reklama

Grzegorz Gałuszka: "Mistrzostwo Polski to mój największy sukces" [PODCAST Rozmowy Kubackiego]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

SportGościem czwartego odcinka podcastu "Rozmowy Kubackiego" był świeżo upieczony Mistrz Polski Masters w siatkówce plażowej - Grzegorz Gałuszka. Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.
reklama

Początki znajomości z siatkówką

Jakub Piotrowicz, Gazeta Jarocińska: Zanim przejdziemy do pana ostatniego sukcesu, to chciałbym nieco powspominać. Pamięta pan pierwszy dzień, w którym miał pan styczność z piłką do siatkówki?

Grzegorz Gałuszka: To było bardzo wiele lat temu. Byłem na obozie przysposobienia obronnego i tam dziewczyny z Wieruszowa grały w siatkówkę. No i od tego czasu jakoś się zaraziłem. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z piłką siatkową. Od czwartej klasy trenowałem piłkę koszykową i na początku nawet nie wiedziałem, jak ręce układać do odbicia górnego. Kiedy poszedłem do szkoły średniej, to trafiłem do pana Janiaka, wicedyrektora Liceum Ogólnokształcącego w Pleszewie i zacząłem grać i od razu po trzech miesiącach dostałem się do składu reprezentacji szkoły.

Czy już wtedy, podczas tego obozu widział pan, że siatkówka to będzie coś, z czym zwiążę pan całe swoje życie?

Gdzieś tam podświadomie pewnie wyszedłem z założenia, że to jest dyscyplina dla mnie. Koszykówka jednak jest sportem kontaktowym. Może nie tak, jak piłka ręczna, ale ten kontakt jest zawsze. W przypadku siatkówki jakiś tam dystans od przeciwnika jest i mentalnie bardzo mi to odpowiadało.

reklama

Jak sam pan wspomniał, jest pan nauczycielem wychowania fizycznego, ale poza byciem siatkarzem, jest pan także trenerem i szkoli dzieci i młodzież. Dlaczego tym się pan zajął?

Zawsze czułem, że jestem stworzony do uczenia innych, a szczególnie do dzieci i młodzieży, która w jakimś stopniu ma jakiekolwiek deficyty czy jest w jakimś stopniu pokrzywdzona przez los, czy przez różne sytuacje i zajmowałem się szkoleniem różnych zawodników i uzdolnionych i właśnie takich, którzy mają jakiekolwiek braki. Wydaje mi się, że to jest coś co daje mi radość i przyjemność.

Doszły mnie słuchy, że rezygnuję pana ze szkolenia dzieci i młodzieży. Dlaczego?

Tak. Podjąłem taką decyzję z wielu powodów. Nie będę tutaj się rozwodził na tematy przede wszystkim osobiste. Pozostanę jeszcze w szkole jako nauczyciel natomiast, gdzieś tam pewne rzeczy zadziały się w moim życiu i musiałem takie decyzje podjąć, żeby w jakimś stopniu funkcjonować jako człowiek. Będę jednak miło wspominać czas, który spędziłem w szkołach i powoli zaczynam przygotowywać się też do emerytury.

reklama

Nikt nie próbował pana namawiać by kontynuował pan swoją działalność MKS-ie Jarocin?

Były takie rozmowy. Moi przyjaciele i znajomi uważali, że mam dobre podejście do nauczania, każdego dziecka. Szanuje każdego człowieka - nie tylko dzieci młodzież i staram się każdego wspierać. Natomiast w jakimś stopniu aktualnie sam potrzebuje wsparcia przez różne sytuacje. Dlatego uważam, że po prostu nie jestem w stanie na tyle dawać z siebie i trzeba sobie to jasno powiedzieć, że jeśli człowiek ma jakieś problemy i trudno sobie z tymi problemami poradzić, to nie jest w stanie tak naprawdę dawać z siebie innym ludziom stu procent. Potrzebuję też troszeczkę izolacji od kontaktów z ludźmi, kontaktów z dziećmi, nawet mimo tego, że tak jak wspomniałem bardzo dużo dobrej energii dostałem od dzieci i młodzieży szczególnie niepełnosprawnej, bo uważam, że po prostu dzieci i młodzież no i dorośli - też niepełnosprawni - czasami pokazują nam to, czego my, tak naprawdę w życiu codziennym nie doceniamy

reklama

Wyczekany medal

Niedawno został pan Mistrzem Polski Masters w siatkówce plażowej. Jak w ogóle do tego doszło, że wystartował pan w tych zawodach?

Możemy to w sumie jako anegdotę potraktować, bo nie wiedziałem, czy wrócę z wyprawy rowerowej, na którą pojechałem w Alpy. Zresztą zawsze mnie góry ciągnęły. Chodzę po różnych górach Polski. Wracając do pytania. Jak już stwierdziłem, że dam radę dojechać do Polski, to byłem w Chorwacji i wracając napisałem do kolegi, z którym w tym roku miałem grać - Wojtka Nurczyńskiego z Bydgoszczy, czy po prostu znalazł sobie jakiegoś partnera. Napisał, że nie, więc odpisałem mu “To zapisz nas” i okazało się, że po prostu zagraliśmy na tych mistrzostwach. W międzyczasie napisałem jeszcze do mojej znajomej z Wrocławia. No i w sumie z nią nie zagrałem, ale udało się dogadać z Hanią Cyburt no i po prostu udało się wywalczyć Mistrzostwo Polski, co dla mnie jest naprawdę osobiście największym sukcesem. Gdzieś tam to cały czas jest we mnie, mimo tego, że już troszeczkę czasu upłynęło. Także to zbieg okoliczności, że udało się zagrać gdzieś, że moi partnerzy też nie znaleźli sobie kolegów do gry i mogłem z nimi zagrać. Czekałem na ten medal wiele lat. I mimo że był to brązowy medal, to był on bardzo bardzo upragniony, bo pierwszy. Dzień później mimo tego, że były olbrzymie zakwasy i czułem się bardzo zmęczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie, bo każdy z tych 11 setów, które zagrałem był bardzo obciążający psychicznie, bo każdy mecz mógł się skończyć dla nas porażką. Tym bardziej że często bywało tak, że drużyna przeciwna miała piłki piłki meczowe. Cieszę się, że mogłem zagrać i że udało się osiągnąć taki sukces. Te dwa medale na imprezie to jest dla mnie coś wyjątkowego.

reklama

Czyli nie spodziewał się pan, że w ogóle będzie walczyć, chociażby o jeden medal?

No nie spodziewałem, że się uda chociaż jeden. Mecz o trzecie miejsce był bardzo trudny i wymagający z gospodarzami - prywatnie moim znajomymi. No wiadomo, że i oni dążyli do medalu i chcieli go zdobyć. Tym bardziej że zrobili bardzo duże postępy a my byliśmy już zmęczeni. Natomiast udało się zdobyć ten brązowy medal, co było dla mnie bardzo istotne, bo nie wiadomo czy w mikstach tak by się udało. Tym bardziej że to faktycznie turniej mikstowy też nie był taki prosty i łatwy. Mogliśmy nie awansować do półfinału, bo przegraliśmy pierwszy mecz w tie-breaku. Na szczęście pozbieraliśmy się razem z Hanią i wyrzuciliśmy śmieci z głowy i udało się powalczyć na tyle, że zdobyliśmy Mistrzostwo Polski.

Czy kiedykolwiek wcześniej był pan, chociażby blisko zdobycia medalu, czy to pierwsze taka tego typu sytuacja w pańskiej karierze?

Najlepsze rezultat, który wcześniej osiągnąłem, to było siódme miejsce w Polsce. Wydaje mi się, że szanse były na troszeczkę lepszy wynik, natomiast siódme miejsce to też był całkiem niezły rezultat, zwłaszcza że podczas tych zawodów było tam ponad 20 zespołów.

Pytanie z kategorii retorycznych. To największy Pański sukces?

Jako człowieka, jako zawodnika - tak, na pewno. Dążyłem do tego przez wiele lat i cieszę się z tego, że to się udało osiągnąć. Wiadomo, że nie gram sam, bo na plaży się gra parami, to też jest zasługa mojej partnerki - bardzo sympatycznej dziewczyny, która też mnie motywowała i nie wywierała presji. Wiadomo, że ciężar gry niejako spoczywa na mężczyźnie w mikstach. To on kończy te ataki. Natomiast kobieta też musi przyjmować, czasami z pierwszej piłki rozgrywa. No i ja jestem w sumie wykonawcą jakichś tam można powiedzieć wyroków na siatce.

Wojtek też mnie motywuje. Dużo mnie nauczył. Przez kilka lat graliśmy ze sobą turnieje. Zawsze się udawało jakieś tam medalowe miejsca zdobyć. Natomiast to wszystko było po to, żeby właśnie na tych mistrzostwach dać z siebie wszystko i wydaje mi się, że na tyle na ile mogliśmy, to daliśmy z siebie tyle, a może nawet więcej niż potrafiliśmy. Czy będą kolejne medale? Trudno powiedzieć, bo każdy turniej, każdy sezon jest inny. Nie wiadomo jak to się wszystko potoczy. Natomiast trzeba się cieszyć z tego, co się osiągnęło i naprawdę kilka tygodni minęło od od tego sukcesu, ale ciągle to jest żywe.

Rower sposobem na oczyszczenie głowy

Kolejną pańską pasją jest jazda na rowerze. Nie mam tu jednak na myśli zwykłych takich krótkich wycieczek, ale no są to ciężkie wyprawy po kilka tysięcy kilometrów. Jak to się stało, że zaczął pan jeździć takie długie dystanse?

Wróciłem do roweru po wielu wielu latach. Zresztą zawsze rower mi towarzyszył od dziecka. Lubiłem jeździć na rowerze. W sumie dużo bardziej niż na przykład biegać (śmiech). Ale rower daje taką no nie do wytłumaczenia wolność. Ja nie potrafię tego słowami wytłumaczyć. Wsiadam na rower i po prostu, może nie zapominam, bo myśli przychodzą różnego rodzaju - gdzieś to wszystko, te stresy powiedzmy życia codziennego, niejako ta jazda po różnych drogach czy szutrowych, czy polnych, czy asfalcie to mnie bardzo oczyszcza - powoduje, że wracam do stabilizacji emocjonalnej i psychicznej. No i jest to kolejna moja pasja. Zresztą tych pasji jest dużo i cieszę się z tego, że nie mam czasu na to, żeby się nudzić. W 2015 roku wymyśliłem sobie wyprawę dookoła Polski. Bardzo taką kameralną można powiedzieć. Niewiele osób wiedziało o tym. Nie byłem tak naprawdę przygotowany. Nie wiedziałem jak to w ogóle przeżyje, jak logistycznie to rozwiązać. Spałem po agroturystykach, czasami na łonie natury w namiocie. Ruszyłem na tą wyprawę i od razu w pierwszym albo w drugim dniu obciążenia kolano mi spuchło, więc walczyłem z tym bólem. Mimo bólu fizycznego to jest po prostu do zrobienia. Można powiedzieć, że organizm sam się leczy w jakimś stopniu. Nie mówię tu oczywiście kontuzjach czy złamaniach, czy czymkolwiek takim, przez co trzeba byłoby przerwać tę jazdę.

Zaczynałem w Przewozie przy granicy z Niemcami. Później jechałem wybrzeżem. Zatrzymałem się w Trójmieście u mojego przyjaciela Macieja Dziekańskiego, gdzie zrobiłem sobie dzień przerwy. Później pojechałem do Sejn i wzdłuż wschodniej granicy. Następnie była południowa strona. Zresztą dla mnie najprzyjemniejsza mimo tego, że to góry. Uwielbiam właśnie po górach jeździć. Nie mówię, że jest łatwo, ale góry i rower to jest dla mnie połączenie takie, które chyba najbardziej lubię. No i dojechałem do tego Przewozu, po czym wróciłem do Jarocina. Miałem chyba jeszcze 111 km do dokręcania, bo chciałem zrobić 3500 kilometrów. Także to chyba było najdłuższe sto jedenaście kilometrów w moim życiu, mimo tego, że dłuższe odcinki w trakcie tej wyprawy robiłem.

To po prostu było coś takiego, co spowodowało, że otworzył mi się umysł na jakieś tam inne przygody. Ten Nordkapp też był bardzo specyficzny. Zresztą to moja największa wyprawa obecnie. 7200 kilometrów, 51 dni, średnia 143 kilometry dziennie. Każdego dnia jechałem. Nie było przerwy. W deszczu nie w deszczu, w zimnie, w chłodzie, w śniegu. Także była to bardzo wymagająca wyprawa dla organizmu, bo bardzo to odczuł, ale psychika jakoś się wzmocniła, bo udowodniłem sobie, że po prostu jestem silny.

Jak wygląda przygotowanie do tak długich podróży?

Życie jest usłane różami. Także doskonale nie jestem przygotowany. Przyznaję się bez bicia. Akurat na tą wyprawę (Grzegorz Gałuszka niedawno skończył jeździć po Alpach - przyp. red.) dużo pracowałem nie tylko w szkole, ale też fizycznie i nie miałem czasu jeździć. Wiadomo, że trzeba troszeczkę się rozkręcić, natomiast znam na tyle siebie, że mimo tego, że nie zawsze jestem przygotowany na wyprawę, to organizm też uczy się pod wpływem bodźców, dostosowuje się do wysiłku. Przed wyprawą dookoła Polski trzy miesiące jeździłem po dwa, trzy razy w tygodniu. Starałem się zwiększać też ten dystans od 50 kilometrów do ponad stu. Później kilka wypraw na ponad 150 zrobiłem, to już wiedziałem, że po prostu dam radę, bo organizm jest przygotowany do wysiłku. Przed jazdą dookoła Bałtyku też jeździłem. Może troszeczkę krócej, ale właśnie też w takiej formie zwiększenia tego dystansu.

Różne rzeczy wyskakują też po drodze i wiadomo, że trzeba mieć troszeczkę sprzętu. Na Norwegię czy dookoła Bałtyku nie miałem dobrej kurtki przeciwdeszczowej i często mokłem, wszystko było przemoczone, bo chyba tylko trzy dni były bezdeszczowe, ciągle padało.

Ma pan jakieś wsparcie z boku? To znaczy czy jedzie z panem ktoś w jakimś aucie na wypadek, gdyby coś się stało?

Nie. Właśnie nikt nie jedzie ze mną to jest też właśnie plus tego, że jesteś zupełnie sam skazany na siebie. Miałem taką sytuację, że jechałem przez sześć dni z takim Hiszpanem. Poznałem go na promie z Danii do Norwegii. W trakcie jazdy z nim strzelił mi drut w oponie i gdyby nie on to musiałbym 50 kilometrów iść pieszo do jakiegoś większego miasta. A dzięki temu, że jechał ze mną to pomógł mi. Ja załamany „opona strzeliła” mówię. “Co ja teraz zrobię”. 1000 negatywnych myśli (śmiech). A on po prostu zajął się ściągnięciem opony. Ten drut na siłę wcisnął w gumę, balon się zrobił, ale udało się wystartować. Zabrał moje bagaże tylne na swoje, więc nosiło go. Rower po prostu pływał po drodze. To, że przy takim obciążeniu nic mu się stało, to byłem pod wrażeniem. No i dojechaliśmy do miejscowości. Kupiłem opony wymieniłem i udało się pojechać już bez przeszkód dalej.

Ludzie są ogólnie życzliwi. Szczególnie bardzo dużą taką więź czułem podczas wyprawy dookoła Bałtyku. Czuło się takie wsparcie. Niekoniecznie bezpośrednio, ale czy jakieś tam oklaski, czy pokazywanie kciuka, czy jak to motocykliści czasami nogę wyciągają w geście pozdrowienia.

Wydaje mi się, że też miałem taki spokój też, bo nikt za mną nie jechał, ale zawsze Wojtek Pawłowski i Grzesiu Zandek mówią, że gdziekolwiek mi się coś stanie, to oni wsiadają w samochód i przyjadą także jest to jakieś takie bezpieczeństwo jeśli chodzi o samą podróż.

Nie boi się pan podróżować samotnie w zasadzie w nieznane?

(śmiech) Jakoś nie nie mam obaw. Wiadomo, że człowiek ma dyskomfort, że nie jest w domu, w łóżku. Czasami trzeba gdzieś tam się w lesie rozbić czy nad jeziorem bez ludzi. W sumie nawet chyba bezpieczniej jest rozbijać właśnie z dala od skupisk ludzkich, bo tak naprawdę zwierzęta naturalnie boją się człowieka. A ludzie mogą w jakimś stopniu czy tam napaść, czy cokolwiek zrobić. Także nie nie miałem z tym akurat nie ma problemu. Nie obawiam się tego, że coś tam się stanie.

Co jest kolejnym celem rowerowym?

Właśnie na ostatniej wyprawie tak sobie pomyślałem, żeby teraz odwiedzić Angela (Hiszpan, z którym Grzegorz Gałuszka podróżował dookoła Bałtyku - przyp. red.) może nawet w Hiszpanii. Chciałbym jechać, może nie objechać, ale właśnie w Pirenejach. Chcę dojechać do Cieśniny Gibraltarskiej. Nie wiem, czy to się uda zrealizować w przyszłym sezonie, bo też wiadomo, że chce się przygotowywać do zawodów w siatkówce plażowej, natomiast jest to cel. Może to będzie jakaś przerwa czy rok, czy dwa, czy trzy, ale chcę tam dojechać. Wiadomo, że to będzie inna wyprawa. Tam w jedną stronę jest ponad 3000 kilometrów także jest powiedzmy taka porównywalna dookoła Bałtyku trasa. Mimo wszystko człowiek się starzeje i organizm jest troszeczkę słabszy, ale to wydaje mi się, że jest przede wszystkim zależne od siły charakteru.

Na sam koniec. Czego panu życzyć?

(śmiech) Wytrwałości. Wydaje mi się zdrowia wytrwałości. No to chyba to jest najważniejsze. No i szczęścia.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama