Niedawno miałam urodziny. Dzień ten kojarzy mi się z dyskusjami na temat jego spędzania. Jedni uważają, że fajnie jest ten dzień spędzać w gronie najbliższych, inni z kolei mówią, że nie piszą się na żadne świętowanie, bo to oznacza pracochłonne przygotowania. Nie wiem do której z tych grup Państwo się przychylają ale ja wybrałam w tym roku tę drugą i wieczorem wybrałam się z jedynym moim urodzinowym gościem do Spichlerza Polskiego Rocka. Świętowano właśnie dni bluesa, więc załapaliśmy się wieczór ze „Skrzyżowaniem Gitar”.
Po 19.00 drzwi jarocińskiego spichlerza otwarły się przed nami na oścież i pozwoliły stanąć twarzą w twarz z trzema brodaczami w skórzanych kurtkach. Natychmiast zorientowaliśmy się, że ubrani jesteśmy nieodpowiednio do okazji i miejsca ale już pierwsza rundka przy barze spowodowała, że poczuliśmy klimat pomimo. Z minuty na minutę odkrywaliśmy czar tego miejsca, ludzi i tego co nas wszystkich łączyło – muzyki. Znajomi, nieznajomi, nowi znajomi – wszyscy szybko wypełniali salę. Ze sceny zaczęły dobiegać pierwsze szarpnięcia gitarowych strun. Wibracje z głośnika wdzierały się w nasze żołądki, uszy i każdą komórkę wywołując błogi trans nie oszczędzając nikogo w spichlerzu. Stało nas wielu, bardzo wielu. Miałam wrażenie, że nikt i nic więcej nie będzie w stanie powiększyć nasze grono. A jednak. Po chwili dołączył do nas chłopak, który poruszał się na wózku a my jak biblijne morze rozstąpiliśmy się aby pozwolić mu dotrzeć pod samą scenę. Początkowo wyglądał na zagubionego ale już po chwili kołysał się rytmicznie z koła na koło, klaskał w swoje niesprawne dłonie a na jego twarzy malowało się jedno wielkie szczęście.
Obok pojawiła się mała, może 4-letnia dziewczynka. Ubrana była w kurtkę i spódniczkę w kolorze wojskowej panterki, spod spódniczki wystawał biały tiul a na nogach błyszczały srebrne butki. Jej długie blond włosy splecione w tzw. koński ogon, wybijały rytmicznie takt muzyki a jej pląsom nie było końca. Ten przyszedł w połowie koncertu wraz z informacją od mamy, że pora wracać. Niechętnie ale posłusznie torowała sobie drogę przez tłum ludzi, którzy bawili się beztrosko i śpiewali razem z Robertem Lewandowskim (w tym przypadku nie piłkarzem a gitarzystą): Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem hej...
To były bardzo udane urodziny. Wracaliśmy oświetlonymi alejkami parku, mijaliśmy śpiące na brzegu stawu kaczki i całującą się na ławce parę. Piosenka o małym chłopcu męczyła nas uparcie i przyjemnie przez kolejne dni i przypominała o małej dziewczynce, o chłopaku na wózku i tłumie obcych ale tego wieczora bliskich sobie ludzi. Nie ma to jak muzyka - ta połączy wszystko i wszystkich, w urodziny i dni bluesa, bo: Najważniejsze co się czuje. Słuchaj zawsze głosu serca hej.
ZOBACZ TEŻ
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.