W lesie słońce wieszało swoje promienie w świeżo utkanych niciach pajęczych a nasze stopy zatapiały się w miękkim mchu, dając poczucie płynięcia nad ziemią. Było tak zaczarowanie, że dobrowolnie zrezygnowałyśmy z gadania na rzecz ciszy. Moja labradorka wykorzystała moment wolności aby wziąć kąpiel - niestety nie wodną a w bagnie. Gdy wylazła z krzaków wyglądała jak dzik aby nie powiedzieć, że była brudna jak świnia - nie ujmując nic a nic tym inteligentnym zwierzętom. Skupienie na grzybach zaowocowało dorodnymi zbiorami, o których pospieszyłam opowiedzieć bratu - również zapalonemu grzybiarzowi. Myślałam, że mu zaimponuję a może nawet wzbudzę odrobinę zazdrości, ale mój brat nie byłby moim bratem, gdyby nie miał (jak to zwykle u niego) przebitki. A było tak….
Dzień wcześniej pojechał do przychodni aby w ramach corocznej kontroli parametrów zdrowia, otrzymać holter ciśnieniowy. Zaopatrzony w kabelki, ciśnieniomierz, rejestrator z automatyczną pompą i co tam jeszcze, przeżył 23 godziny bez uszczerbku na zdrowiu. W ostatniej godzinie pomiaru, będąc w drodze do przychodni na uwolnienie od urządzenia, wykręcił na chwilę do swojego ulubionego zagajnika aby sprawdzić, czy urosły w nim grzyby. Czasu miał niewiele ale jakaś nagroda za całodobowe chodzenie i spanie w kablach musiał być. A zatem...
Wszedł do zacienionego lasku, nabrał świeżego powietrza w płuca i wytężył wzrok. To co zobaczył, groziło zatrzymaniem akcji serca: między kołyszącymi się w jesiennym wietrze brzózkami, pod delikatną warstwą kolorowych liści i długich wyschniętych traw, zobaczył dorodnego kozaka. Serce zabiło mu radośnie. W klatce piersiowej poczuł podekscytowanie, jakie musi towarzyszyć poszukiwaczom złota w momencie znaleziska. Przeniósł wzrok w miejsce obok: drugi kozak, trzeci, dziesiąty, trzydziesty, kolejny i jeszcze jeden… Przestał liczyć. Zapakował skarby w zdjętą w pośpiechu marynarkę i pojechał do przychodni. A tam…
Z miną tryskającego spokojem profesjonalisty, rozebrał się, uwolnił od kabli, pompy i ciśnieniomierza a następnie usiadł na rozmowę w gabinecie lekarskim. Lekarz oglądał wykres, kiwał głową, mruczał z zadowolenia i już chciał pogratulować, gdy nagle dobiegł wzrokiem do końcówki zapisu i zbaraniał: - A co się panu tutaj stało?… Co to jest?… - spytał w osłupieniu kardiolog i wskazał na ewidentną górkę w wykresie holtera. To była udokumentowana chwila ewidentnego szczęścia brata-grzybiarza! Mało tego…
Po powrocie do domu brat policzył kozaki: pięćdziesiąt dwa! To niemożliwe – pomyślał i wybrał się następnego dnia w to samo miejsce. Ponad czterdzieści! - I co? I co braciszku? A następnego dnia? - pytałam podekscytowana opowieścią. - Następnego dnia już nie poszedłem. Bałem się, że znowu urosły... Co ja bym zrobił z taką ilością grzybów?…
Przyszła jesień ale nie bądźmy smutni. Zamiast się martwić, wybierzmy się do lasu. Z psem lub holterem albo z jednym i drugim. Nazbierajmy grzybów lub nabierzmy powietrza w płuca i bądźmy szczęśliwi - nawet jeśli holter tego nie zapisze.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.