reklama
reklama

Nie żyje ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Zmarł po ciężkiej chorobie

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: pixabay

Nie żyje ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Zmarł po ciężkiej chorobie - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
25
zdjęć

Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski zmarł w wieku 67 lat. | foto pixabay

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Polska i Świat Po ciężkiej chorobie zmarł ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Miał 67 lat. W marcu 2023 roku poinformował, że choruje na nowotwór. – Nie zamierzam się poddawać – zapewniał wówczas. Walczył prawie rok.
reklama

Informację o śmierci duchownego podało stowarzyszenie "Wspólnota i Pamięć". Duchowny zmarł we wtorek rano w szpitalu. 

Nie żyje prezes Fundacji im. Brata Alberta. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski zmarł po długiej walce

W marciu 2023 roku ksiądz Zalewski, prezes Fundacji im. Brata Alberta, poinformował, że choruje na raka prostaty. Przyznał wówczas, że nie ma jednak zamiaru się poddawać. – Liczę, że z tego wyjdę – przyznał i zaapelował wówczas do innych, aby nie uciekali od badań, ponieważ w ten sposób wyrządzają sobie tylko krzywdę.

Trzeba robić badania. Ja zupełnie przypadkiem się o tym dowiedziałem i dziękuję Panu Bogu, że się dowiedziałem, że mam przyjaciół i bliskich, którzy mnie wspierają. Dzięki temu liczę, że z tego wyjdę – mówił wówczas duchowny. 

Kiedy wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, jego kolega Bogusław Paź, kilka dni temu poinformował, że ksiądz Zalewski jest w stanie "dość poważnym". I że przebywa w szpitalu od początku świąt. – Wydawało się, że wygrał z rakiem, jednak choroba się rozwija. Ksiądz w rozmowie ze mną mówił zmienionym głosem i z pewnym trudem, ale zachowując pogodę ducha. Jest wyraźnie osłabiony. Pozdrawia wszystkich Was – napisał w mediach.

Niestety, we wtorek 9 stycznia dotarły do nas smutne wieści. – Z ogromnym bólem i głębokim żalem informujemy, że dzisiaj o 8:00 rano w szpitalu w Chrzanowie zmarł po ciężkiej chorobie nasz ukochany Przyjaciel i członek honorowy Stowarzyszenia "Wspólnota i Pamięć" ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – napisano w mediach społecznościowych. 

Zachorował i zaczął opowiadać, jak wygląda polska służba zdrowia. Już wcześniej "nie gryzł" się w język 

Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski był jednym z najbardziej znanych, ale także odważnych księży w Polsce. Nigdy nie bał się mówić tego, co myśli. Krytykował nawet swoje środowisko. Kiedy zachorował, zaczął głośno mówić o problemach w polskiej służbie zdrowia, które utrudniają skuteczne i szybkie leczenie. Jak mówił, teoretycznie niby wszystko jest poukładane, ale w praktyce są gigantyczne kolejki do lekarza, wręcz absurdalne terminy.

A równocześnie prywatne kliniki działają. Jak ktoś jest bogaty, to bardzo szybko może otrzymać pomoc. Jak ktoś nie ma tych pieniędzy, a jeszcze nie daj Boże układów, to nie. Nie ma poczucia bezpieczeństwa, że zostanie się przyjętym w normalnym czasie do lekarza. A w Polsce jest ogromny wskaźnik umieralności. Gdyby to było inaczej zorganizowane, to może ci ludzie by żyli 

– mówił w rozmowie z dziennikarzem.

Również wcześniej nie bał się wyrażać mało popularnych opinii. W czasach komunistycznych wieloletni działacz opozycji, zaangażowany w pomoc rodzinom internowanych działaczy "Solidarności". Dwukrotnie zatrzymywany przez SB. Przez współpracę z podziemiem trzykrotnie odmówiono mu wydania paszportu. 

Głośno zrobiło się o nim w 2006 roku, kiedy zaapelował do polskiego Kościoła o ujawnienie agenturalnej przeszłości części kleru w czasach komunistycznych. Swego czasu przyznał, że rozważał porzucenie kapłaństwa. W 1987 roku, wspólnie ze śp. Zofią Tetelowską oraz śp. Stanisławem Pruszyńskim założył Fundację św. Brata Alberta, której do śmierci był prezesem. Placówka od samego początku niesienie pomocy osobom niepełnosprawnym intelektualnie. 

Duchowny znany był z tego, że nie bał się krytykować swojego środowiska, jak i samych księży, nie bał się również podejmować trudnych tematów. Nie miał problemu, aby mówić o celibacie, kryzysie, homoseksualizmie czy pedofilii w kościele. Krytykował m.in. Stanisława Dziwisza za jawne popieranie Platformy Obywatelskiej czy arcybiskupa Marka Jędraszewskiego za wspieranie PiS. Negatywnie wypowiadał się również o decyzji hierarchy, który zezwolił na drugi ślub kościelny Jacka Kurskiego w Sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach. 

W Jarocinie zabrakło miejsca na spotkaniu z księdzem Isakowiczem-Zaleskim

Duchowny gościł w Jarocinie w lutym 2015 roku. Aula pałacu Radolińskich była wypełniona po brzegi, ale i tak dla wielu osób nie wystarczyło wejściówek na spotkanie z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Darmowe bilety rozeszły się w kilka dni od ogłoszenia informacji. Kapłan, który znany jest przede wszystkim dzięki wzbudzającej wiele kontrowersji publikacji „Księża wobec bezpieki” oraz prowadzenia Fundacji im. Brata Alberta, zajmuje się również propagowaniem wiedzy na temat ludobójstwa Ormian w Turcji w 1915 roku oraz Polaków na Kresach Wschodnich, które miało miejsce w 1945 roku. W trakcie spotkania, oprócz wykładu historycznego, odbyła się także dyskusja na temat obecnej sytuacji na Ukrainie. Tematyka okazała się tak obszerna, że zabrakło nawet czasu na pytania dotyczące m.in. lustracji. Na koniec kapłan podpisywał swoje publikacje. Większość książek dostępna była na specjalnym stoisku w holu pałacu. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność fundacji, której ksiądz Isakowicz-Zaleski prezesuje. W spotkaniu zorganizowanym wspólnie przez Bibliotekę Publiczną i Muzeum Regionalne w Jarocinie wzięło udział ponad 150 osób. 

Przy tej okazji ksiądz Isakowicz-Zaleski udzielił również wywiadu "Gazecie Jarocińskiej". Poniżej przypominamy jej tekst: 

Kościół popełnił grzech zaniechania

Rozmowa z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, kapłanem dwóch obrządków, autorem wielu książek m.in. „Księża wobec bezpieki”, założycielem i prezesem Fundacji im. Brata Alberta. 

Spotkanie z księdzem cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Wejściówek było zdecydowanie za mało w porównaniu do liczby osób chcących wziąć w nim udział. To pierwsza wizyta księdza w Jarocinie?
Tak. Miałem już jedną przymiarkę do spotkania w Jarocinie, ale nie odbyło się z powodu poważnego wypadku samochodowego. Byłem wtedy zmuszony przerwać tamten cykl spotkań. Dzisiejsze związane jest z nieco inną tematyką, ale też jest ona ukrywana i wpływa nadal na sprawy współczesne. Dotyczy podwójnego ludobójstwa. Pierwsze zostało dokonane w 1915 roku, a więc równo sto lat temu, przez Turków na Ormianach. Ja jestem księdzem dwóch obrządków: rzymskokatolickiego oraz ormiańskokatolickiego, dlatego tą sprawą zajmuję się już od bardzo wielu lat. Drugie to ludobójstwo dokonane na Polakach, Żydach i Ormianach na Kresach Wschodnich przez nacjonalistów ukraińskich z UPA i SS Galizien. Ten temat okazuje się bardzo aktualny, bo prawie codziennie jesteśmy świadkami wydarzeń na Ukrainie, gdzie pojawiają się ugrupowania nawiązujące do tradycji UPA i Stiepana Bandery. Ludzie oglądają relacje telewizyjne i zadają sobie pytania. Chcą wiedzieć, skąd wziął się ten konflikt i czym się różni Ukraina Wschodnia od Zachodniej. Ważne jest także to, że na tamtym terenie żyje duża mniejszość polska. Ta społeczność liczy prawie pół miliona osób. 

Wielu uznaje księdza za postać bardzo kontrowersyjną. Uważają księdza działalność za szkodliwą, ponieważ dążenie do rozgrzebywania starych ran, tematów lustracji czy ludobójstwa, nie służy ani pojednaniu, ani ich „zabliźnieniu”. 
Kompletnie mi to nie przeszkadza. Nie piszę jednak po to, żeby wzbudzać kontrowersje. Uważam za swój obowiązek to, żeby poruszać tematy uważane za trudne po to, aby nie zostały zapomniane. Turcja od stu lat nie przyznaje się do zbrodni, ale kolejne kraje, w tym także Polska, uznają to ludobójstwo. Sprawa Ukrainy czy lustracji to jest część bieżącego życia. W Ewangelii napisano: poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli. Żeby były dobre relacje między narodami, trzeba powiedzieć prawdę. Nie wyobrażam sobie relacji z Niemcami, gdyby zaprzeczali istnieniu KLA Auschwitz, a Hitlera ogłosili swoim bohaterem narodowym. Uważam, że trzeba mówić o obozach koncentracyjnych, Katyniu, zbrodniach NKWD, UB i SB. Ale nie można też robić hipokryzji. Nie możemy uznać, że ludobójstwo było nieważne i trzeba o nim zapomnieć, bo dzisiaj Ukraina jest naszym sojusznikiem.

Najgłośniej o księdzu zrobiło się jednak w trakcie przygotowywania publikacji na temat współpracy księży z archidiecezji krakowskiej ze Służbą Bezpieczeństwa. Czy spodziewał się ksiądz, że dążenie do poznania prawdy w tej dziedzinie wywoła taką burzę? 
Nie, nie spodziewałem się. Myślałem, że będzie to sprawa lokalna, krakowsko-nowohucka. W tym środowisku się wychowałem i działałem. I z tego względu dostałem najwięcej dokumentów z tego terenu. Kiedy zacząłem przeglądać dokumentację trzech pielgrzymek papieskich z 1979, 1983 i 1987 roku, to „wylało” się z niej ogromnie dużo spraw ogólnopolskich dotyczących ważnych osób, w tym również kilku hierarchów - żyjących i nieżyjących. I myślę, że to było powodem tego, że miała tak burzliwą historię i to jeszcze przed wydaniem. Dwukrotnie nakładano na mnie nakaz milczenia i dwukrotnie go wycofywano. Kiedy książka się w końcu ukazała, była atakowana równocześnie przez dwa środowiska, które są moim zdaniem przeciwstawne sobie w wielu sprawach: środowisko kościelne i środowisko „Gazety Wyborczej”. Oba te środowiska starały się nie dopuścić do rozpoczęcia całego procesu lustracji. 

Napisał ksiądz listy do księży, których nazwiska pojawiały się w aktach SB. W załączniku do książki „Księża wobec bezpieki” można znaleźć niektóre odpowiedzi. 
Dla mnie najbardziej zaskakujące było to, że ci księża zamiast próbować wyjaśnić tę sprawę, uważali, że atak jest najlepszą obroną. Poziom agresji niektórych listów jest przerażający. List do arcybiskupa Paetza został mi odesłany nieotwarty. Nuncjatura papieska list otworzyła i odesłała mi go z powrotem. (...) Wiem też, że strona kościelna namawiała kapłanów, żeby mi odsyłali te listy. Nie żałuję jednak żadnej ze swoich decyzji. Straszono mnie sądami, zarówno przed wydaniem książki, jak i po jej wydaniu. Z mojego honorarium, które przekazałem później na fundację, wydzielono nawet część z przeznaczeniem na koszty prawne związane z ewentualnymi procesami. Przez dziewięć lat nikt jednak nie oddał sprawy do sądu. Kościół w Polsce odegrał wspaniałą rolę w czasach komunizmu. Z moich badań wynika, że 90% duchownych, czyli przytłaczająca większość, zachowała się bardzo dobrze. Błędem było jednak to, że w nowej rzeczywistości nie zrobił lustracji. Można to było przecież rozwiązać już w 1990 roku, w czasach, gdy Mazowiecki był premierem. Kościół popełnił grzech zaniechania. 

Z doświadczenia wiem jednak, że z kapłanami bardzo trudno rozmawia się o problemach. W Kościele istnieje tendencja do unikania nawet prób rozmowy o sprawach spornych. 
Z przykrością muszę też powiedzieć, że Kościół jako instytucja nie ma skłonności do dialogu ze społeczeństwem, a w szczególności z dziennikarzami. Ciągle są próby budowania pewnej twierdzy, fortecy. Chociaż obecny pontyfikat papieża Franciszka jest jakby zaprzeczeniem takiej postawy. Jego niesłychana otwartość na dialog z innymi wyznaniami, poglądami, bezpośredniość kontaktów, zamiast budowania murów, powodują, że jest on postrzegany jako bardzo pozytywny reformator. Ale do Polski takie rzeczy docierają zawsze z dużym opóźnieniem. Przez 27 lat wspaniałym papieżem był Jan Paweł II, a można mieć czasem wrażenie, jakby jego nauczanie w ogóle do nas nie dotarło. To on rozpoczął jako pierwszy rozwiązywać problem pedofilii w Kościele. Był otwarty, ale i bardzo radykalny. Papież Benedykt XVI zawiesił w swoich obowiązkach aż osiemdziesięciu biskupów na całym świecie. Teraz papież Franciszek kontynuuje tę linię. Ale w tych lokalnych kościołach, tak jak w Polsce, ten problem, jak i inne, napotyka ciągle na ogromne opory. Niektórzy nazywają to „zaczarowywaniem sprawy”: nie ma, nie mówić, nie dotykać i sprawa sama się rozwiąże. 

Ksiądz sam przyznał w jednym z wywiadów, że w książce dotyczącej lustracji świadomie pominął wątek obyczajowy, szczególnie ten dotyczący spraw homoseksualnych. 
W książce „Księża wobec bezpieki” nie chodziło mi tylko o to, że dany duchowny podjął współpracę z SB, ale równie ważne były dla mnie powody podjęcia tej współpracy. W wielu wypadkach powodem były nadużycia ze strony moralnej, w tym także związki homoseksualne. Kiedy w wywiadzie-rzece zatytułowanym „Chodzi mi tylko o prawdę” napisanym z Tomaszem Terlikowskim tylko wspomnieliśmy, że taki problem istnieje i że jest jedna z trudniejszych spraw wewnątrzkościelnych, od razu rozpoczął się frontalny atak na tę książkę. Nawet dziennikarze katoliccy zaczęli w nas „strzelać” z powodu tych dwóch stron. A przecież nie padły tam żadne nazwiska. I ci, którzy nas atakowali nie zaprzeczali tym faktom, a jedynie uważali, że lepiej o tym nie pisać ani nie mówić. I rok później wybrano papieża Franciszka, który mówił wprost o lobby homoseksualnym. Byłem w takim pozytywnym szoku, że to, o co myśmy się spierali z całą armią ludzi, papież Franciszek mówi publicznie, zawiesza ludzi, czyści środowisko, przeprowadza reformy struktur. Ja sam jestem ciekawy, jak postawa papieża Franciszka będzie rzutowała na Kościół w Polsce. Za rok będziemy mieć Światowe Dni Młodzieży. Papież będzie w Krakowie, ale mówi się też o innych miastach. Na razie widać tylko, że Kościół w Polsce chętnie stawia pomniki papieżom, ale nie zawsze wprowadza wszystko w życie.

W książce przy okazji lustracji zasygnalizował jednak ksiądz problem, który dotyczy naszego, wielkopolskiego podwórka, czyli sprawę arcybiskupa Paetza.    
Sprawa arcybiskupa Paetza była niesłychanie trudna. Popełniono przy niej bardzo wiele błędów. W książce „Personalnik osobisty” piszę o swojej wspaniałej profesorce z seminarium - pani Wandzie Półtawskiej, która przełamała te wszystkie bariery i kordony, jakie były wokół Jana Pawła II i podczas prywatnej kolacji w Watykanie wręczyła mu list. Ona ma teraz 94 lata i to potwierdza. Dopiero wtedy papież się dowiedział o sprawie. Co się więc stało z tymi wcześniejszymi listami? Co robił nuncjusz apostolski? 
Dzisiaj można powiedzieć, że Wielkopolska rządzi Kościołem w Polsce. Chyba po raz pierwszy w historii, jak obserwuję dzieje XX wieku, zdarzyło się, że najważniejsze urzędy pełnią osoby z jednego rejonu. Przewodniczący Episkopatu, zastępca i Prymas Polski są z terenów archidiecezji poznańskiej i gnieźnieńskiej. To jest ciekawe doświadczenie. Nasza fundacja prowadzi placówkę w Łodzi i miałem okazję poznać biskupa Marka Jędraszewskiego, który też wywodzi się z Wielkopolski, z Poznania. I muszę powiedzieć, że bardzo dobrze zaczął swoje działania od porządkowania, a poza tym miał bardzo przystępne kazanie do osób niepełnosprawnych. 

Po lekturze książki „Księża wobec bezpieki” najbardziej zaskakujące dla mnie było to, że wielu kapłanów przyjmowania prezentów od funkcjonariuszy SB nie postrzegało jako współpracy. 
W wielu przypadkach zaczynało się od paczki kawy czy koniaku. Niektórzy kapłani mieli „koncert życzeń” wobec służb bezpieczeństwa. Życzyli sobie lampę, której potrzebowali, albo np. wiatrówki. Zdarzały się „zapłaty” w formie benzyny czy przeglądu samochodu. Ci funkcjonariusze szybko odkrywali, który z księży był łasy na sprawy materialne. Wielu wydawało się, że ubek to był taki ktoś ciemny, głupi, kto siedzi w krzakach i pisze raporty. Tacy też oczywiście byli, ale do pracy z duchownymi przydzielano takich po przeszkoleniu psychologicznym. 

W przeciwieństwie do większości duchownych ksiądz reprezentuje bardzo otwartą postawę wobec ludzi świeckich, w tym także dziennikarzy. Nie unika też ksiądz wykorzystywania nowych możliwości, jakie daje internet. Z czego to wynika?
Nie miałem łatwego życia. Dzieciństwo spędziłem w Krakowie. Zaraz po rozpoczęciu seminarium, wraz z innymi kolegami klerykami zostaliśmy na dwa lata wcieleni przymusowo do wojska. To było dla mnie ogromnym szokiem. Nie myślałem, że idąc do seminarium można trafić do jednostki. To była forma represji. Poznałem tam księży z różnych stron Polski. Później związałem się z „Solidarnością” i z pismami podziemnymi. Byłem też kapelanem związku. Pomagałem swojemu starszemu koledze, śp. księdzu Kazimierzowi Jancarzowi, który był motorem napędowym „Solidarności” w Nowej Hucie.  Równocześnie od końca lat 70-tych zająłem się działalnością charytatywną. Założenie Fundacji im. Brata Alberta zmuszało mnie też do zupełnie innego funkcjonowanie niż w strukturach proboszcz - wikariusz. Fundacja ma 30 placówek w całej Polsce. Do tego jestem duszpasterzem Ormian. Moja parafia obejmuje pół Polski. Mam kalendarz zapełniony na kilka miesięcy do przodu. W tym roku są to też obchody 100. rocznicy ludobójstwa w Turcji. Kiedy zacząłem pisać książki, podjąłem współpracę z gazetami. W tej chwili współpracuję z trzema portalami, piszę stałe felietony. Prowadzę blog i profil na facebook’u, - wszystko po to, żeby mieć kontakt z ludźmi. 

I jako jeden z nielicznych mówi ksiądz o potrzebie dyskusji o problemach m.in. o celibacie. Na temat bezżeństwa księży wypowiadają się najczęściej i najwięcej osoby świeckie. Zwykle jednak temat wywoływany jest w atmosferze sensacji, np. po publikacji wyników anonimowych ankiet przeprowadzanych wśród kapłanów czy ich kochanek. 
 Mój pradziadek był księdzem w obrządku greckokatolickim, czyli był żonaty. Nie znałem go, bo zmarł jeszcze przed wojną. Słyszałem o nim, że miał pięcioro dzieci. Kiedy raz wspomniałem o tym w seminarium duchownym, mój nieco starszy kolega powiedział mi, żebym o tym nie mówił, bo to jest jakaś herezja, że ksiądz może być żonaty. I że mnie mogą za to wyrzucić. Kościół powoli dojrzewa do takich zmian. Celibat nie jest dogmatem teologicznym. To jest kwestia dyscypliny wewnętrznej. W Kościele wschodnim są zarówno żonaci kapłani, jak i nieżonaci. Decyzję o tym muszą podjąć jednak już przed święceniami. W Kościele ormiańskim też tak jest. Ważna jest też właściwa formacja w seminarium. Teraz już nie wystarczy powiedzieć tym młodym ludziom, że „nie wolno, bo nie wolno”. 

Mimo tych trudnych wydarzeń w księdza życiu, nie zdecydował się ksiądz odejść od kapłaństwa i Kościoła. Pozostał ksiądz wierny.  
Wtedy czułem się, jakby mnie walec przejechał i to kilkakrotnie. Teraz nie mam już o to żalu. To była „błogosławiona wina”. Poznałem trochę inną twarz instytucji kościelnych. To, że byłem pozbawiony środków do życia, objęty nakazem milczenia spowodowało, że poznałem wielu dobrych ludzi. Teraz żyję bardziej wśród świeckich. Kościół chroni swoich kapłanów, dopóki nie wystąpią przeciwko instytucji. Ja nie złamałem ślubów posłuszeństwa. Uważałem, że trzasnąć drzwiami i odejść byłoby najgłupszym rozwiązaniem. Byłem pod presją, więc miałem pewne wątpliwości. Wiedziałem jednak, że jeśli chce się coś zmienić, to trzeba to zrobić od środka. Muszę jednak uczciwie powiedzieć, że moja działalność charytatywna nie była kwestionowana, a wręcz odwrotnie. Nawet w tych najgorszych sporach nikt niczego nie próbował mi blokować. 

Rozmawiała LIDIA SOKOWICZ

 

 

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
reklama
Artykuł pochodzi z portalu krotoszynska.pl. Kliknij tutaj, aby tam przejść.
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama