Życie miało zupełnie inne plany. Pierwszego września, na kilka dni przed strzelaniem o tytuł króla żniwnego, doznał rozległego zawału serca. Skarbnik Błażej Ogrodowczyk, który był w tym czasie razem z nim, reaninował go przez ponad kwadrans, aż do przyjazdu karetki. Ryszard Hybiak trafił do szpitala. Uszkodzenia serca okazały się jednak na tyle poważne, że w sobotę 19 września zmarł.
Pogrzeb odbędzie się w środę 23 września. O godz. 12.00 zostanie odprawiona msza św. w kościele św. Antoniego Padewskiego w Jarocinie. Godzinę później rozpocznie się uroczystość pogrzebowa. Ryszard Hybiak zostanie pochowany na cmentarzu komunalnym. W ostatniej drodze będzie mu towarzyszyć nie tylko rodzina, ale i ci, z którymi połączyła go historia bracka.
Ryszard Hybiak na stałe wpisał się w historię Kurkowego Bractwa Strzeleckiego w Jarocinie. Był jednym z jego założycieli po reaktywacji w 1998 roku. Pozostaną po nim wspomnienia, książka poświęcona historii jarocińskich kurków i kilkanaście tomów kronik pisanych z wielką starannością i systematycznością, a do tego pięknym, kaligraficznym pismem.Poniżej publikujemy pierwszy, a zarazem ostatni wywiad z Ryszardem Hybiakiem jako prezesem Kurkowego Bractwa Strzeleckiego w Jarocinie.
Nigdy nie byłem królem
Kiedy zaczęłam pracę w gazecie, miałam napisać materiał z jednego ze spotkań Kurkowego Bractwa Strzeleckiego w Jarocinie, które właśnie się reaktywowało. To właśnie wtedy, 22 lata temu się poznaliśmy. A jak zaczęła się twoja przygoda z KBS-em?
W Kurkowym Bractwie Strzeleckim jestem od samego początku, od reaktywacji 21 kwietnia 1998 roku. Inicjatorem był Roman Tomczak z Chrzana, który powołał grupę inicjatywną w JAFO. Trzeba mu oddać szacunek. Mam zamiar wystąpić o specjalne odznaczenie dla niego. Ja nie mam tradycji rodzinnych. Natomiast bardzo interesuje mnie historia, w tym również dzieje tej organizacji. Spotkanie odbyło się w klubie osiedlowym Spółdzielni Mieszkaniowej. Przyjechali na nie bracia z Wojciechowa (bractwo już od wielu lat nie istnieje). Zaprosił mnie Janusz Czechak, u którego pracowałem jako korektor. Wtedy też wybrano mnie na sekretarza i kronikarza. A teraz jestem piątym prezesem w historii jarocińskiej organizacji.
Ile tomów do tej pory zapisałeś?
Prowadzę kronikę główną dotyczącą całej działalności brackiej, która w tej chwili składa się z 9 tomów. Dodatkowo tworzę „Poczet królów i rycerzy KBS Jarocin”, „Księgę Pamiątkową” oraz „Księgę Żałobną”. Przez 17 lat aż do dzisiaj pełnię funkcję sekretarza, a od sześciu gospodarza obiektu brackiego i strzelnicy.
Wspomniałeś, że pracowałeś w drukarni. Czym jeszcze zajmowałeś się w życiu zawodowym?
Po maturze rozpocząłem pracę w Jaromie, w której pracował już mój ojciec. Nie dostałem się na studia. „Chorowałem” wtedy na nauczyciela matematyki. Po trzech miesiącach upomniało się o mnie wojsko. Byłem wcielony do Lubuskiej Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza w Krośnie Odrzańskim. Tam się trochę życia nauczyłem i tam też zaczęła się moja przygoda z mundurem, która nadal trwa. I w mundurze się skończy. Zajmowałem się działalnością kulturalno-oświatową. Na kompanii byłem kimś w rodzaju świetlicowego i organizowałem w weekendy zajęcia dla żołnierzy. Bawiłem się też w plastyka, malując plansze w koszarach. Wtedy też nauczyłem się pisać kaligraficznie. Po dwóch latach, gdy miałem odchodzić ze służby, zaproponowano mi pozostanie w wojsku zawodowym i skierowanie na szkołę polityczną. Gdybym się zdecydował, to już dawno byłbym na emeryturze.
Ale wtedy nie wstąpiłbyś do bractwa i nie byłoby naszej rozmowy...
To prawda. W każdym razie wróciłem do Jarocina i do Jaromy. Udzielałem się w Związku Młodzieży Socjalistycznej. I dzięki temu „wylądowałem” w komitecie partyjnym. Pracowałem tam 15 lat, praktycznie aż do samego końca. Zapłaciłem za to swoją cenę. W czasie przemian wielu kolegów, przyjaciół bało się kontaktów ze mną, mimo że nigdy nikogo nie skrzywdziłem. Zostałem wtedy bez pracy. Rękę wyciągnął wówczas do mnie Wojciech Bojko. Prowadziłem u niego sprawy administracyjne. Załatwiałem m.in. wyposażenie całej restauracji „WB”. Byłem też do końca firmy. Syndyk masy upadłościowej powierzył mi stanowisko dyrektora pawilonu, ostatniej ostoi firmy Bojko. Znalazłem później pracę u Janusza Czechaka. Kiedy w drukarni doszło do zwolnień, zatrudnił mnie w swoim biurze Zenon Sierszuła, już wtedy kolega z KBS-u. Niestety przeszedłem udar mózgu. Miałem lewostronny paraliż. Straciłem mowę. Udało mi się wrócić do normalnego życia, ale był taki czas, gdy bałem się samemu wyjść na miasto, bo zdarzało mi się, że nie pamiętałem, gdzie jestem. Najpierw byłem na rencie, a później otrzymałem emeryturę.
Wspomniałeś, że interesuje cię historia bracka. Jesteś autorem książki poświęconej temu tematowi. Masz zamiar to kontynuować?
Dwa lata temu z okazji 20-lecia KBS-u oraz 15. Kongresu Zjednoczenia KBS RP we współpracy z „Gazetą Jarocińską” ukazała się moja książka „Historia i teraźniejszość Kurkowego Bractwa Strzeleckiego w Jarocinie”. Obecnie zbieram materiały do drugiej części. Chciałbym też rozwinąć tematy zasygnalizowane w pierwszej części. Moim marzeniem jest, aby - jeśli zdrowie i czas pozwolą - wydawnictwo ukazało się na 25-lecie naszej organizacji. Za działalność na rzecz KBS-u i okręgu leszczyńskiego zostałem odznaczony m.in. Rycerskim, Oficerskim i Komandorskim Orderem Zasługi. Na co dzień współpracuję z wieloma organizacjami i instytucjami. Dzięki temu dostałem też odznaczenia od Związku Inwalidów Wojennych. W październiku skończę 71 lat. Jestem żonaty. Mam dwie córki i jedną wnuczkę.
Do zarządu weszli młodsi od ciebie bracia kurkowi, których sam zaproponowałeś. Nie obawiasz się, że zrobią rewolucję?
Nie, a wręcz przeciwnie. To daje nadzieję, że uda nam się zrobić wiele dobrego dla KBS-u i wyjść z działalnością do lokalnej społeczności. Zastępcą jest Franciszek Krukowski, który był już wieloletnim prezesem. Strzelmistrzem jest Krzysztof Bajaczyk. Ma on krótki staż w organizacji, ale angażował się w prace już ponad trzy lata przed wstąpieniem do KBS-u. Do tej pory nie było zastępcy, ale ponieważ mamy wiele imprez i spotkań, dlatego powołaliśmy tę funkcję. Jest nim dotychczasowy strzelmistrz - Jan Kowalczyk. Skarbnikiem został Błażej Ogrodowczyk, a członkiem zarządu - Marcin Ruta, który przyjeżdża do nas specjalnie z Poznania. Ja będę nadal sekretarzem i kronikarzem. Liczę, że z pomocą tych młodych ludzi uda się nawiązać współpracę z młodzieżą klas mundurowych. Chcemy organizować dla nich zajęcia na strzelnicy. W czerwcu zorganizowalibyśmy mistrzostwa szkoły w strzelaniu. Może dzięki temu uda się stworzyć drużynę młodzieżową w KBS-ie.
Większość waszych członków jest w wieku 60+. Poza tym wiele osób błędnie postrzega was jako organizację elitarną, tylko dla bogatych. A tymczasem każdy może się do was zapisać.
Najstarszy z nas - Władek Bąk ma 94 lata. A co do zamożności, to takie rzeczywiście było bractwo przedwojenne. Teraz to się już całkiem zmieniło. Podobnie jak i funkcja KBS-ów. Z organizacji obronnej staliśmy się stowarzyszeniem służącym rekreacji, rozrywce. A co do składek, to na najbliższym posiedzeniu zarządu chcemy podjąć decyzję, że osoby, które nie są w stanie zapłacić 500 zł wpisowego, mogą to odpracować na rzecz organizacji. Bardzo cieszy też porozumienie o współpracy ze Stowarzyszeniem Strzelecko-Kolekcjonerskim „Grot”, do którego należą głównie wojskowi. Ciekawe jest to, że w zeszłym roku mieliśmy tylko sześć turniejów strzeleckich, a spotkań dla innych organizacji - 86. Gościmy harcerzy, seniorów, uczestników półkolonii, uczniów Zespołu Szkół Specjalnych.
Spotkałam się z tym, że wiele osób ciągle myli was z myśliwymi? Jak myślisz, z czego to wynika?
Zupełnie nie wiem, tym bardziej, że strzelamy do papierowych tarcz i do kura, czyli statuetki ptaka znajdującego się na paliku, ale trafić należy poniżej niego, a nie w niego. A tak na marginesie, to kilka razy już widziałem sarenki odwiedzające nas na strzelnicy.
Z turniejów strzeleckich kojarzę, że nie należysz do szczególnie aktywnych uczestników strzelania...
W wojsku strzelałem dobrze. Na początku w bractwie też. Później jednak pogorszył mi się wzrok. Poza tym zawsze miałem obowiązki związane z prowadzeniem strzelań. Nigdy nie byłem królem. W domu mam 3 kury i dwie tarcze. Nie jest to jakiś imponujący wynik. Raz byłem pierwszym rycerzem. Trafiłem ósemkę, a Grzegorz Kowalski przestrzelił mnie o jeden punkt i został królem brackim. W strzelaniu o tytuł króla żniwnego przebił mnie z kolei Ryszard Siejiński. Chciałbym wrócić do tego, żeby w jedną czy dwie soboty w miesiącu prowadzić treningi na strzelnicy. Bez tego trudno mieć wyniki. To też pozwoliłoby zintegrować nasze środowisko. Chcę również, żeby raz na kwartał odbywały się spotkania członków, aby na bieżąco informować o potrzebach i planach.
Spędzasz w bractwie dużo wolnego czasu. Rodzina nie jest zazdrosna?
Musieli pogodzić się z tym, że poświęcam dużo czasu organizacji. Zresztą nie tylko z tym. Bractwo to jest moje drugie w kolejności zamiłowanie.
Drugie? A co jest pierwsze?
Całkiem niedawno wróciłem do tego hobby, czyli do wędkarstwa. W związku jestem od 1971 roku. Zdarzało się, że opłacałem kartę, a ani razu nie byłem nad wodą. W ubiegłym roku byłem dwa razy na rybach. W tym roku uda mi się chyba wybrać częściej. Przez wiele lat zajmowałem się zbieraniem etykiet z pudełek od zapałek oraz filatelistyką, z którą musiałem trochę wyhamować, bo to bardzo drogie hobby. Byłem sekretarzem i prezesem koła filatelistów w klubie Spółdzielni Mieszkaniowej. Należałem też do zarządu wojewódzkiego w Kaliszu. Myślałem o powrocie do tej pasji, ale jak zobaczyłem, ile kosztują teraz znaczki, to odpuściłem. Organizowałem wyjazdy do Wrocławia do muzeum poczty. Organizowaliśmy pokazy znaczków. Była nawet sekcja młodzieżowa. Potem ludzie zaczęli tracić pracę i zaprzestali zbierania. Z wieloma osobami spotykam się do dziś. Ubolewają, że nikt z ich bliskich nie jest zainteresowany znaczkami.
A u ciebie jak to jest? Córki albo wnuczka interesują się klaserami?
Niestety nie. Mają zupełnie inne zainteresowania m.in. dalekie podróże.
Jakie masz plany na przyszłość poza ożywieniem działalności brackiej?
Jak wspominałem moją pasją była zawsze historia, również ta lokalna, rodzinna. Zorganizowałem dwa zjazdy Hybiaków. Pierwszy odbył się w Solcu, a drugi w Jarocinie. Udało się opracować drzewo genealogiczne od 1860 roku. Po naleganiach moich krewniaków trzeci planuję na początek przyszłego roku w Chociczy.
Rozmawiała LIDIA SOKOWICZ
Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.