Wielu Ukraińców próbuje się wydostać z ojczyzny, która znalazła się pod ostrzałem wojsk rosyjskich. Nie jest to proste. Na szczęście coraz więcej osób w Polsce wyciąga pomocną dłoń do naszych sąsiadów. Rodzina Tomalaków z Noskowa (gm. Jaraczewo) przyjęła pod swój dach dwie kobiety i trójkę dzieci.
- Trzeba pomagać. Przed chwilą słyszałam w telewizji, że odkryli zbiorową mogiłę, w której były ciała pogwałconych 4-letnich dzieci. Jak to ma być na tym świecie? Putin jest gorszy niż Hitler - mówi siedząca w fotelu Joanna Mizera z Noskowa, kiedy wchodzę do pokoju.
Jej córka Arleta Tomalka właśnie poszła po gości z Ukrainy, którzy do dyspozycji mają pokój z kuchnią i łazienką. Rodzina przygotowała go w jednym z budynków znajdujących się na terenie ich posesji. Pomieszczania urządzili na wypadek gdyby dorosłe już ich córki chciały zostać na dłużej ze swoimi rodzinami.
Rodzina z Noskowa przyjęła uchodźców pod swój dach. Arleta Tomalka: „Trzeba coś ofiarować drugiemu człowiekowi”
- Jest trudna sytuacja. Nikt z nas nie chciałby się znaleźć w takich okolicznościach, a jakby już się znalazł, to chciałby mieć jakąś pomoc, wsparcie. Pomoc drugiemu człowiekowi nie polega tylko na mówieniu, ale na ofiarowaniu czegoś od siebie - mówi Arleta Tomalka.
Decyzję o przyjęciu emigrantek podjęła wspólnie z mężem, mamą i już dorosłym synem.
Po chwili wchodzą do domu dwie kobiety, jedna na rękach ma dziecko oraz dwie dziewczynki. W przedpokoju zakładają domowe obuwie. Pani Arleta przejmuje od mamy najmłodszego uchodźcę. To 11-miesięczny Denis. Gospodyni domu traktuje go jak wnuka. Pozwala mu na wiele, bawi się z nim, nosi na rękach. Rodzina Tomalaków nie musiała szczególnie przeorganizować swojego dotychczasowego życia. Ukrainki same sobie gotują, przygotowują posiłki. Pani Arleta pomaga im w załatwieniu codziennych spraw związanych z zalegalizowaniem pobytu w Polsce, zakupach, próbuje znaleźć pracę dla nich.
Uchodźczyni: „To są bardzo dobrzy ludzie, o wielkim sercu”
Rodzina z Noskowa przyjęła dwie kobiety - siostry z dziećmi. Córka Marinny Borsh ma 12 lat. Jej 18-letni syn, na co dzień uczeń technikum, musiał pozostać na Ukrainie. Iryna Sydorova przyjechała z 11-miesięcznym synkiem i 10-letnią Elyzavetą. Kobiety uciekły z miejscowości Krzemieńczuk w środkowej Ukrainie. W ich rodzinnym mieście nie ma działań wojennych. Mąż Marinny walczy na wojnie. Ma z nim codziennie kontakt telefoniczny. Nie mogą jednak rozmawiać o sytuacji na froncie. Najpotrzebniejsze rzeczy spakowały w jedną walizkę. Mężowie odwieźli je na granicę, a potem autobusem dojechały do Wrocławia. Tam zostały odebrane przez znajomą Ukrainkę, która od dłuższego czasu przebywa w Polsce. To właśnie ona znalazła rodzinę Tomalaków. Emigrantki są bardzo zadowolone.
- To są bardzo dobrzy ludzie, o wielkim sercu - mówi Iryna, wskazując na panią Arletę. - Wszystko nam dali - podkreśla.
Dziewczynki mają zajęcia online z ukraińskiej szkoły. W Noskowie nawiązały już pierwsze znajomości, chodzą do swoich rówieśniczek i w ten sposób uczą się języka polskiego. Kobiety są gotowe podjąć pracę, ale problemem jest bariera językową. Nie mówią po polsku. Marinna jest pielęgniarką, a Iryna księgową. Początkowo liczyły, że wojna zakończy się szybko. Co więcej, Iryna miała nadzieję, że Denis roczek - 25 maja - będzie obchodził na Ukrainie. Teraz już wie, że tak się nie stanie. Zamierzają powrócić na Ukrainę.
Każdy to, co może, to przywiezie
Arleta Tomalka chwali mieszkańców Noskowa za pomoc, którzy ofiarowali potrzebne rzeczy uchodźczyniom.
- Jedna z sąsiadek zorganizowała wózek dla Denisa. Koleżanka córki podarowała chodzik. Każdy to co może, to przywiezie. Ubranka, pampersy, czy coś do zjedzenia. Nasze KGW w Noskowie przekazało dla każdej rodziny z Ukrainy talon na zakupy w wysokości 500 zł - zaznacza.
Gości z Ukrainy zaprosi do świątecznego stołu. Będziemy mieli większe święta, weselsze święta - cieszy się gospodyni. Rodzina z Noskowa nie uważa, aby zrobiła coś wyjątkowego, nadzwyczajnego.
- To jest zwykły, ludzki odruch, pomoc drugiemu człowiekowi. Tak zostałam wychowana, że trzeba pomagać drugiemu człowiekowi. Tak powinno wyglądać po prostu człowieczeństwo - mówi pani Arleta.
Zawsze przeżywała i śledziła wojny, które toczyły w rejonach znacznie oddalonych od Polski. Nigdy nie sądziła, że emigranci zamieszkają w jej domu.
- CZYTAJ TAKŻE: Uchodźcy przebywający w Żerkowie opowiadają o wojnie na Ukrainie
- CZYTAJ RÓWNIEŻ: Tir z darami z Jaraczewa pojechał na granicę
- ZOBACZ TAKŻE: Mer Nowowołyńska dziękuje mieszkańcom gminy Jaraczewo. Ile pieniędzy wpłynęło na specjalnie utworzone konto
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.