Dzień przed Sylwestrem słyszałam w jednej ze stacji radiowych rozmowę ze słuchaczami na temat fajerwerków. Ogólnie rzecz biorąc wykrystalizowały się dwie grupy: jedna była przeciw nim, druga za. Zwolennicy mieli w swoich argumentach przede wszystkim aspekt finansowy oraz znęcanie się nad zwierzętami, ich adwersarze podkreślali, że to tradycja, forma radości i jedyna w roku możliwość, aby sobie "postrzelać w spokoju". Już następnego dnia, czyli w Sylwestra argumenty obu grup miał wrócić do mnie ponownie. A było tak:
Popołudniem ostatniego dnia roku wybrałam się z koleżanką na spacer po lesie. Towarzyszyła nam Fidy - moja labradorka, która z fajerwerków nic sobie nie robi. Zdążyłyśmy ujść kilkaset metrów, gdy zza zakrętu leśnej ścieżki wybiegły dwa psy: border coli i czarny labrador. Za nimi biegł mężczyzna w stroju sportowym. - Ładne te pana psiutki. I jakie grzeczne - zagadałam a pan biegacz odparł: - Tak! Zwłaszcza, że ten czarny nie jest mój.
Czarny labrador, a dokładnie labradorka, wyglądała na dwu-, trzylatkę, miała piękną lśniącą sierść, łagodność w zachowaniu, a na szyji charakterystyczną smycz. Nic nie wskazywało no to, że chciano jej się pozbyć - raczej to ona musiała się zagubić. Zaczęliśmy zastanawiać się, co zrobić dalej, bo jedno było pewne: zostawić w lesie jej nie mogliśmy. Pan biegacz był z Poznania i w Jarocinie w kilkudniowych odwiedzinach u rodziców, których mieszkanie nie dość, że znajdowało się w bloku, to było jeszcze o małym metrażu. Moja koleżanka poza chomikiem zwierząt nigdy nie miała, a z zaufaniem do dużych psów była raczej na bakier. A ja? Ja psa już mam.
Co trzy głowy to jednak nie jedna, więc szybko wymyśliliśmy, że trzeba umieścić zdjęcia na FB i skontaktować się ze schroniskiem dla zwierząt. Kierownik radlińskiego schroniska – pan Maciej wysłuchał nas i oświadczył, że za chwilę będzie, aby zabrać labradorkę ze sobą. Niby wszystko było dobrze, ale w sumie poczułam się podle: co z tego, że miałam psa? Miałam też duży ogród, a Fidy dwa legowiska i 15 kilogramów karmy. Nie było innej opcji: labradorka jedzie z nami.
Tym to sposobem pojechałam na spacer z jednym psem a wróciłam do domu z dwoma. Pasowały do siebie pod każdym względem, choć wyglądały jak pozytyw i negatyw tego samego zdjęcia. Bawiły się zgodnie, Fidy oprowadzała nową koleżankę po zakątkach ogrodu oraz domu i pozwalała jej jeść ze swojej miski. To był początek pieskiej przyjaźni.
Odpowiedź na pytanie dlaczego labradorka błąkała się po lesie, przyszła wkrótce wraz z odgłosem strzału pierwszej petardy. Maja (tak ją nazwałam roboczo) podkuliła ogon i przylgnęła drżącym ciałem do moich kolan. Jej skomlenie i oczy pełne strachu były dowodem na to, że fajerwerki to jej wróg. Na szczęście po północy świat położył się do snu a wraz nim Fidy i Maja.
Pierwszy dzień roku rozpoczął się od telefonu, w którym usłyszałam drżący głos: - Proszę pani, czy to prawda, że nasza Sonia jest u pani?… Reszta potoczyła się szybko i dała sylwestrowej opowieści „Happy End”. Skłamałabym jednak, gdybym nie przyznała się do cichej nadziei, że Maja zostanie u nas… jeśli nie na stałe, to choć na kilka dni dłużej.
Rozpoczął się nowy rok i nieważne, czy witaliśmy go w ciszy, czy przy salwach fajerwerków - niech będzie on dla nas wszystkich zdrowy, łaskawy i obfitujący w trafne decyzje ze strzałami w przysłowiową dziesiątkę.
ZOBACZ TEŻ
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.