiaj.Obecnie należy do dzieci jego kuzyna.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.