Szukają w Polsce pracy, domu, bezpieczeństwa
Mila przyjechała z Białorusi, „robi pazurki” - klientki ją uwielbiają. Siergiej zabrał całą rodzinę i uciekł z Ukrainy. Czego szukają w Polsce i czy według nich Polacy są tolerancyjni?
Polskie Eldorado
Na pytanie, dlaczego często dobrze wykształceni ludzie zostawiają rodzinny dom i wyjeżdżają do pracy za granicą, my Polacy powinniśmy znać odpowiedź. Wielu „jeździło na saksy” albo ma kogoś, kto w tej chwili przebywa za granicą i dorabia się. Zarabia na nowe auto, remont domu lub po prostu nie podoba mu się życie w kraju i chce zostać gdzie indziej. Dlaczego jednak tak wielu obcokrajowców, szczególnie z Europy Wschodniej, przyjeżdża nad Wisłę? Czego tu szukają? Czy w Polsce żyje się im łatwiej?
Przyjmowanie migrantów, szczególnie w kontekście obecnej sytuacji politycznej na świecie, wzbudza wiele skrajnych reakcji. Od „Nie mają czego u nas szukać, niech wypier… do siebie” po „ Gdyby nie oni musiałbym zamknąć zakład, nie ma rąk do pracy”.
Z perspektywy pracodawcy
W branży budowlanej trwa od kilku lat hossa, nowe domy, mieszkania sprzedają się jak świeże bułeczki. Nic tylko budować i zarabiać. Dlatego, kiedy rodzimi fachowcy wyjechali na Wyspy i do Niemiec, nasi przedsiębiorcy sięgnęli po siłę roboczą ze wschodu. - Specjaliści zza wschodniej granicy posiadają najczęściej uprawnienia na wszystko - mówi lokalny przedsiębiorca. - No może poza patentem pilota. Brakuje zwykłych pracowników, nawet nie fachowców, takich co mają ogólne pojęcie o pracy na budowie. Dlatego chętnie zatrudniamy obcokrajowców. Pracodawcom nie przeszkadza nawet to, że zatrudnienie przybyszów wiąże się bardzo często z zagwarantowaniem im mieszkania. Wtedy zwykle pensja jest pomniejszona o koszty kwaterunku, jeśli takie gwarantuje pracodawca, ale…
- Nie wiem, jak to dokładnie określić, niełatwo mi się z nimi współpracuje. Nie dlatego, że piją w pracy, jak to się potocznie utarło, ale dlatego, że są bardzo roszczeniowi. Szczególnie w kwestiach płacowych - komentuje właściciel firmy budowlanej. – Polacy, jeśli mają problem, rozmawiają - prosząc. On musi mieć tyle i koniec. Jeśli nie jestem w stanie zapłacić, ile trzeba, Polak by się zwolnił i szukał innej pracy. On chce nadal pracować, ale mam mu dać więcej. Próbują narzucać mi ile się tylko da. Są też inne, problemowe sytuacje: - Na okresie próbnym, sprawdzałem pracownika, był trzy dni i zniknął na dwa tygodnie. Po tym czasie dzwoni do mnie, że mam mu zapłacić za te trzy dni. Myślę, że jeżeli nie byłoby tyle tej pracy, to byśmy ich nie zatrudniali.
Małgorzata* od dobrych kilku lat prowadzi własny biznes w branży kosmetycznej. Chętnie współpracuje ze specjalistami ze Wschodu, ponieważ mają wiele bardzo dobrych produktów, za rozsądne ceny i nie miała także problemu, żeby pomóc imigrantce.
- To są pracowici, sumienni, życzliwi ludzie. Dobrzy pracownicy, czasem wyróżnia ich tylko akcent- mówi. - Pracują tak samo dobrze jak Polacy. Zresztą, gdyby tego nie robili, to nawet przy takim zapotrzebowaniu na rynku, nikt by ich nie zatrudniał.
Siergiej* z Ukrainy
Nie od razu zdecydował się na przyjazd do Polski, próbował sobie radzić. - Szukałem pracy bliżej domu na Ukrainie - wspomina Sergiej. - Pojechałem na 3 miesiące do fabryki do Moskwy. Nieźle mi się pracowało. Kiedy jednak doszło do konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, to powiedzieli w Rosji, że mogę pojechać do domu, ale mi za trzy miesiące pracy nie zapłacą (wszystko, co zarobiłem). Nie mam także po co wracać, już mnie więcej nie zatrudnią. Pojechałem mimo to, żona właśnie urodziła nasze drugie dziecko. Nie chciałem, żeby była sama. Istniało jeszcze ryzyko, że w pociągu mnie „zgarną” do wojska, bez pytania o zgodę - wspomina. - Teraz tak mogą jeśli jesteś mężczyzną w wieku od 19 do 30 lat.
Wrócił do rodziny pod Kijów. Znalazł tam pracę na budowie, ale zarobki nie wystarczały na utrzymanie rodziny. Zatrudnili się oboje. Żona skończyła studia, pracowała w przedszkolu, od 7.00 do 19.00 i zarabiała 400 zł miesięcznie. Mimo że mieszkali z teściami w ich własnościowym mieszkaniu, to bardzo trudno było „spiąć budżet” i utrzymać rodzinę. Postanowili z żoną, że poszuka pracy w Polsce.
Przyjechał do Jarocina 4 lata temu spod Kijowa. Pracodawca wszystkich Ukraińców zakwaterował w starym zdewastowanym budynku w Górze. Powiedział im,że skoro mają „fach w ręku” to sobie mogą wszystko przygotować.
- Jakoś staraliśmy się wszystko posklejać. W łazience każda płytka inna-co nam się udało znaleźć. Jak paliliśmy w piecu, to już nie mogliśmy nic więcej robić, bo tak się dymiło, że nie dało się oddychać. Łóżka od ściany poodsuwane, bo taki grzyb był- wspomina Sergiej. - Najbardziej jednak dokuczało mi takie poczucie izolacji, zamknięcia. Bardzo tęskniłem za rodziną. Martwiłem się jak oni sobie radzą.
Ma żonę i dwoje dzieci. Na początku kiedy był w Polsce sam, pieniądze wysyłał do domu. Nie widział się z rodziną 9 miesięcy i „małżeństwo zaczęło mu się sypać”. Postanowił więc, że albo ich sprowadzi, albo będzie musiał wrócić. Jest wykwalifikowanym pracownikiem budowlanym, zajmuje się tzw. wykończeniówką, ale jak trzeba, zrobi wszystko. Mówi po polsku i rozumie, ale ma problem z czytaniem, co niestety wielokrotnie zostało wykorzystane przez pracodawców. Nie wiedział np. że jeśli jest zatrudniony legalnie należy mu się PIT na koniec roku. Pierwszy dostał po trzech latach, kiedy usłyszał przypadkiem rozmowę znajomych.
Pierwszą pracę zdobył dzięki „zaproszeniu” kupionemu od ukraińskiego kierowcy, który zbierał je od polskich przedsiębiorców, głównie budowlanych. Siergiej musiał za nie zapłacić ... Tak sobie kierowca dorabiał do pensji. Po trzech latach, dzięki rządowemu programowi „Łączenia rodzin” ściągnął do Polski żonę i dzieci, które chodzą tu do szkoły i przedszkola.
Dzieci zaaklimatyzowały się bez problemu, mimo że był problem ze znalezieniem placówki na terenie Jarocina, która by je przyjęła. - Żadna szkoła ich nie chciała- mówi Siergiej- mówili nam, że nie są na to przygotowani, nie mają takiego doświadczenia. Dopiero Szkoła nr 3 nam pomogła.
Jak radzą sobie dzieci obcokrajowców w polskiej szkole? Czy sprawiają problemy wychowawcze, asymilują się ze środowiskiem?
- Przyjmę do naszej szkoły każdą liczę obcokrajowców- mówi Elżbieta Kuderczak, dyrektor placówki. - Dzieci są niezwykle grzeczne, chętnie się angażują w życie szkoły. Średnie ocen mają na poziomie polskich rówieśników. W ubiegłym roku, jedna uczennica otrzymała świadectwo z wyróżnieniem. Współpraca z rodzicami praktycznie bezproblemowa, składając dokumenty dziecka do szkoły, wszystko mieli poprawnie przygotowane.
Siergiej wynajmuje mieszkanie, płaci podatki. Mówi, że nie chce wracać na Ukrainę, „nie ma do czego”.
Co jest najtrudniejsze w Polsce? - Odnalezienie się w tych wszystkich przepisach. Ciągle odrzucano mój wniosek o kartę pobytu, bo w liście z urzędu było napisane, że mam donieść oryginał umowy o pracę. Kopię wysłał pracodawca. Dopiero żona się doczytała, co muszę zrobić. Pracodawca mi o tym nie powiedział, nie widziałem nawet swojej umowy. Dlatego mój wniosek był odrzucany. Tak samo było z PIT-ami - mówi Siergiej.
Znajomi? Teraz kiedy jest z nim rodzina, jej głównie poświęca czas. Po pracy wraca prosto do domu. Czasem zamienią dwa zdania z sąsiadami. Nie zawsze chętnie Polacy chcą wynająć mieszkanie Ukraińcom. Siergiejowi się udało, bo znał Polaka, znajomego, właścicielki i ten za niego poręczył. Z reguły nie spotykają się jakimiś przykrościami ze strony sąsiadów, starają się być bezproblemowi. - To spokojni ludzie- mówi sąsiadka. - Mamy dzieci w podobnym wieku, spotykamy się na ulicy, rozmawiamy. Czasem im pomagam w jakiś sprawach urzędowych, coś przetłumaczę. Nie jest łatwo żyć w obcym kraju.
Nie zamykają się w domu, ale też jakoś specjalnie nie szukają kontaktu, nawet z rodakami. - Zawsze starałem się pomagać chłopakom jak przyjeżdżali do Polski, nie orientowali się jeszcze w niczym, ale później kiedy przyszło co do czego to najchętniej nóż w plecy by wbili - mówi Siergiej. - Dlatego chcę teraz cały czas rodzinie poświęcać.
Czy Polacy są tolerancyjni?
- Właściwie w czasie mojego pobytu w Polsce raz spotkało mnie coś nieprzyjemnego. Pracodawca wystawił nam narzędzia z roboty, kiedy się dowiedział, że jesteśmy z Ukrainy. Ale na co dzień... jest dobrze. Dzieci ze szkoły też są zadowolone. Córka mówi lepiej po polsku ode mnie. Bardzo lubi czytać w tym języku. Sąsiedzi nam też czasem pomagają coś w urzędach załatwić.
Mila* z Białorusi
W Jarocinie mieszka od 5 miesięcy, ale w Polsce pomieszkuje od 18 lat. Była przedstawicielem handlowym i tłumaczem. W tej chwili szkoli się i pracuje w branży kosmetycznej.- Mila jest bardzo dokładna, lubię do niej przychodzić. Zawsze uśmiechnięta i pogodna – opowiada jedna z klientek. Mila pochodzi z Mińska, tam zostawiła rodziców i rozwiedzioną siostrę z córką. Stara się pomagać rodzinie, zawsze to robiła. Kiedyś nawet musiała zrezygnować ze studiów, tak się życie pokomplikowało. Komunikuje się po francusku, rosyjsku i polsku, znajomość tych języków wykorzystywała w pracy.
Ale życie w Polsce to nie sielanka.
- Jak mi coś nie wychodziło, wyjeżdżałam na Białoruś - mówi. - Ale zawsze wracałam. Czuję, że tu jest moje miejsce na ziemi. Nawet jeśli czasem jest ciężko. Teraz jestem na „wizie roboczej”, która za chwilę mi się skończy. Znowu nerwy, stres. Chciałabym już coś stałego, jakiś swój mały kącik, pracę, poczucie stabilizacji - przyznaje.
Żeby móc zostać na dłużej w Polsce, Mila potrzebuje zameldowania i umowy o pracę. Mówi, że trudno wynająć mieszkanie, bo to dużo kosztuje, a nie chce mieszkać w hostelu. Niektórzy tak robią, ale wtedy kiedy przyjeżdżają zarobić i wyjechać. To nie jest normalne życie. W tej chwili przygarnęła ją znajoma Polka „na pokój”, za co dziewczyna jest jej bardzo wdzięczna. Jak jej się żyje? - Język nie sprawia mi problemu - mówi Mila. - Rozumiem wszystko, chyba że jakieś gwarowe wyrazy np. pyry - nie wiedziałam co to znaczy. Po tylu latach w Polsce, jest mi lepiej tutaj.
Każdy pyta, dlaczego przyjechałam?
Średnia pensja na Białorusi to 250-300 dolarów- opowiada dziewczyna.- Ceny jedzenia w zależności od asortymentu. Mleko, chleb, cukier kosztują porównywalnie tyle co w Polsce, ale np. mięso jest dwa razy droższe. Tak samo ubrania nawet te z „sieciówek”. Bluzka w Polsce jest dwa razy tańsza niż na Białorusi. Jeśli zarobię to samo w Polsce, co zarobiłabym u nas, to tu jest mi łatwiej przeżyć - wylicza. - Wynajem mieszkania, czy w Polsce, czy na Białorusi, jest porównywalny ok. 250 dolarów. Zarabiam niedużo. Na razie nie mogę nic sama wynająć, ale nie wyobrażam sobie powrotu do Mińska. Kiedyś jechałam do domu, dziś jadę w gości.
Znajomi? Głównie dziewczyny z pracy. Chociaż w czasie jednego z wcześniejszych pobytów Mila poznała chłopaka, przez cały czas utrzymywali ze sobą kontakt. Teraz się spotykają, to jest jeszcze „etap motylków”, jak mówi dziewczyna, ale może coś z tego wyjdzie. Ma 40 lat, chciałaby już poukładać sobie życie. Pracuje, cały czas zdobywa doświadczenie, marzy, by w przyszłości otworzyć swój własny, mały zakład.
Czy Polacy są tolerancyjni? - Nikt nigdy mnie nie obraził, jakoś inaczej się zachowywał - zwierza się Mila. - Kobieta, która przyjęła mnie pod swój dach, jest wspaniałym, dobrym człowiekiem. Czasem przypadkowa znajomość, decyduje o twoim losie. Nie przeszkadza jej, że nic nie mam. Cały mój dobytek to jedna walizka. I mimo że psychicznie jest ciężko, czuję ciągły niepokój, to staram się uśmiechać i być dobrej mysli. Białorusinka od 18 lat próbuje zostać w Polsce, ale zawsze coś się nie układa. Nie rezygnuje. Ciągle wraca, może na Ziemi Jarocińskiej się uda.
Mariola Długaszek