Dla mnie festiwal stał się wraz z upływającym czasem stałą częścią życiorysu: pierwsze koncerty w miękkich fotelach JOK-u, potem twarde ławki w amfiteatrze, później zielona trawa na maratońskim rowie aż wreszcie słuchanie koncertów z własnego ogródka nie opodal dużej sceny. Wprost proporcjonalnie do mijających lat, wzrasta we mnie przekonanie, że festiwalowe lipce są jakby coraz cichsze, coraz pogodniejsze, wygodniejsze i pogodzone z życiem. Może właśnie z powodu wspomnianej wygody zainteresowałam się tzw. strefą mieszkańca.
Kartę mam? Mam. Aplikację mam? Mam. Hej! To brzmiało jak zaproszenie na porządną, rockową biesiadę! Ubrałam się „jak do ośpic”, czyli porządnie i pomaszerowałam w stronę strefy mieszkańca. Wejście do strefy poszło gładko więc oczami wyobraźni zobaczyłam soczyste kiełbasy, zimne kufle piwa i kręcone lody. Hm… nic takiego nie było. Pod parasolami siedzieli mieszkańcy w ośpicowym outficie, w centrum strefy bawiły się dzieci, przed telebimem jakiś tatuś tańczył z małą córeczką. Kątem oka dostrzegłam stoisko z prażoną kukurydzą. „Na bezrybiu i rak ryba” – pomyślałam i stanęłam przed panią zlaną potem, która załadowała właśnie pokaźna torbę prażynek i podała ją stojącemu przede mną brzdącowi.
Wszędzie zdziwienie lub bardziej rozbawienie moim pytaniem o gratisy. - Tam jest bidon z wodą. Proszę się częstować – usłyszałam przechodząc obok stanowiska, gdzie można było pomalować sobie twarz lub postawić irokeza. Kolejka była długa, stojące w niej dzieciaki wyglądały na znudzone a moje włosy były świeżo umyte. Już myślałam, że opuszczę strefę mieszkańca głodna, złakniona i bez irokeza ale na końcu moich poszukiwań natknęłam się na stoisko z miodami. Kolejka dzieciarni przed nim była długa, co zaskoczyło mnie przyjemnie ale tylko na moment. To nie słoiki miodu były tak oblegane lecz młoda kobieta w ich sąsiedztwie, która wykonywała zmywalne tatuaże.
Wdałyśmy się w rozmowę, która kleiła się przednio, niczym posmarowana miodem. To od niej dowiedziałam się o radlińskiej pracowni pszczelarskiej, domku pszczelarza i apiterapii, która koi nerwy, poprawia jakość snu, korzystnie wpływa na układ krążenia i wspomaga układ oddechowy. Obiecałam zarówno rozmówczyni, jak i sobie, że wybiorę się do radlińskiego domku pszczelarza na apiterapię a odchodząc zażartowałam: - Tatuażu pewnie i tak nie dostanę… Kobieta spojrzała zaskoczona: - A dlaczego nie? Wprawdzie dzieckiem już pani nie jest, ale w strefie mieszkańca owszem!
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.