Dziś o godz. 20.00 w Warszawie rozegrany zostanie mecz o Superpuchar Polski, w którym mistrz kraju i zdobywca pucharu Legia zmierzy się na własnym stadionie z finalistą Pucharu Polski Arką Gdynia. W gdyńskim zespole może w tym spotkaniu zadebiutować Karol Danielak, wychowanek klubu PUKS Święty Marcin i drużyn młodzieżowych Jaroty.
Poniżej fragment rozmowy, jaką przeprowadziliśmy z Karolem Danielakiem przed rozpoczęciem nowego sezonu.
Gra w Arce to nie będzie Pana pierwsze podejście do ekstraklasy. Zadebiutował Pan w najwyższej klasie w barwach Pogoni Szczecin. Tam chyba jednak przeszkodziła Panu kontuzja w pokazaniu pełni możliwości.
- To jest temat na dłuższą dyskusję. Miałem tam dwadzieścia dwa występy. Nie mam do nikogo żalu, bo swoją szansę na pokazanie się dostałem. Grałem też w kilku meczach w wyjściowej jedenastce. Dlatego ten okres też wspominam pozytywnie, choć zakończył się dla mnie kontuzją. Miałem przepuklinę i musiałem się poddać operacji. Po wyleczeniu okazało się, że zmienił się trener i klub postanowił mnie wypożyczyć. Zareagowałem spokojnie. Poszedłem do pierwszej ligi do Zawiszy Bydgoszcz. Nie mam do nikogo żalu w Szczecinie, że zbyt szybko ze mnie zrezygnowano. Teraz dostaję drugą szansę w Arce i znów będę mógł się pokazać.
A Pan był zadowolony z tego okresu gry w Pogoni?
- Sportowo wiadomo, że nie. Sam miałem wobec siebie większe oczekiwania. Aczkolwiek spełnił się pewien mój cel, który miałem od najmłodszych lat, żeby zagrać w tej ekstraklasie. Wiadomo, że byłoby lepiej, gdyby mi się udało strzelić jakąś bramkę i zatrzymać tam na kilka sezonów. Wiele czynników wpływa jednak na to, czy zawodnik zdoła się w ekstraklasie utrzymać na dłużej. Ja cieszę się, że teraz dostaję kolejną szansę i będę się starał ją wykorzystać.
Jako bardziej doświadczony wie Pan już jak wykorzystać tą drugą szansę?
- Rzeczywiście nie jestem już młokosem. Niedługo skończę 27 lat. Mam za sobą wiele spotkań rozegranych na boiskach pierwszoligowych. Dzięki nim zyskałem spore doświadczenie, które teraz będę się starał wykorzystać w ekstraklasie.
W styczniu rozmawiałem z Rafałem Siemaszko, który wspominał swoje mecze rozgrywane w Jarocinie w barwach Gryfa Wejherowo. Z Jaroty najlepiej zapamiętał jednak nie Pana, a Łukasza Białożyta. Miał Pan już okazję przypomnieć się nowemu klubowemu koledze?
- Tak, z Rafałem znałem się z boisk drugoligowych, a potem też pierwszoligowych, bo gdy ja grałem w Chrobrym, on bronił barw Chojniczanki. Od razu, od pierwszego mojego dnia w Arce szybko nawiązaliśmy kontakt. Nawet siedzimy w szatni obok siebie. On grał w meczu w Wejherowie, w którym strzeliłem bramkę z daleka. Rafał też jest zawodnikiem, który późno dostał swoją szansę w ekstraklasie, ale ją wykorzystał. Jest też przykładem zawodnika, który osiągnął wiele swoją ciężką pracą. Dlatego dobrze się rozumiemy.
Ma Pan jeszcze jakichś znajomych w Arce?
- Z wieloma piłkarzami spotkaliśmy się już wcześniej na boiskach. Poza tym część znam z Pogoni, na przykład Michała Janotę, z którym wspólnie zaczynaliśmy w Szczecinie i teraz znów razem trafiamy do Arki.
Stworzycie wspólnie skrzydło z którego Arka będzie znana w ekstraklasie?
- Mam nadzieję, że obaj dostaniemy szansę i ją wykorzystamy.
Jak wyglądał pierwszy okres w Arce? Zdążył już Pan przekonać do siebie trenera?
- Pracowaliśmy najpierw przez tydzień w Gdyni. Potem byliśmy na obozie w Gniewinie, gdzie rozegraliśmy cztery sparingi. W każdym dostałem szansę występu. Myślę, że zaprezentowałem się pozytywnie. Sezon jest długi, więc myślę, że swoje szanse dostanę. Nie wiem, czy od razu w pierwszych meczach, bo Arka przeprowadziło wiele transferów, więc nie wiadomo na kogo trener postawi. Ale trzeba być spokojnym. Piłka nauczyła już mnie, że trzeba być cierpliwym i to z reguły popłaca.
Za Panem także zmiany w życiu osobistym. Niedawno zmienił Pan stan cywilny. To powinno sprzyjać stabilizacji życiowej, ale też tej formy sportowej.
- Przed ślubem miałem gorący okres. Wiadomo, wiele załatwiania. Ale teraz głowa powinna być już spokojniejsza. Będę mógł się skupić na graniu, co powinno sprawić, że będę jeszcze lepszy.
Miał Pan już kontakt z kilkoma cenionymi polskimi szkoleniowcami – w Pogoni z Czesławem Michniewiczem, w Chrobrym z Ireneuszem Mamrotem i Grzegorzem Nicińskim, ze Zbigniewem Smółką pracuje Pan już po raz trzeci, w międzyczasie interesował się też Panem Tadeusz Pawłowski ze Śląska Wrocław. Którego z nich ceni Pan najbardziej? Od kogo nauczył się Pan najwięcej?
- Nie chciałbym w ten sposób oceniać tych trenerów. W większości dotychczas miałem szczęście pracować z młodymi szkoleniowcami, którzy jeszcze się uczą i ciągle pracują na swoją renomę. Tacy trenerzy jak Mamrot, czy Smółka chcą jeszcze sporo osiągnąć. Dlatego przy nich młodzi ambitni piłkarze też mają szansę się rozwinąć i pokazać swój talent. Do tego grona zaliczyłbym jeszcze trenera Janusza Niedźwiedzia, z którym pracowałem w Jarocie. Też młody, ambitny, który nie bał się stawiać na mniej doświadczonych zawodników. On również się rozwija, robi postępy, jest chwalony i myślę, że kiedyś także będzie prowadził drużyny na najwyższych szczeblach. Trener Mamrot to w ogóle wystrzelił! Wszyscy myśleli, że zostanie jeszcze długie lata w Głogowie, a on po roku pracy w Jagiellonii już robi furorę w ekstraklasie. Nikt się chyba nie spodziewał, że Jagiellonia z nowym trenerem drugi sezon z rzędu będzie walczyć do ostatniej kolejki o mistrzostwo. Tak. Dotychczas naprawdę miałem szczęście do spotykania na swej drodze dobrych trenerów.
Trenerzy udowadniają, że przeskok z pierwszej ligi do ekstraklasy jest możliwy. A jak to wygląda z punktu widzenia piłkarza. Jest duża różnica?
- Jeśli chodzi o poziom sportowy, to na pewno jest różnica. Ale to nie jest tak, że piłkarz pierwszoligowy nie ma szans, aby poradzić sobie w ekstraklasie. Piłkarz, który się wyróżnia w pierwszej lidze, ciężko pracuje, zbiera cierpliwie doświadczenie, ma szansę grać na dobrym poziomie w ekstraklasie.
Mówi się jednak, że wiele talentów w polskiej piłce się zmarnowało, nawet często nie docierając do ekstraklasy. Czy to się może zmienić?
- Na pewno ruchy trenerskie w ekstraklasie, pojawianie się w niej takich trenerów jak Mamrot, czy Smółka, którzy mają rozeznanie w niższych ligach, mogą pomóc zaistnieć utalentowanym zawodnikom w najwyższej lidze. Dobrze, że trenerowi Mamrotowi powiodło się w Jagiellonii, bo może teraz prezesi klubów ekstraklasowych będą odważniej dawać szansę młodym, ambitnym trenerom z niższych lig, a wraz z nimi może do ekstraklasy trafić też więcej utalentowanej młodzieży. Dzięki temu może też częściej trenerzy będą stawiać na młodych polskich piłkarzy, a nie na przeciętnych zagranicznych. Do tej pory do naszej ligi trafiało wielu średniej klasy obcokrajowców. Oczywiście, zdarzały się też wyjątki, jak Carlitos, ale jest mnóstwo takich, którzy nie są potrzebni, bo w ich miejsce mogli by na podobnym poziomie grać Polacy. Powoli ten trend zaczyna się zmieniać.
Swoje marzenie z dzieciństwa, czyli grę w ekstraklasie, już Pan spełnił. Ma Pan nowe sportowe cele?
- Celem na ten sezon jest to, abym grał jak najwięcej i jak najlepiej. Aby o Danielaku mówiono, pisano jak najwięcej i pochlebnie. To będzie świadczyło o tym, że w tej ekstraklasie mi się dobrze wiedzie.
A nie myśli Pan o tym, aby spróbować swych sił w jakimś zagranicznym klubie?
- No wiadomo. W Polsce jest tak, że jeśli wystrzeli się z formą, nawet w jednej rundzie, to można już myśleć o wyjeździe do zagranicznego klubu. Sądzę, że jak już się gra w ekstraklasie, to taki transfer jest w zasięgu. Jeśli ten sezon ułoży mi się tak, jak sobie wymarzyłem, to na pewno łatwiej mi będzie decydować się na nowe wyzwania, nawet ewentualne zagraniczne.
Wchodzi Pan w optymalny piłkarski wiek. W dobrym momencie wraca Pan do ekstraklasy.
- Tak się mówi, że przed trzydziestką osiąga się swoje maksimum. Ja też to odczuwam, bo fizycznie czuję się właśnie najlepiej jak dotychczas w karierze. Rozegrane mecze tez dają duże doświadczenie. Ostatni sezon zagrałem praktycznie „od deski do deski”, wszystkie mecze. To mi wiele pomogło i ukształtowało też optymalne to przygotowanie fizyczne. Mam nadzieję, że do trzydziestki z roku na rok moje parametry będą się jeszcze bardziej poprawiały.
Wszyscy jesteśmy kibicami reprezentacji. Jak Pan myśli, dlaczego nie spełniła ona oczekiwań na mundialu?
- Kibice mieli zbyt duże oczekiwania. Chyba nie zdajemy sobie sprawy, z jakimi drużynami rywalizowaliśmy. Wszyscy kibice myślą, że mamy silną reprezentację, a tak naprawdę w porównaniu z innymi, jest ona przeciętna. Wyjście z grupy naprawdę byłoby dużym sukcesem. Senegal, czy Kolumbia mają zawodników, którzy na co dzień grają w najlepszych ligach, a my takich piłkarzy mamy raptem kilku. Kibice zbyt szybko widzieli na szyjach naszych piłkarze medale. Może to przez to udane Euro we Francji. Każdy z piłkarzy na pewno chciał wypaść na mistrzostwach jak najlepiej, ale nie udało się. Taki jest sport.
A jakie ma Pan wrażenia z mundialu?
- Moi faworyci niestety szybko odpadli, bo kibicowałem Argentynie. Na co dzień jestem fanem Messiego i Barcelony. Również Hiszpania szybko odpadła. Ale dobrego futbolu nie brakowało.
Dalszy ciąg wywiadu z Karolem Danielakiem w kolejnym wydaniu "Gazety".