- Mam problem z utrzymaniem pionu - mówi Marianna Molenda, kiedy odwiedzam ją w jej domu w związku z setnymi urodzinami.
Jubilatkę zastaję w przedpokoju, idzie samodzielnie, nieco pochylona.
- Witamy się wirusowo - proponuje, po czym wyciąga łokieć - proponuje.
Tak też zrobiłyśmy. Marianna Molenda urodziła 14 stycznia 1922 roku w Magnuszewicach.
- Ojciec pochodził z Kotlina, ale był za chlebem w Niemczech. Jak Polska odzyskała niepodległość, to z bratem wrócili, bo chcieli odbudować nasz kraj - zaczyna opowiadać pani Marianna.
W Magnuszewicach poznał jej mamę. W 1920 roku pobrali się. Małżeństwu żyło się ciężko. Nie mieli pracy. Franciszek Wyrwas zdecydował się na wyjazd do Francji, która była jednym z najbardziej popularnych kierunków emigracji wśród Polaków XX wieku. W 1922 roku na świat przyszła pani Marianna. Dwa tygodnie po jej narodzinach ojciec wyjechał za pracą.
- Szybko mnie ochrzcili i tata z wujem wyjechali. Najpierw byli w Alzacji, ale ta kopalnia była głęboka i było tak gorąco, że nie można były wytrzymać - opowiada z przejęciem.
Mimo niechęci całe życie szyłam, taki był mój los
Szczęśliwie braciom udało się znaleźć pracę w miejscowości Billy-Montigny na północy Francji.
- Ja z mamą i dwiema ciociami wyjechałyśmy w 1923 roku. Z opowiadań wiem, że do Gdańska dotarłyśmy pociągiem, a potem statkiem płynęłyśmy do Francji. Miałam wtedy 1,5 roku - relacjonuje.
Tam na świat przyszło rodzeństwo najstarszej mieszkanki gminy Kotlin. Miała brata i o trzy lata młodszą siostrę. Niestety chłopiec zmarł jako niemowlę. Ojciec pracował w kopalni, a mama Wiktoria zajmowała się prowadzeniem domu, ogrodu i hodowlą drobiu oraz królików. Marianna chodziła do katolickiej szkoły. Tam też uczyła się języka polskiego.
- Mama mnie nie chowała na naukowca, ale dobrą gospodynię domową. W jej mniemaniu, jak umiałam dobrze gotować, szyć, to byłam super dziewczyną. Nie chwaląc się, byłam dobrą uczennicą. Wszystko mnie interesowało. Szkołę podstawową skończyłam w 1934 roku. Mama wypędziła mnie do krawcowej, żebym nauczyła się szyć. Jak dyrektorce powiedziałam, że nigdzie dalej nie pójdę, tylko mam się uczyć szyć, to ona złapała się za głowę i powiedziała: „Matko Boska! Ty jesteś najgorsza z prac domowych”. Dyrektorka chciała, aby mama przyszła do szkoły, ale ona nie miała po co tam iść, bo nic nie rozumiała po francusku, a ojciec nie angażował w wychowanie dzieci. I tak już zostało. Mimo niechęci całe życie szyłam, taki był mój los - opowiada.
Za jedzeniem jechaliśmy 60 km
Jubilatka straciła szybko mamę. Kobieta chorowała i zmarła w wieku 43 lat. To ona przejęła prowadzenie domu. Trudny czas osobisty przypadł na okres II wojny światowej.
- Największym problemem było zdobycie jedzenia. Jako najstarsza jeździłam na rowerze i szukałam jedzenia, prosiłam gospodarzy, aby coś sprzedali, ale było bardzo trudno, bo oni mieli tysiące takich osób jak ja. Za jedzeniem jechaliśmy 60 km. Jak opony się zdarły, to nie było już na czym jechać. Potem w poszukiwaniu jedzenia ruszyła siostra, bo ona była bardziej odważna. W zamian za to jeździła pracować w żniwa - przypomina sobie.
Pamięta również działania wojenne, które miały miejsce w Billy-Montigny. Z każdym rokiem żyło się coraz trudniej, brakowało dosłownie wszystkiego. Marianna próbowała szukać lepszego życia w Belgii. Choć nie dostała wizy, to wyruszyła do brata matki.
- Na granicy wszystkim kazali wysiadać z pociągu. Byłam wystraszona. Cofałam się do końca wagonu. Taki mężczyzna wziął mnie pod pachę, przepchnął mnie i przeszłam. Ale zaś dziad się do mnie przyczepił. Na szczęście w Brukseli na dworcu czekała na niego żona - opowiada stulatka.
Jechaliśmy pociągiem towarowym, siedzieliśmy na słomie
Po kilkudziesięciu tygodniach wróciła z Belgii do Francji. Przez kolegę ojca, który był wojskowym, poznała męża - również wojskowego z Polski.
- Antoni od pierwszego wejrzenia chciał się ze mną żenić, bo mu się spodobałam. Na małżeństwo zdecydowałam się po trzech miesiącach znajomości - zaznacza.
Na ślubnym kobiercu stanęli w 1945 roku.
- Mąż pracował w angielskim wojsku, ale potem kazali im iść do cywila lub wyjechać do Anglii. Ja tam nie chciałam jechać. Nie znałam języka. Antoni napisał do rodziny do Poznania i ostatecznie wróciliśmy do kraju. Jechaliśmy pociągiem towarowym, siedzieliśmy na słomie - opowiada.
W trudnych warunkach podróżowali górnicy, którzy z Francji wracali na Śląsk do pracy w kopalniach. Molendowie dotarli do Wrocławia, a potem do Poznania. Początkowo schronienie znaleźli u męża siostry. Antoni pracy za namową kolegi szukał w Szczecinie. Marianna wyjechała do rodziny do Leszna. Ostatecznie para razem zamieszkała w Szczecinie. On pracował w urzędzie wojewódzkim, a ona szyła. Mężczyźnie udało się uzyskać przeniesienie do pracy w urzędzie wojewódzkim w Poznaniu. Małżeństwo wróciło do stolicy Wielkopolski.
- W 1955 roku udało mi się zahaczyć na targach poznańskich - opowiada.
Było to możliwe dzięki temu, że znałam francuski.
- Pracowałam na stoisku we francuskiej firmie. Na początku zarobki były słabe, bo płaciła polska dyrekcja targów. Potem wynagrodzenie dostawaliśmy bezpośrednio od Francuzów. Płacili we frankach. Zakupy robiliśmy w Baltonie. Kupowaliśmy przede wszystkim koniaki, które odsprzedawaliśmy w Delikatesach - wspomina z sentymentem.
Co miałam oszczędzać na starość
Z Międzynarodowymi Targami Poznańskimi była związana do 1992 roku, a na co dzień zajmowała się szyciem. Z biegiem czasu stała się dobrą krawcową. Bardzo dużo szyła na zamówienie w domu. W 1960 r. Molendowie otrzymali mieszkanie w pobliżu targów. W międzyczasie mąż jubilatki zmienił pracę. Znalazł zatrudnienie w spółdzielni samochodowej, prowadził sprawy administracyjne. Małżonek zmarł w 1979 roku. Seniorka marzyła zawsze o podróżach. Jej pragnienie ziściło się dopiero w podeszłym wieku.
- Byłam w Turcji, Tunezji, Egipcie, Hiszpanii i Izraelu. W większości z nich po kilka razy. Najbardziej podobało mi się w Egipcie. Niesamowitym przeżyciem było wejście do piramid. Moim marzeniem od dzieciństwa, w szkole podstawowej było pojechać do Ziemi Świętej i udało mi się je spełnić. Z kolei z siostrą zwiedziłam całą Francję. Ostatni raz byłam tam w 1990 roku. Co miałam oszczędzać na starość? Póki mogłam, to jeździłam. Trzeba trochę pożyć. Jak mogłam, to kogoś zabierałam. - Byłam z ciocią w Hiszpanii, Turcji i Tunezji - potwierdza Krystyna Mikołajek, która opiekuje się seniorką. Jubilatce nie udało się dotrzeć do Ameryki i Australii.
W 2013 roku przebywała akurat w rodzinnych stronach, kiedy przeszła zawał.
- Lekarka nie dawała jej dużych szans. Mówiła, że jak przeżyje pół roku to będzie naprawdę cud. A już minęło ponad 8 lat. W 2015 złamała nogę. Ciocia mówiła, że już nie wstanie. Ale rehabilitacja pomogła - opowiada pani Krystyna. Seniorka pisze jeszcze po francusku. - Po świętach Bożego Narodzenia wysłała kartkę do rodziny do Francji, ale póki co nikt nie odpisał - zaznacza Krystyna Mikołajek. - Myślę, że ona już nie żyje - dywaguje jubilatka.
Co chciałaby powiedzieć młodym ludziom?
- Żeby wszyscy żyli 100 lat - odpowiada bez zastanowienia.
Po raz pierwszy tekst ukazał się na portalu jarocinska.pl w marcu 2022 roku.
UWAGA - NAGRAJ NAM TEMAT - Zobacz TUTAJ
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.