Pacjenci gonią ratowników medycznych z siekierami, duszą, kopią lub rzucają w nich, co mają pod ręką. Agresywni chorzy leżący na szpitalnych oddziałach potrafią wyrwać ze ściany wysięgnik od kroplówki. Czy zwiększa się liczba ataków na pracowników służby zdrowia? Agresja to problem, z którym na co dzień muszą sobie radzić pracownicy służby zdrowia. Większość z nich zdążyła się już przyzwyczaić do wyzwisk i obelżywych słów. Kilka dni temu w sąsiednim powiecie wrzesińskim agresywny pacjent uszkodził pleszewską karetkę. Zaatakował też ratownika i policjanta.
Agresywny pacjent uszkodził szafkę na sprzęt medyczny w nowej karetce jarocińskiego pogotowia ratunkowego
Podobna sytuacja w ostatnim czasie spotkała Zespół Ratownictwa Medycznego z Jarocina. Agresywny pacjent uszkodził wyposażenie w nowej karetce pogotowia ratunkowego.
- Zostaliśmy wezwani do nagłego zatrzymania krążenia do miejscowości Chwalęcin (gm. Nowe Miasto) w kodzie 1, czyli przy użyciu sygnałów świetlnych i dźwiękowych z najwyższym priorytetem. Po przybyciu na miejsce okazało się że "pacjent" jest przytomny, więc zabraliśmy pana do karetki celem zbadania. Z wywiadu okazało się, że mężczyzna jest pod wpływem alkoholu, a w trakcie wykonywania badań robił się coraz bardziej agresywny – opowiada Kamil Rudnicki, ratownik medyczny.
- Chciał wyjść z karetki i wdał się w rozmowę z rodziną, która namawiała go, żeby został i pozwolił się zbadać do końca. Nagle uderzył ręką w szafkę na sprzęt medyczny i uszkodził jej pokrywę, która pękła. Pacjent opuścił karetkę, uderzając jeszcze jednego ze świadków obecnych na miejscu wezwania – opowiada precyzyjnie ratownik medyczny.
Jednocześnie podkreśla, że koszty naprawy okazały się niewielkie.
- Pacjent mógł uszkodzić znacznie droższy sprzęt, jak np. kardiomonitor, który jest warty kilkadziesiąt tysięcy – zaznacza.
„Rzucał ratownikami i policjantami”
W pamięci jarocińskich ratowników zapewne na długo pozostanie akcja z 38-letnim mężczyzną, który miał terroryzować osiedle Konstytucji 3 Maja. Z ustaleń policji wynikało, że pewnego wieczoru idąc zahaczył o zaparkowane auto. Wściekł się. Wziął gumowy stojak od znaku drogowego, powybijał szyby w oplu. Zwyzywał właściciela, który próbował ratować swoje mienie. Policji z pomocą świadków z trudem udało się poskromić agresora. Trafił do policyjnej izby zatrzymań, w której spędził dobę. Dzień później podpalił rower. Wtedy prócz straży pożarnej i policji na miejsce wezwano zespół ratownictwa medycznego.
- „Powiesiło” się na nim czterech ratowników i do tego jeszcze trzech policjantów, a on i tak nimi wszystkimi rzucał. Kiedy wreszcie udało się go obezwładnić, został przywieziony na szpitalny oddział ratunkowy. Trochę się uspokoił. W końcu posadziliśmy go na noszach, po czym został przywiązany pasami. To był bardzo niebezpieczny człowiek. Tak naprawdę to mógł „pozamiatać wszystkich” - opowiada Dariusz Perliński, ratownik.
Najczęściej atakują osoby pod wpływem środków odurzających i alkoholu. Przeważnie są w takim stanie, że nie można do nich dotrzeć, a kiedy już się ockną, to rzucają się na tych, którzy ich ratują.
- Mieliśmy wezwanie do pijanego mężczyzny, który „rozwalił” sobie głowę o ubikację. W czasie transportu do szpitala zauważyłem w lusterku, że zaczyna szarpać i dusić kolegę. Niewiele brakowało, a wyrzuciłby go przez drzwi. Zatrzymałem się i ruszyłem z odsieczą - opisuje Tomasz Raźniak, ratownik z kilkunastoletnim doświadczeniem w pracy w pogotowiu ratunkowym.
- Wezwałem policję. Patrol wyjechał nam naprzeciw, kiedy pacjent zobaczył policjanta, to zaraz spokorniał. Z tego, co pamiętam, to na SOR-e też zachowywał się agresywnie. Aby zszyć mu głowę, trzeba było go położyć na brzuchu i przypiąć pasami - kontynuuje.
Do końca życia zapamięta też mężczyznę, który na pogotowie czekał z… siekierą.
- Wycofaliśmy się, zadzwoniłem po policję. Przyjechały dwa radiowozy i w sześciu wprowadziliśmy go do karetki - informuje ratownik.
Podobnie jest z osobami ze schorzeniami psychicznymi.
- Mieliśmy chłopaka, który rzucał w nas odważnikami, popularnie zwanymi talerzami, które zakłada się na gryf sztangi... Ich waga wynosiła od 10 do 20 kg. Policja była na miejscu i też nie mogli sobie z nim poradzić. To był nasz pierwszy pacjent, którego przywieźliśmy na desce ortopedycznej, a który leżał na brzuchu. Był skuty w kajdanki i powiązany pasami, żeby nas nie zaatakował. Policja użyła nawet gazu łzawiącego - opowiada Adrian Antkowiak.
Pacjent chciał wyskoczyć przez okno
Ratownicy medyczni czasami spotykają się z atakiem w miejscach, w których zupełnie się tego nie spodziewają. Zespół ratownictwa medycznego był u pacjentki na ul. Wojska Polskiego w Jarocinie. Już opuszczali mieszkanie, kiedy kobieta nagle wstała z łóżka i z całej siły uderzyła pięścią pomiędzy łopatki jednego z ratowników
- Całe szczęście, że nie miała nic w ręku, bo równie dobrze mogła koledze wbić nóż w plecy. Nic na to nie wskazywało, że tak zakończy się nasza wizyta - opowiada z przejęciem Dariusz Perliński.
Ratownicy muszą być w każdej chwili przygotowani na wszystko, a bywa, że na reakcję mają sekundy.
- W Witaszycach miałem taką sytuację, że mężczyzna chciał mi wyskoczyć z okna. Pamiętam, jak w ostatniej chwili go złapaliśmy - przypomina sobie Dariusz Perliński.
Opowiada, że czasami pacjenci są tak agresywni, że nie można do nich podejść, nie mówiąc już o zaaplikowaniu leków. Najpierw taka osoba musi być obezwładniona i skuta kajdankami.
- Żeby podać jakikolwiek lek, to trzeba wejść w kontakt z pacjentem. Czasami „wisi” na nim pięciu mężczyzn, a trudno jest mu podać jakikolwiek lek, bo przy każdym nieprzewidzianym ruchu sami możemy się zakłóć. A musimy też pamiętać o swoim bezpieczeństwie, bo jeździmy do ludzi obciążonych różnymi chorobami - kontynuuje ratownik.
„Paramedycy” sami muszą zadbać o swoją formę i sprawność fizyczną. Większość z nich uprawia jakiś sport, a niektórzy trenują sztuki walki: judo, karate. Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie zapowiedziała, że wprowadzi dla ratowników szkolenia z samoobrony.
Pacjenci atakują także lekarzy i pielęgniarki
- Szczególnie agresywni są pacjenci po zespołach uzależnień alkoholowych. Zdarzało się, że wyrywali ze ściany wysięgniki od kroplówek. W kierunku pielęgniarek rzucają tym, co mają w zasięgu ręki, drapali czy opluwali pielęgniarki - opowiada jedna z pielęgniarek jarocińskiego szpitala.
- Pamiętam, jak jeden z pacjentów wstał, wziął stojak z kroplówką, wyszedł na korytarz i zaczął nim machać. W tym czasie korytarzem szły dwie pielęgniarki, jedna przeskoczyła przez konsolę i schowała się w dyżurce, a druga wbiegła na salę chorych. Zadzwoniła po lekarza i ratowników, którzy go spacyfikowali - relacjonuje pielęgniarka.
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.