Nauczyciel, trener, wieloletni dyrektor, teraz urzędnik, aktor, a nawet wokalista – tego rodzaju osobę często określa się mianem człowieka renesansu…
Dziękuję. Nie wiem, czy mogę nazwać się człowiekiem renesansu (śmiech), ale na pewno jestem człowiekiem wielu pasji. Osobą, która szuka możliwości realizacji siebie i nie boi się wyzwań. Być może stąd wynika tak szeroki wachlarz elementów, które składają się na moją dotychczasową karierę – nie tylko zawodową, ale również związaną z relacjami z przyjaciółmi i ludźmi bliskimi mojemu sercu.
Jak się pan odnajduje w roli urzędnika?
Nie jest to łatwe – to zupełnie inny charakter pracy. Nie analizowałem i nie chciałbym porównywać, czy jest to lepsza, czy gorsza praca od tej, którą dotychczas wykonywałem. Z pewnością jest inna. Odpowiedzialność, którą niesie ze sobą, również ma nieco odmienny charakter.
Jakie dostrzega pan największe różnice?
W szkole czułem presję odpowiedzialności za młodzież, natomiast tutaj dominuje presja czasu i terminowości. W pracy urzędowej kluczowe jest przygotowanie poprawnych merytorycznie dokumentów w ściśle określonych ramach czasowych. W szkole mogłem elastycznie rozłożyć obowiązki w ciągu dnia, często zostając dłużej, aby w ciszy przygotować się na kolejne dni.
W magistracie tego brakuje?
W urzędzie pracuje się w ośmiogodzinnym trybie, a po godzinie 16 wiele spraw nie można już załatwić. Praca często wymaga współdziałania między wydziałami, co sprawia, że nie zawsze mogę samodzielnie zakończyć zadanie. Nawyki z poprzedniej pracy, gdzie miałem potrzebę wyjść porozmawiać, zapytać, co słychać, w czym pomóc, tutaj schodzą na drugi plan. Tego się uczę.
Nie tęskni pan za młodzieżą?
Tak, zdecydowanie tego mi brakuje. Dlatego z radością przyjąłem propozycję współpracy z Młodzieżową Radą Miejską, wspierając ich działania. Od młodzieży uczę się świeżości myślenia i otwartości, łącząc to z własnym doświadczeniem. Wciąż spotykam się z młodymi ludźmi. Niedawno z chłopakami, których trenowałem w koszykówkę, pojechaliśmy na mecz do Ostrowa Wielkopolskiego. Pod koniec grudnia organizuję dla nich turniej koszykówki. Młodzież cały czas odgrywa ważną rolę w moim życiu.
To może jednak trochę żałuje pan, że jednak nie wystartował na kolejną kadencję?
Nie, to była świadoma decyzja. Kiedy 10 lat temu startowałem w konkursie na dyrektora szkoły, zakładałem, że maksymalnie będą to dwie kadencje. Przez te lata coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że dla dobra szkoły czas pokłonić się, podziękować i dać szansę innym. Uznałem, że szkoła i jej pracownicy potrzebują nowego spojrzenia, nowych pomysłów, być może innego stylu zarządzania.
Miał pan takie sygnały?
W ostatnim roku mojej kadencji poinformowałem nauczycieli, że nie zamierzam ubiegać się o kolejną kadencję, mając nadzieję, że ktoś z grona pedagogicznego podejmie się tej roli. Sam planowałem pozostać w szkole i realizować się jako wychowawca – nawet przygotowując arkusz organizacyjny, zaplanowałem dla siebie wychowawstwo w klasie pierwszej. Jednak okazało się, że nikt z grona pedagogicznego nie zdecydował się na objęcie funkcji dyrektora.
Można powiedzieć, że obecną burmistrz zamienił się pan miejscami - wcześniej to ona była pana podwładną…
Nie nazwałbym tego w ten sposób. Kiedy zostałem dyrektorem szkoły, zawsze podkreślałem, że jesteśmy zespołem, który współpracuje przede wszystkim dla dobra młodzieży i pozytywnego wizerunku szkoły. Formalnie rzecz biorąc, faktycznie obecna pani burmistrz była nauczycielką w mojej szkole. Obecnie, zgodnie ze strukturą urzędu, wydział, którym kieruję, bezpośrednio podlega pod Panią Burmistrz.
To na razie koniec lokalnej polityki?
Na razie tak, chociaż projekt "Nowa Marka" nie jest jeszcze zakończony, ale na chwilę obecną chciałbym odpocząć od tego.
W czym upatruje pan porażki KWW Nowa Marka - nie udało wam się zdobyć żadnego mandatu?
Na pewno jednym z powodów było to, że projekt powstał zdecydowanie za późno. Również chyba brakowało mi przekonania, że może on odnieść sukces. Pomysł był także pewną formą ucieczki od odpowiedzialności, którą musiałbym ponieść, opowiadając się po jednej ze stron komitetów ogólnopolskich czy lokalnych. Nigdy nie zdeklarowałem się po stronie żadnej z nich, mimo że różne propozycje padały. Wtedy pojawiła się myśl, żeby spróbować samodzielnie, i tego nie żałuję. Choć projekt nie przyniósł wymiernego efektu w postaci mandatu, jestem zadowolony z wyniku, ponieważ poznałem wielu wspaniałych ludzi, z którymi mam kontakt do dziś.
Mówiło się, że może pan zostać nawet starostą.
Nie zakładałem takiego finału. Pomysł był taki, aby wspierać szkołę nie tylko doświadczeniem, pracując jako nauczyciel czy wychowawca, ale również z poziomu decyzyjności Rady Powiatu. Przez wiele lat moja szkoła, nie miała w swoim gronie radnego - jedynie w ostatnich latach był nim Andrzej Dworzyński. Będąc na posiedzeniach rady i widząc, jak zapadają decyzje dotyczące chociażby wsparcia szkół, trochę zazdrościłem Liceum przy ulicy Kościuszki. Pomyślałem, że jeśli mogę jakoś wesprzeć „Jedynkę”, to może właśnie z pozycji radnego. Taki był zamysł – nie myślałem o żadnych funkcjach.
Będzie pan kandydował na burmistrza Jarocina?
Oj, chyba nie… Nie miałem i raczej nie będę miał takich planów.
Nie wierzę, że nie chce pan spróbować. W końcu ma pan na FB wypisane credo w MJ: „Mogę zaakceptować swoją porażkę, ale nie zaakceptuję tego, że nie próbowałem”.
Tak, tylko ta próba musi być świadoma. Na tę chwilę nie wydaje mi się, żeby była to moja przyszła droga zawodowa. Chętnie podejmuję się nowych wyzwań i potrafię pogodzić się z porażką, ale zawsze wybieram je świadomie. Tutaj nie mam tego przekonania, więc muszę powiedzieć, że raczej nie planuję tego typu decyzji. Na pewno będę chciał się zawodowo rozwijać, ale w którym kierunku to pójdzie - czas pokaże.
Jak pan trafił do Bellator Societas?
Pani Agnieszka Borkiewicz (dyrektor biblioteki publicznej w Jarocinie - red.) zapytała mnie kiedyś, czy nie chciałbym wziąć udziału w inscenizacji – to były początki Bellator Societas w Jarocinie. Zdecydowałem się. Od tego czasu biorę udział we wszystkich inscenizacjach organizowanych przez stowarzyszenie w gminie Jarocin, a także w jego działaniach poza naszym miastem. Ta przygoda trwa i cały czas się rozwija.
W Misterium Pańskim odgrywa pan Marka zwanego “Szczurzą Twarzą”. “M. Bułhakow Mistrz i Małgorzata, bohater epizodyczny; Marek, potężny, wysoki, szeroki w barach, miał twarz zniekształconą germańską maczugą. Był okrutny, bezwzględny, nieczuły.” Dlaczego akurat tę postać?
To centurion, który doprowadził Jezusa przed oblicze Piłata. Myślę, że głównie warunki fizyczne sprawiły, że to właśnie tę postać grałem. Chodziło o wysokiego, barczystego mężczyznę, który swoim silnym barytonem będzie w stanie odpowiednio zabrzmieć na scenie. W inscenizacji Misterium Pańskiego większość podkładów dają lektorzy, natomiast moja postać ma trzy sekwencje mówione. Kluczowe było to, aby odezwać się niską barwą i siłą głosu, co pasowało do charakterystyki tej roli.
Przy okazji Legendy o Św. Marcinie jest Pan dowódcą rzymskich legionów. Było nie było - liderem…
Przy pierwszej inscenizacji grałem Cezara, który szedł ze świtą, towarzyszyły mi damy dworu i wilczarze. W kolejnej inscenizacji byłem żołnierzem, który dowodził legionem. Zmiana ról wynikała z m.in. z moich wcześniejszych doświadczeń - dzięki temu mogłem pogodzić różne funkcje, wiedziałem już jak się zachować, będąc daną postacią - żołnierzem czy dowódcą legionu. Zmiany te były także efektem tego, że pojawiały się również nowe osoby, które swoimi warunkami fizycznymi i zachowaniem lepiej pasowali do ról określonych w scenariuszu. W tym roku mieliśmy na przykład Pana Kazimierza. Kiedy go zobaczyłem, od razu wiedziałem, że będzie to Juliusz Cezar.
Widziałam pana na scenie, śpiewającego, ale też wiemy, że pasjonuje się pan muzyką.
Tak, muzyka pełni bardzo ważną rolę w moim życiu. Pewne umiejętności odziedziczyłem zapewne po dziadku, który grał na akordeonie i był organistą w kościele. Ja, choć nie kończyłem żadnej szkoły muzycznej, lubię zagrać na gitarze i czasem też pośpiewać. Po szkole średniej śpiewałem w chórze absolwentów jarocińskiego liceum i do teraz ciągnie mnie do śpiewania. Do tego doszło zamiłowanie do muzyki reggae i coroczne wyjazdy na koncerty i festiwale.
Dlaczego właśnie reggae?
To zamiłowanie jeszcze ze szkolnych lat, kiedy muzyka reggae zaczynała pojawiać się na polskiej scenie, a w Jarocinie na festiwalu koncertowały takie zespoły jak Izrael, Bakszysz czy Kultura. Obok muzyki punkowej, reggae niosła ze sobą przesłanie buntu i wolności, co z pewnością podobało się wtedy młodemu chłopakowi takiemu jak ja. Dzisiaj to fascynacja bycia z ludźmi, dla których istotnymi wartościami w życiu są miłość i poszanowanie drugiego człowieka.
Jakieś marzenia? Słyszałam, że leci pan na Jamajkę?
To marzenie, które towarzyszyło mi przez wiele lat i faktycznie teraz je realizuję. Już niedługo, bo w połowie stycznia, wylatuję na Jamajkę. Ten wyjazd jest częścią projektu muzycznego „Muzyczna Jamajka”. Będziemy spędzać pełne dwa tygodnie na wyspie, podróżując śladami muzyki reggae i Boba Marleya. Póki co, nie myślę o innych marzeniach - poczekajmy, aż to się spełni, a potem pomyślę o kolejnych.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.