Ideą Jarocińskiego Dnia Wolontariusza było zwrócenie uwagi na ludzi, którzy niosą bezinteresowną pomoc potrzebującym. Najważniejszym akcentem obchodów tego wyjątkowego święta był wybór „Jarocińskiego Wolontariusza Roku”. W kategorii wolontariat indywidualny została nim nasza redakcyjna koleżanka Weronika Wesołek, która jest wiceprezesem Fundacji Ogród Marzeń.
Weronika Wesołek: „Wolontariat uzależnienia i ja jestem tego przykładem”
Ci, którzy znają Weronikę, wiedzą, że niewiele jest dla niej rzeczy niemożliwych. Jest mocno zaangażowana, nie tylko w przedsięwzięcia Fundacji Ogród Marzeń, ale i działalność na rzecz środowiska w którym mieszka - podjarocińskiego Roszkowa. Aktywnie działa w radzie sołeckiej i Kole Gospodyń Wiejskich „Niezłe ziółka”.Tytuł Wolontariusza Roku 2025 Weronice Wesołek przyznała Kapituła Plebiscytu. Podczas gali wręczenia nagród, które odbyła się z okazji Jarocińskiego Dnia Wolontariusza, laureatka przyznała:
- Jestem ogromnie wdzięczna za tytuł Wolontariusza Roku! Choć wciąż do mnie nie dociera, że to naprawdę ja. Wiem, że w pojedynkę nie zdziałałabym tego wszystkiego. Razem możemy zrobić naprawdę wiele. Wolontariat uzależnienia i ja jestem tego przykładem, bo nie potrafię nic nie robić.
Weronika Wesołek: „Nikt z nas nie działa dla nagród, pomagamy, bo chcemy”
Rozmowa z Weroniką Wesołek Wolontariuszem Roku 2025, wiceprezesem Fundacji Ogród Marzeń
Skąd w tobie pasja do pomagania, czy masz to w genach, czy wyniosłaś to z domu - jak to u was wygląda?
Pasję do pomagania i umiejętność organizowania wydarzeń zdecydowanie odziedziczyłam po mamie. Odkąd tylko pamiętam, mama zawsze angażowała się w życie naszej społeczności. Jako nauczycielka miała pełno pomysłów, niesamowitą energię do działania i potrafiła przyciągać ludzi swoją otwartością. Organizowała baliki dla najmłodszych mieszkańców naszej wioski, działała w kole gospodyń, przygotowywała zabawy karnawałowe. Pamiętam, jak nocami siedziała i robiła kotyliony, losy i wszystkie te dekoracje, dzięki którym każde wydarzenie było dopracowane. Dziś, kiedy mama zwraca mi uwagę, że do domu wracam tylko spać, odpowiadam jej z uśmiechem: „Mamo, przecież mam to po Tobie”. Jestem jej ogromnie za to wdzięczna i dziękuję za jej wsparcie na każdym kroku.
Czy od początku zaangażowałaś się w działalność Fundacji Ogród Marzeń, czy przyszło to z czasem?
Przy okazji jubileuszu 15-lecia fundacji próbowałam sobie przypomnieć, kiedy właściwie zaczęła się moja przygoda z Fundacją Ogród Marzeń. Na początku angażowałam się trochę z boku. Pomagałam przy balikach, zbiórkach i różnych mniejszych działaniach. Chyba po roku działalności prezes fundacji Beata Frąckowiak-Piotrowicz zapytała mnie, czy nie chciałabym dołączyć do zarządu, ponieważ jedna z osób zrezygnowała. Nie ukrywam, że wtedy kompletnie nie miałam pojęcia, na czym to wszystko polega. Słowo „zarząd” kojarzyło mi się z jakimś kierowniczym stanowiskiem, a to zupełnie nie było coś, do czego mnie ciągnęło. Mimo to, zgodziłam się i tak oficjalnie od 2012 roku dołączyłam do zarządu Ogrodu Marzeń. Obejmując tę funkcję, tak naprawdę niewiele się zmieniło, nadal aktywnie działałam przy zbiórkach, obozach czy funduszu stypendialnym. Dodatkowo zajęłam się też kwestiami administracyjnymi, które z czasem stały się naturalną częścią mojej pracy w fundacji.
Kontakt z osobami z niepełnosprawnością - szczególnie z dziećmi, nie jest łatwy i wyczerpuje emocjonalnie. Czy to dużo cię kosztuje i jak sobie z tym radzisz?
Praca z osobami z niepełnosprawnością bywa wyczerpująca emocjonalnie, szczególnie na początku. Jestem osobą bardzo wrażliwą, więc wszystko przeżywałam. Z czasem nauczyłam się jednak zachowywać równowagę i podchodzić do sytuacji z dystansem. Zdarza mi się wzruszyć, kiedy rodzice przychodzą zapisać dziecko do fundacji i opowiadają, ile trudności przeszło od urodzenia. Mimo to, dziś osoby z niepełnosprawnością nie różnią się dla mnie od osób zdrowych, a praca z nimi daje mi przede wszystkim ogromną satysfakcję i radość.
Jak znajdujesz czas na działalność na rzecz innych, to przecież odbywa się kosztem twojego życia prywatnego, a nie mówimy tu tylko o wolontariacie, ale o radzie sołeckiej i KGW w Roszkowie - nie brakuje Ci tego czasu?
Oj, czasu przydałoby się zawsze trochę więcej! Tak naprawdę moje życie prywatne to fundacja, rada sołecka i KGW w Roszkowie - to wszystko wypełnia każdy mój dzień i w dużej mierze jest moim światem. Można powiedzieć, że te działania to moja pasja i sposób na życie. Jednak mimo tego, intensywnego zaangażowania udaje mi się wygospodarować trochę czasu dla siebie - na wizytę u kosmetyczki, masaż czy po prostu chwilę relaksu. To pozwala mi naładować baterie i dalej działać.
Czy najbliżsi - oczywiście z troski - nie mówią Ci, żebyś zwolniła?
Mówią, mówią - zwłaszcza w tych momentach, kiedy biorę na siebie za dużo. Wiem, że mówią to z troski i bardzo to doceniam. Moja głowa chciałaby działać non stop, ale ciało czasem daje wyraźny sygnał: Zwolnij, odpocznij. Staram się już tego słuchać, bo kiedyś przesadziłam i odbiło się to na moim zdrowiu. Mój wolontariat oczywiście czasem odbywa się kosztem najbliższych, bo mam dla nich mniej czasu, ale wiem, że są dumni z tego, co robię, i zawsze mogę liczyć na ich pomoc i wsparcie.
Co czujesz, kiedy pomagasz i co jest dla Ciebie najważniejsze w tym pomaganiu?
Przede wszystkim czuję ogromną satysfakcję. Choć nie zawsze to okazuję na zewnątrz, to w środku mam wielkie emocje i prawdziwą radość. Największą nagrodą są dla mnie uśmiechy dzieciaków i ich rodziców. Moment, kiedy widzę, że naprawdę coś się zmienia, daje mi to niesamowitą energię do dalszego działania. Ostatnio szczególnie dużo satysfakcji sprawia mi organizacja wydarzeń w moim rodzinnym Roszkowie. Bardzo cieszę się, że do naszej miejscowości przyprowadziły się osoby, które chętnie angażują się razem ze mną w rozwój naszej społeczności. Bo w pojedynkę nie zdziałałabym tak wiele, ani w fundacji, ani w Roszkowie. Wspólna praca, wsparcie i zaangażowanie innych dodają mi sił i pokazują, jak wiele można osiągnąć razem.
Jak oceniasz kondycję wolontariatu na naszym terenie?
Kiedy fundacja rozpoczynała swoją działalność, wolontariat nie był u nas tak powszechny. Z biegiem lat sytuacja się zmieniła, a fundacja miała na to spory wpływ. Realizowaliśmy kilka projektów o tematyce wolontariatu, które promowały ideę pomagania i angażowania się w życie społeczności. Dziś wolontariat rozwija się przy każdej kolejnej akcji. Świetnie pokazują to chociażby liczby osób biorących udział w naszej Akcji Wesołych Ogrodników. Coraz częściej w działania angażują się też seniorzy, a każdy, kto chce pomagać, ma dziś spory wybór form wolontariatu. Zresztą można było to dostrzec również podczas ostatniej gali z okazji Jarocińskiego Dnia Wolontariusza, gdzie obecni byli wolontariusze w różnym wieku i z różnych środowisk. Ich zaangażowanie i różnorodność pokazały, jak szeroko dziś rozwija się u nas idea pomagania.
Wolontariat, to pomoc bezinteresowna, czy nie czujesz się czasem albo nie jesteś odbierana w otoczeniu, jako osoba naiwna?
Tego nie wiem, bo nikt nie odważył się powiedzieć mi tego wprost. Czasami tylko „przez ogródek” dają mi do zrozumienia: „Po co Ci to, dziewczyno?”. Bywają momenty, kiedy sama mówię, że to już ostatnia akcja, że nic więcej nie zorganizuję, bo jestem zmęczona. Ale prawda jest taka, że ja po prostu nie umiem nic nie robić. Pomaganie mam w sobie i trudno byłoby mi z tego zrezygnować, nawet jeśli czasem ktoś uważa to za naiwność.
Jakie znaczenie ma dla Ciebie tytuł „Wolontariusza Roku”?
Tytuł „Wolontariusza Roku” to dla mnie naprawdę duże wyróżnienie i docenienie mojej pracy. Jak mówiłam podczas gali, nikt z nas nie działa dla nagród - pomagamy, bo chcemy. Nie ukrywam jednak, że ten tytuł daje mi dużą radość i dodatkowo motywuje do jeszcze większego działania. Fajnie jest wiedzieć, że to, co robię, jest dostrzegane i doceniane przez innych.
Po otrzymaniu tego tytułu dziękowałaś w mediach społecznościowych między innymi Piotrowi Piotrowiczowi za to, że przymykał oczy na to, że wymykałaś się na kolejną akcję pomocy. Jak to było z tym wymykaniem się?
Miałam ogromne szczęście, że fundację powołał Piotr Piotrowicz. Dzięki jego zaufaniu i przyzwoleniu wiele rzeczy mogłam załatwiać w godzinach pracy w „Gazecie Jarocińskiej”, czy to rozmowy z rodzicami, wyjście, żeby coś załatwić, czy przeliczenie pieniędzy ze zbiórki. Można by to nazwać takim „wolontariatem pracowniczym”. W innym miejscu pracy pewnie nie byłoby to możliwe, dlatego jestem panu Piotrowi za to bardzo wdzięczna. Mam nadzieję, że mój obecny pracodawca również będzie przychylny moim działaniom, bo wolontariat i pomaganie stały się ważną częścią mojego życia i czegoś, z czego nie chcę rezygnować.
Pomaganie to poważne zobowiązanie i wymaga dużego zaangażowania. Czy czujesz się czasem wypalona?
Nie nazwałabym tego wypaleniem, raczej zwykłym zmęczeniem. Były dwa takie momenty, kiedy naprawdę chciałam zrezygnować - zbyt mocno się angażowałam i chciałam, żeby wszystko było perfekcyjne, a niestety nie zawsze się tak dało. Czułam wtedy frustrację i miałam wątpliwości, czy dam radę dalej pogodzić wszystko. Wystarczyło jednak trochę odpuścić, odpocząć i wszystko wróciło na właściwy tor. Wydaje mi się, że z czasem nauczyłam się być bardziej asertywna i cały czas uczę się delegować zadania - choć nie zawsze mi to w pełni wychodzi. Na szczęście zawsze mogę liczyć na wsparcie rodziny i dziewczyn z fundacji, co daje mi siłę i pewność, że razem możemy poradzić sobie z każdym wyzwaniem.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.