reklama
reklama

Góry, ich całe życie. Na rocznicę ślubu weszli na najwyższy szczyt Turcji

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Rocznicę ślubu spędzili niesamowicie - weszli na najwyższy szczyt Turcji z flagą Polski i Gazetą Jarocińską! Jakie trudy spotkały ich podczas drogi? Czy kolejnym celem będzie Mount Everest?
reklama

Agnieszka i Sebastian Szwarnowscy z Jarocina weszli na najwyższy szczyt Turcji – Ararat. To był prezent na rocznicę ślubu. Prezent wymagający.

- Robiłam dwa, trzy kroki i czułam jak mięśnie nóg słabną - opowiada o zmaganiach Agnieszka.

Zaczęło się w polskich Tatrach

“Góry, mój cały świat!” - napisała do mnie pani Agnieszka. Małżeństwo z Jarocina rozpoczęło swoją przygodę z górami, od wejścia na jeden z najpopularniejszych szczytów w Polsce - Giewont. Jednak zamiłowanie do gór u pani Agnieszki zaczęło w młodości, w czasie pierwszych wyjazdów na kolonie.

- Wiedziałam, że góry to będzie to. Na początku nie mogłam namówić mojego męża. Zawsze twierdził, że góry są po to, żeby jeździć na nich na nartach. Jednak w końcu wyjechaliśmy w Tatry i tam wszystko się zaczęło - tłumaczy Agnieszka.

Na pierwszą wyprawę z małżeństwem wybrała się ich córka. Jej zdobywanie szczytów nie wciągnęło. Rodziców wręcz odwrotnie.

Ararat był prezentem

O górskich wyczynach pary już pisaliśmy w Gazecie. Ararat był prezentem od męża z okazji 18. rocznicy ślubu. Spodziewanym?

- To było w planach, ale nie do końca wiedziałam, że zostanie zrealizowane. Nagle mąż oświadczył mi po prostu, że mnie zabiera - mówi Agnieszka.

- Dokładnie, było w planach tylko nie wiedziała, że będzie to prezent - dodaje ze śmiechem Sebastian.

A jak na to wszystko zareagowała córka? Nie bała się o Was, kiedy poinformowaliście ją, że wyjeżdżacie?

- Niestety jak wyjeżdżamy w wysokie góry to jednak myślę o tym, że zostawiamy dziecko i co jeśli coś się stanie? Kilka razy, zostawiłam jakiś liścik dla córki. Bo jednak była ta obawa czy my na pewno wrócimy? Czy nic nam się nie stanie? Tak właściwie nie muszą być to wysokie góry, każde są niebezpieczne, ale teraz przed tym wyjazdem nie zostawiłam liściku - tłumaczy Agnieszka.

Trudy podczas drogi

Większy szczyt Araratu ma wysokość 5137 m.n.pm. Wznosi się ponad 4.400 metrów względem otaczających go równin. To, jak czytamy w opicie góry – wysokość względna większa niż w przypadku Mount Everestu.

Czy było ciężko?

- Niektórzy ludzie wymiotowali. My na szczęście nie. Pojawił się tylko ból głowy, który spowodowany był pewnie brakiem tlenu. Jest on też jednym z pierwszych objawów choroby wysokościowej - wyjaśnia Sebastian.

Który moment wejścia był najtrudniejszy?

- Najbardziej męczący był ostatni odcinek, gdzie był już lodowiec. Tam odczuliśmy brak tego tlenu. Robiłam dwa, trzy kroki i czułam jak mięśnie nóg słabną. Miałam też wrażenie, jakby moja noga ważyła 150 kg, ale wspieraliśmy się z mężem. Głębokie oddechy, głowa na dół, itd. Potem zobaczyłam, że na górze wiwatują i znowu człowiek dostaje tego bakcyla, „Powera”. W głowie pojawiają się myśli - nie no muszę - opowiada Agnieszka.

Czy było bardzo zimno?

- Do wysokości 3200 nie było najgorzej, ale nocki były trudne, bo chłodne. Mąż jest twardy, śpi w podkoszulku i w śpiworze. Natomiast ja zawsze ubrana, nawet w czapce. Spaliśmy w skałach, nie było jeszcze lodowca, ale już było zmęczenie. Rano człowiek budzi się i wiadomo, opary, śpiwór mokry, to wszystko się skrapla. Natomiast na podejściu na sam szczyt już przed tym lodowcem było nam jakby gorąco – opowiada.

- Ararat nie jest technicznie trudnym szczytem, tylko wymagającym - dodaje Sebastian.

Jak wyglądała sprawa np. z jedzeniem na górze?

- Na każdej wysokości mieliśmy kucharza, który nam gotował jedzenie tureckie, był też jakiś prowizoryczny prysznic i toi toi, ale prawie nikt z tego nie korzystał. Nie było źle - wyjaśnia Agnieszka.

Zdobycie góry - wielkie wzruszenie

Wchodzenie na górę odbywało się na spokojnie, z aklimatyzacją. Zaplanowano cztery noclegi.

- Zaczęliśmy w poniedziałek, a w czwartek byliśmy na szczycie. W piątek schodziliśmy już na dół - opowiada Sebastian.

Jak było na samej górze? Co czuliście?

- Mąż się ze mnie śmieje, ale ja, zawsze jak zdobywam szczyt, to płaczę. Teraz miałam tak kilkakrotnie, że łzy się pokulały, a głos załamał, bo już widziałam tych ludzi na szczycie i wiedziałam, że to jeszcze troszkę, że to już tak blisko.

Co ciekawe, pani Agnieszka prześcignęła męża i na szczycie znalazła się jako pierwsza.

Dalsze plany - Mount Everest?

Domyślam się, że w planach macie już kolejne szczyty. A może tym razem Mount Everest?

- Ja raczej się tam nie wybieram. Chyba, że pójdę, jak będę chciała tam skończyć - śmieje się Agnieszka. - Poszłabym wszędzie, ale to zimno mnie przeraża. Nie wyobrażam sobie wchodzić na siedmio czy ośmiotysięczniki, gdzie temperatury spadają drastycznie. Czekanie na okienka pogodowe, aklimatyzacja, niebezpieczeństwo, stres… - kontynuuje Agnieszka.

- A mi się marzy ośmiotysięcznik. Nie wiem czy Mount Everest jest realny i to też głównie kwestia finansów - dodaje Sebastian.

Czyli najbliższy plan to góra o wysokości 6 tys. m.n.p.m?

- Tak, mąż szykuje jakiś sześciotysięcznik w Andach - wyjawia Agmieszka.

- Nie powiem jaki, bo będzie to niespodzianka - śmieje się Sebastian.

Miejscowi Turcy o Polakach i historii Arki Noego

Czy gdyby ktoś wybrał się na taki szczyt, ale w połowie stwierdziłby, że już nie ma sił, to istnieje możliwość zejścia?

- Tak, bo jeżeli idzie się z grupą zorganizowaną, tak jak my szliśmy, to dostępnych jest co najmniej dwóch przewodników idących z grupą. Znajdują się również bazujący na różnych wysokościach przewodnicy. Mieliśmy wolniejszego pana i z nim ten jeden przewodnik wchodził i schodził w późniejszym czasie. Resztę grupy też mogą zawrócić, tak mieliśmy nawet w umowie. Jednak cieszyliśmy się, że mieliśmy dość mocną ekipę. Polacy są silni. Tak o nas mówią - precyzuje Agnieszka.

Pewnie miło było usłyszeć takie słowa o naszych rodakach?

- Tak, ale z drugiej strony twierdzą też, że my, Polacy mamy coś takiego, że musimy wejść. Niestety jednocześnie mamy również mało rozumu w głowie i później Polaków trzeba ściągać helikopterem. Tacy już jesteśmy. Ja zawsze do gór podchodzę z pokorą - podsumowuje Agnieszka.

Na tym szczycie prawdopodobnie została Arka Noego. Słyszeliście jakieś historie tam na miejscu?

­­- Ona prawdopodobnie osiadła gdzieś z drugiej strony tej góry - tłumaczy Agnieszka.

- Co jakiś czas przyjeżdżają tam Amerykanie i badają to miejsce, ale do dzisiaj nic nie znaleziono - dodaje Sebastian.

Na szczyt z Gazetą?

Skąd w ogóle wpadliście na pomysł, żeby wziąć ze sobą Gazetę Jarocińską na szczyt?

- Mąż to wymyślił - mówi Agnieszka.

- Dwa razy byliśmy w Gazecie, więc teraz stwierdziłem, weźmiemy ją na pięciotysięcznik. Zawsze na szczyt bierzemy też flagę Polski - wyjaśnia Sebastian.

- Jeśli ktoś ma ochotę na ten Ararat wystarczą chęci, kondycja, trzeba się aklimatyzować i jest to do zrobienia - dopowiada na koniec Agnieszka.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama