Jacek Andrzejczak jest mieszkańcem Jarocina. Ma 50 lat i od czterech lat jeździ na rowerze, pokonując przy tym naprawdę długie dystanse. Tym razem jednak po raz pierwszy przejechał 611 km i to w 31 godzin! Jak udało mu się tego dokonać? Ile czasu się przygotowywał i jak na ten pomysł zareagowała jego rodzina?
Pomysł zaczął się w styczniu tego roku
Pan Jacek pokonuje długie trasy na rowerze od 2017 roku, ale nigdy wcześniej nie brał udziału w podobnym wydarzeniu.
- Zawsze jeździłem solo i sam sobie organizowałem wyjazdy. Między innymi w tym roku jechałem również do Częstochowy - tłumaczy. W styczniu znalazł na stronie internetowej informację o wyścigu i postanowił się zapisać.
Dlaczego?
- Chciałem po prostu się sprawdzić i zobaczyć, czy jestem w stanie przejechać 611 km. Do tej pory 220 km było moim rekordem.
Nie było łatwo. Żeby móc w ogóle zacząć myśleć o tego typu maratonach pan Jacek musiał mocno “zejść” z wagi.
- Cały czas przestrzegałem diety niskokalorycznej. Moja waga szczytowa wynosiła 150 kg, na dzień dzisiejszy jest to 106 kg. Trwało to cztery lata - podkreśla.
Jak na ten pomysł zareagowała rodzina?
- Uświadamiali mi, że mam 50 lat - śmieje się. - Martwili się, zwłaszcza ojciec - dodaje.
Początek trasy i zaskoczenie
Wyścig rozpoczął się 3 lipca najpierw startem technicznym, później startem ostrym, z którego Pan Jacek ruszył o 10:45 w sobotę.
- To była jazda, bez żadnej przerwy na spanie. Przez całą trasę nie byłem zmęczony, działała adrenalina - mówi.
Droga nie rozpieszczała, ani też nie należała do najłatwiejszych, wręcz przeciwnie. Była naprawdę trudna i okazała się zaskoczeniem dla rowerzysty z Wielkopolski.
- Przez całe 611 km trasa miała 4 tysiące metrów przewyższenia. Nie byłem świadomy tego, że na Mazurach są tak ostre podjazdy. Wyścig odbywał się normalnie w ruchu ciągłym, po drogach, które nie były zamknięte - wyjaśnia. - Dla zawodnika z wielkopolski, który jeździ głównie po płaskim terenie ta trasa jest trudna. To był maraton szosowy, jednak jakość asfaltu do jazdy na rowerze szosowym była bardzo słaba - dodaje.
Solo, przed siebie
Wyścig można było pokonać solo lub w grupie. Pan Jacek jednak postanowił pojechać samotnie. Sam chciał zmierzyć się z tym wyzwaniem.
- Po raz pierwszy startowałem w takim wyścigu. Brak doświadczenia, nie wiedziałem jak się zachować. Lepiej zawsze jechać solowo, większy prestiż - śmieje się.
Z pewnością wiele osób po przejechaniu chociażby 20 km miałoby dosyć. Pan Jacek przejechał ich dużo więcej. Czy brakowało sił? Czy były takie momenty, że chciał się Pan poddać?
- Byłem tak zafascynowany tym wyścigiem, że nie odczuwałem tych rzeczy - tłumaczy.
Na tak długiej trasie musiał znaleźć się chociaż krótki czas na przerwę. Na punktach kontrolnych zawodnicy byli zobowiązani zatrzymywać się, żeby uzbierać potrzebne do ukończenia wyścigu pieczątki. Tam też każdy mógł uzupełnić wodę, płyny. Na dużym punkcie można było zjeść obiad, przebrać się i wykąpać.
- Trzeba było jednak liczyć się z tym, że wyścig miał ograniczoną liczbę godzin. Jeżeli zawodnik chciał ukończyć ten dystans to musiał przejechać go w maksymalnie 40 godzin. Mnie udało się zrobić to w 31 godzin - mówi Pan Jacek.
Dotarcie do mety
Przez całą trasę działała adrenalina, ważne było to, żeby brnąć do przodu i nie patrzeć za siebie. Nawet podczas przerw Pan Jacek nie odpoczywał zbyt długo, chciał pokonać wyścig jak najszybciej. Na metę dotarł w niedzielę o godzinie 17:45. Co się działo potem?
- Cały czas twierdziłem, że nie jestem zmęczony, ale po dotarciu na metę, żona z synem stwierdzili, że jestem. Było to widać, ledwo mówiłem - wyjaśnia.Po takim wysiłku każdy byłby wyczerpany. Po jakim czasie udało mu się wrócić do pełni sił?
- Potrzebowałem dwóch dni regeneracji, ale tak naprawdę już dzień po wyścigu przejechałem rowerem bardzo krótki odcinek o długości 20 km - tłumaczy.Z pewnością wiele młodych osób mogłoby pozazdrościć mu kondycji i sił. Ciekawe jest również to, że Pan Jacek jeździ minimum 5 razy w tygodniu, łącznie przejeżdżając około 250 km.
Dalsze plany
Co mu daje uprawianie kolarstwa?
- Robię to dla swojej satysfakcji. Zadowolenia z samego siebie, że udało mi się tyle przejechać.
Pan Jacek raczej nie ma w planach próbować innych sportów. Dlaczego?
- Ze względu na mój wiek - już 50 lat, nie wiem czy będę mógł jeszcze coś innego robić - odpowiada ze śmiechem.
Jednak udało nam się dowiedzieć, że w planach ma już kolejne wyścigi. Za rok, najpierw chce ponownie wziąć udział w Pierścieniu Tysiąca Jezior i poprawić swój czas. Potem szykuje się coś jeszcze lepszego - Bałtyk-Bieszczady Tour, czyli 1008 km do przejechania non stop! Życzymy powodzenia i czekamy na kolejne sukcesy Pana Jacka!
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.