reklama
reklama

Nie żyje pochodzący z Mieszkowa Kazimierz Pawlak

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Odeszli W wieku prawie stu lat zmarł Kazimierz Pawlak, który urodził się w Mieszkowie, a przed wojną mieszkał w Jarocinie. To na podstawie jego wspomnień powstała książką „Skarbonka od Ludwika. O dawnym Jarocinie, o swoim życiu i nie tylko…”.
reklama

Smutne informacje napłynęły do nas ze Śląska. Zmarł Kazimierz Pawlak, urodzony w Mieszkowie, który lata okupacji spędził w Jarocinie. Zasłużony górnik, członek PTTK i autor niezwykłych wspomnień. 

Urodził się 28 listopada 1921 roku. Już niedługo obchodziłby setne urodziny. W Muzeum Regionalnym w Jarocinie można nabyć wspomnienia Kazimierza Pawlaka „Skarbonka od Ludwika. O dawnym Jarocinie, o swoim życiu i nie tylko..." zredagowane przez Andrzeja Gogulskiego. Spotkanie promocyjne z udziałem ich bohatera odbyło się sześć lat temu w naszym muzeum. Przyszło na nie kilkadziesiąt osób.

            94-letni wówczas Kazimierz Pawlak przyjechał z Tych w galowym mundurze górnika, ponieważ przez 25 lat pracował w kopalni „Wesoła”. Obecna była także jego żona i dwóch synów. Urodził się, jak sam z dumą mówi, w wiosce generałów, czyli w Mieszkowie, skąd pochodzili jego ojciec i dziadek. Później rodzina przeprowadziła się do Jarocina. Zamieszkali najpierw w kamienicy przy ul. Długiej. Potem przeprowadzali się wiele razy. Mieszkali przy ulicy Wrocławskiej, Marcinkowskiego i Malinowskiego. - Kiedyś ta droga do szkoły wydawała mi się tak bardzo daleka, a teraz, kiedy przyjeżdżam do Jarocina i przechodzę tymi ulicami to wydaje mi się taki mały. Ukończyłem szkołę powszechną, siedmioklasową, która znajdowała się przy nowym kościele Chrystusa Króla. Po badaniach psychotechnicznych przeprowadzonych na zakończenie szkoły w Poznaniu okazało się, że powinienem się dalej uczyć. Pamiętam, jak ojciec wrócił z wywiadówki w szkole bardzo smutny, bo nie miał pieniędzy na moją naukę. Był wtedy bezrobotny, podobnie jak dwóch moich braci - wspominał Kazimierz Pawlak.

            Tytułowym Ludwikiem był starszy o dziesięć lat brat pana Kazimierza, który uczył go oszczędzać. To właśnie od niego otrzymał skarbonkę, do której wkładał pieniądze zarobione przy roznoszeniu tzw. kurendy wśród członków różnych organizacji. Później brat założył mu książeczkę oszczędnościową. - On wyrabiał we mnie poczucie, że nie ma nic za darmo. Za moją pracę dostawałem od niego 5 zł miesięcznie. Dodatkowo jeździłem codziennie na dworzec, żeby odebrać paczkę gazet. To był „Mały Dziennik” drukowany w Warszawie. I później go rozwoziłem. Nie miałem czasu się nudzić - wyjaśnił 94-latek. Po okresie bezrobocia, w lipcu 1938 roku został zatrudniony jako uczeń w elektrowni. Jednocześnie uczył się w szkole zawodowej. Edukację przerwał wybuch II wojny światowej.

Mógł zastrzelić Arthura Greisera

            Z czasów okupacji zapamiętał sytuację, gdy wraz z kolegami zostali przez niemieckiego policjanta zmuszeni do pracy przy pakowaniu odzieży przeznaczonej dla mieszkańców bombardowanych miast. - Pamiętam też, jak do Jarocina miał przyjechać gauleiter Arthur Greiser. To była niedziela. Na rynku w celach propagandowych kazano ustawić siedem trumien z ludźmi rzekomo pomordowanymi przez Polaków. To było kłamstwo, bo nic takiego się tu nie stało. Znów trafiliśmy na tego policjanta. Spytał nas o zawód. Moi koledzy byli krawcami. Kazał im iść do domu. Ja byłem elektrykiem, więc kazał mi o godz. 13.00 przyjść do fotografa. Dał mi torby, które niosłem za nim do kina niemego. Kazał mi poczekać z pakunkami w szatni. Zobaczyłem sześć płaszczy oficerskich z pasami i kaburami. Zdumiałem się, że mnie Polaka zostawili przy broni. Mój brat był wtedy w obozie koncentracyjnym. Przyszło mi na myśl, żeby wyciągnąć broń i zastrzelić tego gauleitera, gdy będę na sali.

Odszedłem jednak od tej myśli, bo zacząłem sobie wyobrażać, że pewnie rodzina by ucierpiała i mogliby zabić też zakładników. Poszliśmy na salę. Wtedy zdjęcia robiło się z użyciem takich lamp z jednorazowymi żarówkami. Fotograf robił zdjęcia, a ja mu je podawałem. Usłyszałem, jak ten drań krzyczał, że Polacy są na razie im potrzebni, ale później wszystkich wyniszczą - wspominał wzruszony Kazimierz Pawlak. Opowiadał, że ojciec, który został zatrudniony jako woźny w magistracie, czasem zabierał go ze sobą do kina, kiedy szedł liczyć widzów. Na podstawie frekwencji określane były opłaty dla właściciela. - Pamiętam, jak bileter w liberii szmatą zawieszoną na miotle ścierał parę osadzającą się na okienku, z którego wyświetlano film - opowiadał. Wspominał też swoje dwa spotkania z księciem Radolinem - przy wraku samolotu rozbitego w Cielczy oraz w trakcie przycinania gałęzi przy liniach energetycznych w pobliżu majątku. Do dziś w zbiorach jarocińskiego muzeum regionalnym znajduje się część wymontowana przez pana Kazimierza z „Karasia”. Wśród eksponatów jest też tytułowa skarbonka.

Wojsko i kopalnia

            Pod koniec wojny dostał powołanie do wojska. Trafił do Tomaszowa Mazowieckiego, a później do Biedruska. - Nie zdążyłem niestety pójść na Berlin. Piechotą szliśmy z poligonu do Pleszewa. To trwało trzy dni. Zasililiśmy 12. pułk piechoty, który walczył o Kołobrzeg i Wał Pomorski. My mieliśmy uzupełnić braki. Byłem dowódcą plutonu, udało mi się samochodem ciężarowym przejechać do Jarocina, odwiedziłem rodziców, a później wróciłem do plutonu i w pierwszej czwórce szedłem z dumą przez moje rodzinne miasto. Potem, wraz z całym pułkiem, miałem to szczęście czy nieszczęście przejechać na walki z ukraińskimi oddziałami w powiecie hrubieszowskim - opowiadał senior. W trakcie pobytu w Pleszewie ożenił się w Witaszycach. Po demobilizacji zaczął pracować w roszarni. Później wyjechał na Śląsk. Zatrudnił się w kopalni, najpierw jako elektryk, następnie w dozorze. Przyznał, że na początku było mu bardzo ciężko. - Nigdy nie miałem problemów z lękiem wysokości. Z kolegą wchodziliśmy wiele razy na wieżę kościoła św. Marcina. Ciągnęło mnie zawsze w górę. Wiele lat pracowałem na powietrzu. A w kopalni znalazłem się pod ziemią i to bez okien. Ale po dwudziestu latach pracy przyzwyczaiłem się do warunków. Zacząłem nawet mówić, że nie ma jak w kopalni, bo latem pod ziemią jest chłodniej, a zimą - cieplej - wyjaśniał Kazimierz Pawlak.

Pasjonat turystyki, miłośnik gór

            Opowiadał też o swojej pasji turystycznej i zamiłowaniu do wędrówek po górach. Przeszedł trasy w Beskidach i niemal wszystkie tatrzańskie szlaki. Posiadał legitymację organizatora turystyki, która uprawniała do prowadzenia wycieczek. Był także prezesem koła kombatantów w Tychach. Na spotkaniu w muzeum obecny był m.in. Franciszek Olgrzymek, z którym autor wspomnień znał się od 1946 roku, czyli z czasów wspólnej służby wojskowej. To również dzięki niemu rozpoczęła się historia zakończona wydaniem wspomnień i spotkaniem autorskim. Właśnie pan Franciszek wysłał na Śląsk książkę „...zaczęło się w Jarocinie” Andrzeja Gogulskiego, w której znalazła się fotografia kuzyna Kazimierza Pawlaka - Stanisława Pawlaka z Mieszkowa.     

Kazimierz Pawlak zmarł po krótkiej chorobie w nocy z 28 na 29 października w Tychach. Od 2015 roku był prezesem tyskiego koła Polskiego Związku Kombatantów, prawie do końca uczestniczył we wszystkich uroczystościach patriotycznych.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama