reklama
reklama

Szymon Gruchalski: "Na przesłanie zdjęcia z Tour de France mam 20 sekund" [PODCAST]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Sport Kilka dni po Tour de France nasze studio podcastowe odwiedził Szymon Gruchalski. Porozmawialiśmy między innymi o pracy fotografa, którą wykonywał podczas Wielkiej Pętli. Zapraszamy do wysłuchania podcastu.
reklama

Całą rozmowę możesz odsłuchać w formie podcastu powyżej. Poniżej prezentujemy tylko fragmenty w wersji tekstowej

Tour de Pologne drogą do kariery

Jakub Piotrowicz (jarocinska.pl): Zanim porozmawiamy o Wielkiej Pętli, chciałbym porozmawiać o drodze, którą pan przebył, zanim w ogóle pojawił się pan we Francji. Z tego, co kojarzę, to ona zaczęła się kilkanaście lat temu podczas Tour de Pologne?

Szymon Gruchalski: W zasadzie tak. Ja w sumie taki moment, w którym zacząłem cokolwiek robić świadomie i mogę mówić o tym, że od tamtego czasu coś się dzieje, to jest 2006 rok. Z Karoliną Giezek pojechaliśmy do Santander na Mistrzostwa Europy w MTB. Wtedy kupiłem pierwszą swoją lustrzankę. Krzysiu Rybarczyk, tata innej zawodniczki doradził i mówi: „Szymon kup najdroższy aparat, na jaki cię stać, ja ci pierwszy obiekt pożyczę, jeśli to będzie Nikon”, bo on w tym systemie pracował. Kupiłem więc  najdroższego Nikona na jakiego mnie było stać wtedy i pojechałem, zrobiłem tam swoje pierwsze zdjęcia, które poszły nawet do jakichś magazynów, bo byłem jedynym fotografem z Polski. Dostałem za to pieniążki i zacząłem drążyć: „A dlaczego tak te zdjęcia wyszły? Dlaczego tak wyglądają? A co się stanie jak tam coś zmienię w tym aparacie?”

Przez kilka kolejnych lat ze swoimi zawodnikami jeździłem na bardzo fajne wyścigi i system pracy wyglądał tak, że przygotowywałem ich do startu, oni szli na start, a ja brałem aparaty i szedłem do lasu czy na trasę i robiłem im zdjęcia, i tak uczyłem się fotografowania. Oni już się ścigali, ja ich dopingowałem, podawałem czasy, ale robiłem też zdjęcia. Tak to się rozkręcało i doszło do momentu Tour de Pologne. Maciek Paterski - w barwach różnych włoskich ekip, ale w w Polsce mógł startować składzie reprezentacji Polski na Tour de Pologne, więc jeździłem za nim jako kibic i oczywiście robiłem zdjęcia.

Miałem też akredytację i po dwóch takich sezonach starałem się o motocykl, żeby ktoś mi go użyczył i, żebym z niego mógł robić zdjęcia. Minęło kilka sezonów i dostaję telefon. Pamiętam, że jechałem z zawodów w biegach na orientację z młodzieżą z Liceum i dostaję telefon, że Tour de Pologne szuka nowego fotografa i pyta, czy chciałbym się tym zająć. Mam 15 minut na podjęcie decyzji. Po 15 minutach oczywiście oddzwoniłem, że biorę to, chociaż totalnie nie wiedziałem, z czym to się będzie wiązało.
To było 12 lat temu. Po pierwszym Tour de Pologne powiedziałem, że nigdy więcej, bo strasznie okupiłem to zdrowotnie. Kolejny Tour startował we Włoszech. To był jubileuszowy, więc stwierdziłem: “No fajnie by było zacząć we Włoszech i jeszcze zobaczyć to kolarstwo tam. No to jeszcze jeden zrobię”. A później już tak jakoś się ułożyło, że co roku dokładałem kolejne i dzięki temu wyścigowi poznawałem kolejne osoby. I te wszystkie znajomości, które gdzieś po drodze się trafiają, później coś zawsze gdzieś wnoszą.

Jeszcze zanim dotarł pan do Tour de France, były inne wyścigi. Co jeszcze pan fotografował, zanim nadeszła Wielka Pętla?

W weekendy akredytowałem się na wszystko, co się dookoła działo. Jeździłem na eliminacje mistrzostwa świata w piłce ręcznej, na puchary Europy w piłce nożnej, pamiętne mecze Lecha Poznań z Juventusem, na mecze reprezentacji Polski w piłce nożnej, skoki narciarskie, finały Ligi Mistrzów w piłce siatkowej ze Skrą Bełchatów, jeździłem na imprezy kolarskie z Maćkiem Paterskim, który startował w barwach Liquigasu.

Później była współpraca z grupą Verva ActiveJet i dzięki dyrektorowi Piotrkowi Kosmali dostałem szansę zaistnienia, zobaczenia na własne oczy i fotografowania na wyścigach takich, jak Dookoła Katalonii, Volta Algarve czy Tour des Fjordes. Później dochodziły kolejne wyścigi - klasyki w Hamburgu czy Tour of the Alps.

Pracę na wyścigach łączył pan przez długi czas z byciem nauczycielem wychowania fizycznego w Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Kościuszki w Jarocinie. W pewnym momencie musiał jednak pan wybrać i postawił na fotografowanie kolarzy. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, to była właściwa decyzja?

Nie mam w zwyczaju żałować swoich decyzji - choćby nie wiem jakie konsekwencje one za sobą pociągnęły, to zawsze uważam, że one mnie w jakiś sposób kształtują. Jeśli coś dalej później gdzieś osiągnę czy do czegoś dojdę, to jest to efektem wszystkich rzeczy, które się po drodze wydarzyły, ale nie powiem, że nie brakuje mi pracy w szkole. Bardzo lubiłem to zajęcie i bardzo lubię kontakt z młodzieżą i ludzi, którzy pracują w tej szkole.

Natomiast już nie dało się tego połączyć z wyjazdami, bo też czułem, że kolarstwo i te wyścigi to też jest moje marzenie i czułem, że gdzieś coś mi umyka, jeśli muszę odmówić jakiegoś jednego, drugiego, trzeciego wyścigu, o którym zawsze marzyłem.

Nie można ukrywać, że chodzi też o względy finansowe. Szkolnictwo w kraju jest finansowane jak jest i prestiż tej pracy nie jest najwyższych lotów. Natomiast fotografia, zwłaszcza ta sportowa i ta kolarska, jest takim dosyć niszowym zajęciem. Jest na tyle specyficzna, że nie ma aż tak dużo osób się tym zajmujących. A te, które się zajmują, to są już na bardzo wysokim poziomie i tam się wbić jest bardzo trudno, ale to się wiąże właśnie z tą satysfakcją jakąś - też później finansową.

Praca fotografa Tour de France od kulis

Jak wygląda praca fotografa na Tour de France od kulis? Fani, którzy są przed telewizorami widzą tylko jakiegoś gościa z aparatem na motocyklu, ale to pewnie tylko pozory.

Ten moment kiedy jesteśmy na motocyklu to taka praca, którą faktycznie widać. Natomiast większa część jest niezauważalna. Zaczyna się już od samego planowania tego wyścigu. Pracuję w taki sposób z moją agencją, że oni mi dają totalnie wolną rękę, ja wszystko organizuję sam - wszystkie hotele, sposób, w jaki się dostanę na wyścig, sposób, w jaki będę się przemieszczał między etapami czy po etapie. Wszystko sam finansuję i później mam to refakturowane. Cała logistyka zajmuje mi powiedzmy 80% mojej energii.

Ważne jest studiowanie roadbooka. To jest biblia wyścigów, w której jest wszystko od momentu, jak mamy dostać się na start i później dostęp do mety, jak wygląda profil etapu i trasa. Jeśli jadę na motocyklu muszę pilnować, gdzie są premie specjalne, lotne czy górskie, bo są przepisy odnośnie jazdy tym motocyklem i pewne zachowania, których nie wolno prezentować.

Z etapu średnio wysyłam na serwer około 120-150 zdjęć prosto z motocykla, w zależności też od zasięgu, jaki mam. Mam przy sobie trzy karty SIM, dwa telefony, jeden router i zawsze po prostu przełączam się pomiędzy tym, bo nie zawsze są ci sami operatorzy, a to nikogo nie interesuje

Na mecie jestem dwie minuty przed kolarzami. Zajmuję tam pozycję, ustawiam wszystko w aparacie już tak pod zdjęcie typowo z mety. One idą prosto z aparatu, nie są później nigdzie obrabiane. Na przesłanie zdjęcia, zawodnika, który wjeżdża na metę i wygrywa na takim Tour de France mam może 20 sekund. Jeśli wyślę to zdjęcie po dwóch minutach to w zasadzie już nie muszę go wysyłać, bo edytorzy z różnego rodzaju mediów tylko patrzą, które zdjęcie wejdzie pierwsze - od razu je kupują i ta agencja, która je wysłała - wygrała. To jest drugi wyścig. Trudność polega na tym, że na mecie Tour de France zasięgu nie ma w ogóle, więc często jest tak, że robię zdjęcie, a później biegnę 150 metrów dalej i próbuję łapać zasięg i w najsłabszej jakości to zdjęcie wysłać, żeby jakiekolwiek w ogóle poszło. 

Na „kresce” możemy mieć Internet 10 mega na sekundę, tylko to kosztuje 3.000 euro. Jeśli chciałbym w biurze prasowym mieć internet na Tour de France, to nie ma tak, jak na wszystkich wyścigach na całym świecie, że jest hasło i login, i „korzystajcie proszę”, tylko trzeba zapłacić.

Dzień się kończy. Jest godzina 20:00, a muszę jeszcze dotrzeć do hotelu, który czasami jest 100 km dalej. Muszę naładować baterie w aparacie i w routerze, sprawdzić dziesięć razy wszystko czy wszystko działa, przygotować się na kolejny etap idę spać i rano się powtarza historia.

Agencje i media czekają na jedno jedyne zdjęcie z etapu Tour de France

Wieloma świetnymi ujęciami dzieli się pan na swojej stronie na Facebooku, ale mało kto wie jak one powstają. Jak zatem wygląda proces powstawania tak idealnego kadru?

Trzeba cały czas być czujnym, bo może się okazać, że to zdjęcie z danego etapu będzie można zrobić na trzech ostatnich kilometrach, kiedy Pogacar zaatakuje Vingegaarda, a agencje i media czekają na to zdjęcie, na którym zawodnik atakuje. I tak naprawdę można przez cały etap fotografować, robić różnego rodzaju rzeczy, ale potem się okaże, że to najbardziej charakterystyczne zdjęcie powstanie w ostatniej chwili.

Ma pan już jakieś swoje ulubione kadry z tegorocznego Tour de France?

Chyba to będą zdjęcia takie widokowe z kraju Basków z widokiem na Ocean w tle i z zawodnikami przejeżdżającymi. Naprawdę wypracowałem ten kadr, jest po prostu śliczny, choć nic wielkiego się tam na nim nie dzieje.

Taka praca to nie tylko zdjęcia, ale i masa historii orazcanegdot. Ma pan jakieś ciekawe wspomnienia z tras?

Na wyścigach jest tak, że jak ci się coś wydarzy raz czy drugi, to później wstajesz i pierwsza myśl jest: “No dobra, no to co dzisiaj będzie”, bo codziennie się coś takiego dzieje. To są historie typu, że ze zmęczenia w hotelu myję zęby i coś ta pasta się nie pieni, a okazuje się, że to jest krem do rąk. Są też takie historie, że w dobrym hotelu człowiek zostanie pogryziony przez pluskwy. To są sytuacje życiowe. Po prostu, to się dzieje na wyścigach.

Czasami mam feedback od ludzi, że powinienem to notować i jakąś książkę napisać. Takim moim notesem jest profil na Facebooku Szymon Gruchalski Cycling, który jest prowadzony po polsku a Instagrama staram się prowadzić po angielsku. Może kiedyś te historie gdzieś tam zbiorę w większą całość.

Czemu był pan obecny tylko podczas pierwszych dziewięciu etapów Tour de France, a nie podczas całego wyścigu?

To jest wyścig trzytygodniowy. Jest on dużym obciążeniem dla wszystkich. Po jakimś czasie zachodzi ryzyko popełniania błędów na bazie zmęczenia czy popadania w jakąś rutynę. To jest pierwsza przyczyna, dla której zmienia się często obsadę w połowie wyścigu, i to nie tylko dotyczy fotografów. Ekipy kolarskie zmieniają wtedy masażystów czy mechanika. Mimo wszystko, jest to Tour de France, każdy chce to robić. Każdy chce tam być i ja jestem bardziej takim człowiekiem, który tam się wspina dopiero. Moja agencja Cor Vos dała mi taką szansę i z chłopakami, którzy przyjeżdżają na moje miejsce się właśnie dzielimy tym wyścigiem, czyli ja robię połowę - dziewięć etapów plus prezentacja - a oni przyjeżdżają na drugą część.

Miał pan jakiś wybór, jeśli chodzi o dobór etapów i mógł na przykład pojechać na sam koniec wyścigu?

To było z góry założone, że ja robię pół wyścigu. Natomiast miałem wolną rękę, co będę robił w drugiej połowie wyścigu. Mogłem zostać i robić wyścig do końca. Miałem nawet plan, że wrócę do Polski, trochę odpocznę i polecę sobie do Paryża na finał, ale przy ponad stu dniach wyścigowych, plus dni, w których muszę się przemieszczać, podróżować, przy takiej ilości siedzenia na walizkach i noszenia wiecznie trzech szczoteczek do zębów w różnych miejscach, w różnych kosmetykach, żeby nie zapomnieć i takiego bycia cały czas na rozdrożu, to później każdy dzień w domu człowiek ceni jak najlepsze wakacje - więc wcale mi nie brakowało i te 9 dni to jest tak optymalnie. To jest bardzo dużo, jeśli chodzi o wyścig etapowy, bo do tej pory jedyny 9-dniowy wyścig, jaki jechałem to Paryż - Nicea. To naprawdę daje w kość.

Wyjątkowe Tour de Pologne dla Jarociniaków

Kolejna data zaznaczona na czerwono w pańskim kalendarzu to pewnie 28 lipca i Tour de Pologne, a więc powrót do pańskich kolarsko-fotograficznych korzeni. Będzie to też pewnie dla pana wyjątkowy Tour, gdyż kolarze przejadą niedaleko Jarocina.

Tak. Był moment, w którym już dostałem pierwsze informacje, gdzie ten wyścig będzie rozgrywany i wtedy odezwałem się do Lang Teamu, czy jest szansa, żeby wyścig pociągnąć do Jarocina. Mamy świetne podłoże ku temu, bo jedzie Maciek Paterski, który pochodzi z Jarocina. Do tego mamy Aleję Światowego Dnia Roweru, która jest też taką pierwszą na świecie, która powstała. Oczywiście są  świetne tereny i droga prowadząca od Żerkowa, „mityczna” górka w Śmiełowie, która - w skali w wyścigu - jest zaledwie zmarszczką nawet nienadającą się zbytnio na premię górską, ale z pewnością dla wielu lokalnych kibiców byłaby miejscem takim widowiskowym.
Spróbowałem zainicjować sytuację, w której by Tour de Pologne przejechał przez Jarocin. Natomiast przepisy UCI mówią, że średnia długość kilometrów etapu z całego wyścigu nie może być większa niż 180 km dziennie, czyli jeśli w jakiś dzień zrobimy etap 200 km to w kolejny musi być 160 - średnio 180. Kiedy ja dostałem tę mapę, to oni już mieli zaplanowane prawie 220-kilometrowy etap. Nie było szans, żeby cokolwiek dołożyć.

Najbliżej nas będzie w Środzie Wielkopolskiej, będzie tam premia lotna. Zapewne tam na tej premii zsiądę z motocykla, więc to będzie okazja, żeby się spotkać, przybić pionę, ale też na Targach Poznańskich, gdzie będzie start wyścigu lub na samochodowym Torze Poznań, gdzie będzie zlokalizowana meta.

Tour de Pologne jest imprezą w zasadzie w środku sezonu, więc jakie ma pan plany na kolarską jesień 2023? 

Mistrzostwa Świata odbywają się zaraz po Tour de Pologne w Glasgow. Mnie tam nie będzie, nie wybieram się, chociaż z Polskim Związkiem Kolarskim rozmawiałem o takich historiach i wstępnie byliśmy na „tak”, ale ja też tam nie drążyłem mocno tematu, bo jak mówiłem - każdy dzień w domu jest złotem. Zaraz po czempionacie jadę na klasyk w Hamburgu. Później jest wyścig dookoła Chorwacji. Na koniec mam dwa tygodnie klasyków we Włoszech zakończonych Il Lombardia, i to będzie chyba koniec sezonu - gdzieś w okolicach pierwszej połowy października.

Na koniec, czego panu życzyć zarówno zawodowo, jak i prywatnie?

Myślę, że zawodowo realizacji tych wszystkich wyścigów, tych wszystkich imprez, które gdzieś tam z tyłu głowy mam przed sobą. Chciałbym je zrobić, ale w sposób, który da mi satysfakcję czysto fotograficzną, a niekoniecznie zadowolenie związane z korzyściami finansowymi. Prywatnie chciałbym więcej czasu spędzać w domu i zajmować się normalnymi codziennymi rzeczami, żeby to wszystko się tak poukładało, żebym mógł pogodzić życie prywatne z realizacją tych wszystkich pasji. Chciałbym mieszkać gdzieś w okolicy, wybudować dom i spokojnie sobie wieczorem robić grilla, i oglądać wyścigi, na których akurat nie pracuję - z takim poczuciem spełnienia.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama