Spotkaliśmy się w moim mieszkaniu. Markowi Mazurowi towarzyszyła żona Karuna. Mamy wiele wspólnych wspomnień, bo wychowaliśmy się w tym samym bloku na „Konście”. Rozmawialiśmy o wspólnych znajomych, zabawach z czasów dzieciństwa, rodzicach, ale przede wszystkim o jego obecnym życiu, pełnym podróży, Indiach i religii.
Kiedy zetknąłeś się z wyznawcami Kryszny?
Spotkałem krysznowców, kiedy miałem 16 lat. Było to podczas Woodstocku. Przestałem jeść mięso i zacząłem czytać literaturę na temat medytacji. W tamtych czasach w Jarocinie „królowali” skinheadzi. Mogłem wtedy skończyć inaczej, ale poszedłem w innym kierunku.
Jak na tę zmianę zareagowała rodzina, zwłaszcza twoja mama?
Początkowo mieli obawy. Nic dziwnego, jeśli czegoś nie znasz, to naturalnym jest, że się tego boisz. Rodzice myśleli, że z czasem mi przejdzie, jednak ja jeździłem na spotkania. Starszy brat Robert (pseudonim Chinczyk – przyp. red.) powiedział mamie: „Czemu ty się przejmujesz? Lepiej trafić nie mógł. Nie bierze narkotyków, policja nie przychodzi ci do domu.” Z czasem zobaczyli, że nic złego nie robię. Mama poznała mojego nauczyciela duchowego i zobaczyła, jak to funkcjonuje. Wtedy się uspokoiła.
Czytaj również: Nie wiesz, co robić w ferie? Przyjdź do biblioteki!
Mam znajomych z różnych wyznań i wymieniamy się po prostu swoimi doświadczeniami. Jeśli nie ma oceniania, a akceptujesz osobę taką, jaka jest, to według mnie jest dobrze. Akceptacja jest bardzo ważna. W każdej wspólnocie znajdziesz wady, ale nie należy komuś wytykać błędów, lecz spędzić fajne życie. Kiedyś spotkałem Egona (kumplował się z jarocińskimi skinheadami). Podszedł do mnie i powiedział: „Z nas wszystkich to żeś najlepiej skończył”. Cieszył się tym, że znalazłem swoją drogę życia. Na zakończenie spotkania dodał: „Nigdy nie czułem, że mnie oceniasz, zawsze mogłem z tobą porozmawiać”. Trzeba dodać, że Egon swego czasu jak żył, często był wobec mnie agresywny.
Ja nikogo nie nawracałem, a raczej pozwalałem innym odnaleźć to, czego potrzebują. Jednego z kolegów zaprowadziłem do „Franciszków” w Jarocinie, bo tego potrzebował, innego zawiozłem do zakonu kapucynów, gdzie wreszcie poczuł się dobrze. Nie chodzi o to, aby zmienić czyjąś religię, ale o to, żeby ten ktoś zmienił własne życie na lepsze. Jeśli ktoś czuje się dobrze w Kościele katolickim, to niech w nim będzie, jeżeli komuś bliżej do zielonoświątkowców, to niech żyje z nimi we wspólnocie.
Czym dla Ciebie jest Twoja religia?
Dla mnie Świadomość Kryszny jest priorytetem, dobrze się z tym czuję. Jestem wegetarianinem, odwiedzam święte miejsca, staram się rozwijać dobre cechy w życiu, jak współczucie czy miłości. Wiem jednak, że każdy ma swój sposób na życie, a ja nie jestem od tego, aby je komuś wybierać. Każda religia ma swoje problemy, każda rodzina czy system. Nic nie jest idealne. Zamiast szukać wad, odnajdujmy w każdym coś dobrego. W mojej społeczności staramy się wziąć z każdej religii coś najlepszego i wprowadzamy to w nasze życie. Siejesz dobro, to dobro wróci.
Kiedy wyprowadziłeś się z domu?
Z Jarocina wyjechałem w ‘99 roku. Byłem już wtedy związany z Fundacją Viva Kultura, która promuje kulturę Indii. Od tego czasu dużo podróżuję. Organizujemy festiwale o Indiach w różnych zakątkach świata. Bardzo wcześnie zostałem sekretarzem naszego nauczyciela duchowego, Indradyumna Maharaja. To przy nim nauczyłem się mówić w języku angielskim, poznałem wielu ludzi, zwiedziłem kawał świata. Mogę powiedzieć, że to dało mi sporo możliwości. Przez kilka lat mieszkałem również w Danii. Pojechałem tam jako misjonarz związany z Międzynarodowym Towarzystwem Świadomości Kryszny. Mieliśmy tam swoją restaurację.
Związany jesteś z Fundacją Viva Kultura, która zajmuje się organizacją Pokojowej Wioski Kryszny na Pol’and’Rock Festivalu (wcześniej Woodstock - przyp. red.). To duże przedsięwzięcie, które wymaga dobrej organizacji, wielu nakładów oraz pracy ludzi.
Pokojowa Wioska Kryszny organizowana jest od 1995 roku. Jurek (Owsiak - przy. red.) ma z Krysznowcami bardzo dobry kontakt i co roku zaprasza nas na festiwal. Twierdzi, że wprowadzamy fajną atmosferę, muzykę i jedzenie, przez co jest mniej zadym. Przy organizacji wioski pracuje około 500 ludzi, którzy przyjeżdżają z różnych stron świata. Żeby wioska dobrze funkcjonowała, to muszą być rozdzielone zadania i każdy musi za nie odpowiadać. Przygotowania trwają dwa tygodnie. Mamy do rozstawienia sporo namiotów, scenę oraz dekoracje. Musimy też zorganizować kuchnie, gdzie gotujemy nasze potrawy. Wynajmujemy więc 3 szkoły, w których rozstawiamy własny sprzęt kuchenny, a jest tego sporo. Obowiązują nas przepisy sanepidowskie, bo przecież gotujemy dla ludzi, więc trzeba załatwić wszystkie niezbędne pozwolenia. W ciągu 4 dni festiwalu wydajemy około 400 tys. porcji, czyli kilkadziesiąt ton jedzenia.
W wiosce na każdego czeka sporo atrakcji, takich jak warsztaty jogi, arteterapii, astrologii, indyjski makijaż, księgarnia muzyczna i książkowa oraz namiot medytacyjny. Mamy też własną scenę, na której najpierw pokazujemy widowiska teatralne, pokazy tańców czy sztuk walki, a po południu startujemy z koncertami, które trwają do nocy.
Jaka jest Twoja rola?
Do moich zadań należy opieka nad licznymi gośćmi, którzy przyjeżdżają z wielu krajów. Oczywiście jestem też asystentem naszego nauczyciela duchowego Amerykanina, Indradyumna Maharaja i jego tłumaczem, choć od kiedy Jurek nauczył się mówić po angielsku, to oni sobie sami rozmawiają.
Oglądając twoje zdjęcia dostrzegłam Dalajlamę. Kiedy go spotkałeś i jakie wywarł na Tobie wrażenie?
Dwa lata temu podróżowałem z moim nauczycielem duchowym Indradyumna Maharaj. Otrzymał on wtedy zaproszenie od Dalajlamy na spotkanie przywódców religijnych do Indii we Vrindavan. Pojechałem tam z nim. Uczestniczyliśmy w wykładzie Dalajlamy na temat przyjaźni i pokoju na świecie. Mieliśmy też okazję wspólnie porozmawiać o postrzeganiu świata i życia duchowego z jego perspektywy oraz o wegetarianizmie. To bardzo spokojna i duchowa osoba. Mimo że wywodzi się z innej religii i tradycji, to wywarł na nas ogromne wrażenie swoim punktem widzenia, po prostu dotknął naszych serc.
Czym zajmujesz się na co dzień zawodowo?
Kiedy zostałem prawą ręką przewodnika duchowego zacząłem sporo podróżować, jako jego sekretarz. Tak naprawdę nie wiedziałem, co chcę robić, zwłaszcza zawodowo. Z czasem zacząłem studiować astrologię. Poczułem, że to jest mój kawałek chleba. Połączyłem więc życie duchowe z astrologią.
Na życie zarabiasz stawiając ludziom horoskopy. Naprawdę da się przewidzieć ludzkie losy?
(śmiech) … Horoskop stawiam każdemu, kto się zgłosi, każdemu, kto potrzebuje pomocy, nie wie co robić w życiu czy jaką podjąć pracę. Zazwyczaj ludzie przychodzą do mnie z dwóch powodów: praca i relacje międzyludzkie np. związki małżeńskie. Młodzi ludzie często nie wiedzą, co mają robić w życiu. A w horoskopie możesz zobaczyć, w czym dana osoba będzie dobra. Mogę stwierdzić, czy numer mieszkania, w którym ktoś mieszka, jest dla niego dobry lub w której części kraju lepiej zamieszkać, żeby było mu lepiej. Astrologia jest więc pomocnym narzędziem do tego, aby w tym świecie funkcjonować. Jest również głęboka i praktyczna.
Ludzie przychodzą do mnie z poważnymi problemami, z którymi trudno im sobie poradzić. Na szczęście w astrologii stosuje się tzw. Remedia, czyli modlitwy zwane inaczej mantrami, które pomagają oczyścić korzeń problemu.
Pomogłeś komuś?
Wielu osobom. Pracowałem kiedyś z pewną kobietą, której córka miała spory problem z narkotykami. Dzięki naszym działaniom wyszła z tego. Miałem klientkę z Japonii. Nie mogła mieć dzieci. Wspólnie odprawiliśmy ceremonię zgodnie z tradycja wedyjską i… szybko zaszła w ciążę, a na świecie pojawił się jej syn. Niektórym mówię, aby wpłacili pieniądze na jakąś instytucję, bo to na pewno będzie coś dobrego. Z czasem pieniądze zaczynają do nich spływać. To jest po prostu prawo karmy - jeśli dasz coś komuś z własnej woli, to możesz więcej otrzymać niż zatrzymując np. pieniądze dla siebie. Często stosuję również mantry, posty czy kamienie oczyszczające nasze czakry. Widzę, że to działa, więc wierzę w to. Nie uprawiam czarnej magii, tylko robię to, co dał nam Bóg.
Czy możesz przewidzieć czyjąś śmierć?
Zobaczenie złych rzecz jest trudną sytuacją dla mnie jako astrologa. Lepiej widzieć coś dobrego, np. narodziny dziecka. Kiedyś była u mnie dziewczyna. Otworzyłem horoskop i zauważyłem coś dziwnego, nawet nie potrafiłem powiedzieć, co to. Przeczuwałem, że coś złego się wydarzy. Ona twierdziła, że u niej jest wszystko ok. Niestety horoskop pokazywał zupełnie coś innego. Po dwóch tygodniach nagle poczułem się bardzo źle. Zadzwoniła wtedy do mnie jej mama z informacją, że dziewczyna zginęła w wypadku samochodowym.
Gdzie tego wszystkiego się nauczyłeś?
Raczej uczę, bo astrologię trzeba studiować latami. Astrologię studiuję od 15 lat, a od 5 jestem w szkole astrologicznej gdzie tradycja tej szkoły sięga 500 lat. Pozostało mi jeszcze 10 lat, dlatego dwa razy do roku wyjeżdżam do Indii. Niedawno zresztą wróciliśmy z żoną z Indii, a w lutym wyjeżdżamy tam ponownie. Wtedy też będę miał warsztaty ze swoim nauczycielem astrologii.
Nie dosyć, że dużo podróżujesz po świecie, to znaczna część roku spędzasz w Indiach. Znasz je zapewne jak własną kieszeń, ja niestety wiem o nich mało i postrzegam je jako kraj pełen kontrastów i brudnej rzeki Ganges. Jakie są Twoje Indie?
Znam Indie bardzo dobrze, dlatego łatwiej mi po nich podróżować. Stały się one dla mnie drugim domem. Często przebywam tam przez sześć do ośmiu miesięcy. Mam swoje ulubione miejsce położone koło Kalkuty - Bengal, gdzie odpoczywam i spotykam się z przyjaciółmi. Tam też jest centrum naszej społeczności, czyli Świadomości Kryszny. Obecnie budowana jest w tym miejscu największa świątynia.
To prawda, Indie to kraj pełen kontrastu. Ludzie są albo biedni, albo bogaci, nie ma klasy średniej. Różnice widać też między północną i południową częścią kraju. Południe jest dużo czystsze, spokojniejsze. Na północy jest więcej muzułmanów. Jadąc do tego kraju trzeba mieć przy sobie kogoś, kto go dobrze zna. Ja i Karuna uciekamy z dużych miast, które są przepełnione i brudne. Tam już nie ma Indii, są za to McDonald’sy, galerie i bez problemu kupisz alkohol. My wolimy przebywać w miejscach mało zaludnionych, zwłaszcza w wioskach. Tam jest piękna natura i inny klimat oraz atmosfera. Lokalni mieszkańcy są bardzo otwarci, zapraszają nas do siebie, gotują dla wszystkich jedzenie na dworze.
A jacy są Hindusi, skoro większość z nich żyje w ubóstwie?
Tam wszyscy są szczęśliwi, Hindusi cieszą się z tego, co mają. Każdy dzień rozpoczynają od pobytu w świątyni, aby przywitać się z bogiem. Wszyscy się wciąż uśmiechają, śpiewają. W wielu regionach Indii jest bardzo biednie. Rodziny wielodzietne mieszkają często w jednym pomieszczeniu. Mimo biedy nikt z nich nie myśli o wyjeździe do Europy. W tym kraju nie umrzesz z głodu. Jest biednie, ale każdy dzieli się jedzeniem.
Indie uczą cierpliwości. Pojęcie czasu ma tam inny wymiar. Dla Hindusów czas płynie bardzo powoli. Oni często nie znają swojej daty urodzin. Pięciogodzinne spóźnienie na spotkanie jest dla nich czymś normalnym, nie ma tej presji, jaka jest u nas. Jeśli jedziesz taksówką i wybije właśnie godzina 12.00, czyli pora jedzenia, to masz jak w banku, że kierowca zrobi sobie przerwę i nie zawiezie cię na czas. Niczym go nie zmusisz do dalszej drogi.
W dużych miastach króluje handel uliczny. Sklepikarze nastawieni na obsługę turystów znają język angielski i… rosyjski. W Indiach spotkasz mężczyzn, którzy idą ulicą trzymając się za ręce. To wcale nie świadczy, że są homoseksualistami. Jest to oznaka przyjaźni.
Fascynujące jest ich poczucie dużego przywiązania do swojego kraju. Poszedłem kiedyś do kina w Bombaju. Tuż przed seansem nagle wszyscy wstali i… zaczęli śpiewać hymn narodowy. Było to zadziwiające, ale oni uważają, że będąc w kinie powinieneś oddać cześć ojczyźnie za to, że możesz obejrzeć film. No cóż, każdy kraj ma swoje obyczaje.
Wspominałeś mi kiedyś, że jesteś kapłanem w swoim kościele. Z czym się to wiąże? Moje postrzeganie kapłana wiąże się z księdzem.
Jestem kapłanem i to razem z żoną. U nas może nim być nie tylko mężczyzna, ale i kobieta. Oboje jesteśmy wolnymi kapłanami i nie mieszkamy w świątyni, jak to zwykle bywa. Sporo podróżujemy, bowiem jesteśmy zapraszani w wiele miejsc, zwłaszcza za granicę, gdzie odprawiamy ceremonie religijne, modlitwy, ofiary z ognia, mantry i inne uroczystości.
A twoja żona, gdzie ją poznałeś? Zauważyłam, że Karuna ma dziwny akcent.
Karuna jest Rosjanką, a poznałem ją wiele lat temu w Polsce na jednym z Festiwali Indii. Od siedmiu lat jesteśmy razem. Żona zajmuje się jogą, którą studiowała w południowych i północnych Indiach oraz ayurwedą, czyli medycyną indyjską. Wciąż się doucza, bo jogi można, a nawet trzeba się uczyć przez cały czas, pogłębiać, bo nasze ciało ulega licznym zmianom. Dawniej w domu rozmawialiśmy mieszanką trzech języków: polskiego, rosyjskiego i angielskiego. Jednak od pewnego czasu Karuna dobrze sobie radzi z polskim, więc obecnie tym językiem się komunikujemy.
Gdzie jest więc wasz dom - w Indiach czy w Polsce?
Naszym domem obecnie jest Polska. Przeprowadziliśmy się niedawno z Krakowa do Warszawy. Sporo jednak wyjeżdżamy. Nasze mieszkanie jest miejscem, do którego wracamy, ale i też gdzie przepakowujemy walizki. Nie mamy dzieci, więc jest nam łatwiej. Jestem bardzo szczęśliwy z mojego życia, mam wszystko o czym marzyłem, tym bardziej, że mogę pomagać innym ludziom dzieląc się wiedzą i doświadczeniem.
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się. Również w sieci.