Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Latają i ratują. LPR. Helikopter LPR w akcji. Ratownicy z nieba
Nieustanie ścigają się z czasem. Zawsze są na „stand by’u”. Lotnicze Pogotowie Ratunkowe wzywane jest do najtrudniejszych przypadków.
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe na stałe wpisało się we krajobraz ratowniczy naszego powiatu. Najczęściej przylatuje do nas załoga z Michałkowa. Zdarza się, że „ratownicy z nieba” odbywają trzy misje jednego dnia. Tak było w niedzielę 6 grudnia.
Najpierw Ratownik 21 przyleciał do Jaraczewa. Pomocy wymagała kobieta, która zasłabła.
Potem dyspozytor medyczny śmigłowiec LPR-u zadysponował do Wilczy. Tam w rowie leżał mężczyzna [ZOBACZ TUTAJ].
Trzy godziny później ratownicy przylecieli do Brzostowa, gdzie na drodze krajowej nr 12 zderzyły się dwa auta.
Baza Śmigłowcowej Służby Ratownictwa Medycznego (HEMS) działa w Michałkowie od listopada 2017 roku. Załoga składa się z trzech osób: ratownika medycznego, pilota i lekarza. To do dowódcy należy zawsze ostatnie słowo, czy maszyna wystartuje, gdzie usiądzie. Ratownik medyczny pełni podwójną rolę. Ma obowiązki lotnicze: obsługę urządzeń nawigacyjnych, współpracuje z pilotem, a po wylądowaniu udaje się z lekarzem do pacjenta. Zdarza się, że w czasie lotu ratownik odwraca swój fotel i z kabiny pilota „przechodzi” do przestrzeni medycznej, wspiera działania lekarza. Jednak na te czynności musi się zgodzić kapitan, a wtedy los całej załogi i pacjenta jest tylko w jego rękach.
Śmigłowce HEMS odbywają dwa rodzaje lotów: ratunkowe, których jest zdecydowanie więcej oraz transportowe - przewożą pacjentów do szpitali o wyższym stopniu referencyjności. Transportują organy do przeszczepu.
Najczęściej powietrzna karetka lata do poważnych wypadków komunikacyjnych, a od wiosny do jesieni do ofiar prac w rolnictwie. Załoga ratuje rolników powciąganych przez prasy rolujące, rozrzutniki obornika, kopaczki do ziemniaków czy maszyny do ubijania wysłodków.
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Latają i ratują. LPR. Helikopter LPR w akcji. Ratownicy z nieba
Najtrudniejsze akcje?
- To takie, gdzie jest wielu poszkodowanych, a my mamy ograniczone możliwości. Chciałbym się rozdwoić, a nawet roztroić się, żeby móc jednocześnie ratować kilku pacjentów. Najtrudniejsze są misje do dzieci - mówi Piotr Fudalej, lekarz.
Która najbardziej utkwiła w pamięci?
- Nie prowadzę takiego rankingu. Wiem, że pacjent, do którego lecimy, jest w stanie zagrożenia życia lub zdrowia. Żadnego wylotu nie bagatelizuję. Każda misja jest dla mnie tak samo ważna - unika epatowania drastycznymi przypadkami.
Nie można nie podać kilku przykładów, aby opisać wysiłek, z którym zmagają się powietrzni ratownicy.
- Miałem kilka takich sytuacji. Jedną z nich było zatrzymanie krążenia u 7-latka po upadku z roweru, gdzie pomimo godzinnej resuscytacji nie udało nam się tego chłopca uratować. Po sekcji zwłok okazało się, że nawet jakbyśmy byli tam trzy godziny, to byśmy go nie uratowali, bo miał tak rozległe obrażenia wewnętrzne. Druga taka sytuacja miała miejsce już w tej pracy - na pokładzie Ratownika 21. Polecieliśmy do chłopca, który był pogryziony przez psa. Miał zmasakrowaną całą twarz… Cała twarz praktycznie porozrywana… Widok był koszmarny. Był kłopot z udrożnieniem dróg oddechowych. Polecieliśmy wtedy do załogi karetki - przypomina sobie jeden z ratowników.
Każdy wylot jest oddzielną historią. Każdy jest inny i nigdy nie wiedzą do końca, co ich czeka.
- Życie człowieka potrafi tak zaskoczyć… - urywa ratownik medyczny. - Czasami sobie uświadamiamy, że w ciągu jednego lotnego dnia widzimy tylu ludzi umierających, ilu niejeden człowiek nie widzi przez całe życie i z tym też trzeba sobie umieć radzić. Przy pacjentach emocje zostawiamy na później. Jest zadanie do wykonania i trzeba je wykonać, jak najlepiej i jak najszybciej - dodaje.
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Latają i ratują. LPR. Helikopter LPR w akcji. Ratownicy z nieba
Najszybciej - to jest jedna z głównych dewiz, którą kierują się w swojej pracy załogi LPR. Od momentu przyjęcia zgłoszenia mają trzy minuty na wylot. Wszystko dzieje się jak w sprawnym automacie, ale zgodnie z wyćwiczonymi i obowiązującymi procedurami.
- Nie czekając na informacje, gdzie polecimy, już idę uruchamiać śmigłowiec. To nie jest tak, że tylko przekręca się kluczyk. Są dwa turbinowe silniki. Jest sporo systemów, które trzeba sprawdzić. Ratownik medyczny przyjmuje zlecenie do końca, lekarz zabiera plecak i przychodzą do odpalonego śmigłowca. To są trzy minuty - opowiada Robert Rybarczyk, pilot.
Czy czas startu może się wydłużyć?
- Tak. Jeżeli z jakichś powodów śmigłowiec musi być w hangarze, bo jest śnieżyca lub lot będzie dłuższy i trzeba dotankować paliwa. Staramy się to robić jak najszybciej - podkreśla.
Po pilocie do powietrznej karetki wsiada lekarz. Ratownik medyczny stoi na płycie lotniska naprzeciwko dowódcy załogi, potem chodzi wokół śmigłowca i sprawdza, czy wszystkie drzwi są zamknięte. Startują.
- Nie różnimy się niczym od linii lotniczych, tyle tylko, że nasze latanie jest trochę bardziej wymagające, bo nie latamy między lotniskami. Najbardziej obciążającymi czynnościami dla załóg lotniczych jest start i lądowanie, a nasze latanie praktycznie składa się ze startu i lądowania. Nie mamy czterech czy jedenastu godzin pomiędzy. Bardzo często jest tak, że my lecimy „za płot”. Jarocin też jest za płotem. Jak wykonam to wszystko, co mam do wykonania przy starcie, to muszę się już przygotować do lądowania, które może być w Jarocinie na skrzyżowaniu dróg czy na polu - mówi Robert Rybarczyk.
Nawet w czasie misji „za miedzę” załoga HEMS-u nie traci czasu. Prosi dyspozytora medycznego o podanie podstawowych informacji odnośnie pacjenta. Przede wszystkim, czy na miejscu jest już naziemny Zespół Ratownictwa Medycznego? Czy poszkodowany jest przytomny? Jakie ma urazy? Już układają sobie w głowie, co trzeba będzie zrobić przy pacjencie. Lądują najbliżej miejsca zdarzenia. Ratownicze maszyny siadają na łąkach, polach uprawnych i drogach. Wszędzie, gdzie jest to tylko możliwe i bezpieczne. Może się zdarzyć, że ratownik medyczny otwiera swoje drzwi zanim śmigłowiec usiądzie i obserwuje miejsce. Lekarz wysiada ze śmigłowca jako pierwszy i biegnie do osoby potrzebującej pomocy. Ratownik medyczny pomaga pilotowi, a potem udaje się do lekarza. Kiedy jest wielu poszkodowanych, ich stan jest ciężki, ratownik medyczny może za zgodą dowódcy opuścić pokład maszyny równocześnie z lekarzem.
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Latają i ratują. LPR. Helikopter LPR w akcji. Ratownicy z nieba
Dowódca załogi HEMS z pasją opowiada o helikopterze. O maszynie wie wszystko.
- To jest śmigłowiec najnowszej generacji Eurocopter EC 135, który daje dużo bezpieczeństwa, ale jest też wymagający. Jego przyrządy elektroniczne, nawigacyjne są porównywalne do tych w rejsowych samolotach. Silnik i przyrządy są zdwojone po to, aby w razie jakiejś usterki zapewnić bezpieczeństwo załogi i pacjenta - opowiada z przejęciem.
Lekarz prezentuje nam przestrzeń medyczną śmigłowca. Wydaje się, że jest jeszcze mniejsza niż w zwykłej karetce.
- W trakcie lotu mam ograniczony dostęp do pacjenta. Nie jestem w stanie „zanurkować” do jego nóg, dlatego staramy się go jak najlepiej zabezpieczyć jeszcze przed startem. Mam dostęp do głowy, klatki piersiowej i sprzętu medycznego, który monitoruje stan pacjenta - opowiada Piotr Fudalej.
Wyposażenie medyczne niczym nie różni się od tego, które jest w ambulansach.
- Jest kardiomonitor do monitorowania pracy serca, respirator, ssak. W plecaku znajdują się leki i opatrunki. Jest szafka na podręczne leki, ogrzewarka na płyny. W tyle maszyny znajdują się zasobniki medyczne: przenośny respirator, deska ortopedyczna. Wszystko jest dobrej jakości. To w zasadzie jest taki mały oddział intensywnej terapii, tylko że lata - opisuje lekarz.
Załoga HEMS-u kocha swoją pracę. Mają poczucie misji, która łączy dwie pasje: ratowanie ludzi i latanie. „Kręci” ich nieustany wyścig z czasem.
- Ta praca to jest wyzwanie. To nie jest skok na bungee, ale adrenalina, presja czasu i wymagania, które nam się stawia, przesądziły o tym, aby tutaj przyjść i pracować - przyznaje Robert Rybarczyk.
Choć nie należy do łatwych i jest bardzo obciążająca, wyczerpująca, to ratownicy powietrzni i tak czerpią z niej radość.
- Praca w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym daje mi niezwykłą kosmiczną satysfakcję osobistą i zawodową. To jest niesamowite, że mogę coś zrobić moimi rękoma i dać szansę temu człowiekowi, który jest już jedną nogą na drugim świecie - cieszy się niemalże uskrzydlony lekarz.
Przyznaje, że nie zawsze ich misje kończą się tak, jakby sobie życzyli. Bywa, że nie udaje im się uratować pacjenta.
- Czasami są takie dni, że co lot, to się to wszystko źle kończy, ale są też takie pasma sukcesów, to wtedy jest niesamowita chęć do życia i pracy - zaznacza Piotr Fudalej.
Ze szczególnym ryzykiem wiążą się loty do ofiar wypadków drogowych.
- Przy urazach wewnętrznych, gdzie dochodzi do masywnych krwotoków, ten czas bardzo szybko ucieka. Zdarzało się, że pacjenci umierali. Były to przykre sytuacje, ale życie pisze różne scenariusze – ubolewa jeden z ratowników.
Rekrutacja do LPR-u odbywa się rzadko. Kandydatom stawia się wysokie wymagania, ale chętnych nie brakuje. Lekarze i ratownicy medyczni muszą się wykazać kilkuletnim doświadczeniem w ratownictwie medycznym.
- Będąc na trzecim roku studiów pracowałem w pogotowiu ratunkowym. Najpierw byłem noszowym, potem sanitariuszem. Jak skończyłem studia, to rozpocząłem pracę we wrocławskim pogotowiu ratunkowym. Przez dłuższy czas byłem najmłodszym lekarzem w zespole reanimacyjnym - podkreśla Piotr Fudalej, który w wyścigu o posadę lekarza pokonał kilkudziesięciu kandydatów.
Podobnie jest z ratownikami medycznymi. O posadę w „latającej kartce” walczy… 80 chętnych.
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Latają i ratują. LPR. Helikopter LPR w akcji. Ratownicy z nieba [WIDEO]
Czy czują się formacją elitarną?
- Jako elitę może się postrzegać każdy jeden człowiek, który uratował życie drugiemu człowiekowi. Uważam, że większym bohaterem jest taka osoba, która nie mając doświadczenia, nie mając wiedzy rozpocznie udzielać pierwszej pomocy zanim my przylecimy, ponieważ to ta osoba tak naprawdę jest tym prawdziwym ratownikiem. My możemy tylko na pewnym etapie przywrócić pewne funkcje życiowe. Możemy pacjenta zaintubować, wykonać masaż serca, ale jeżeli u takiej osoby wcześnie nie były prowadzone medyczne czynności ratunkowe, to chociaż byśmy stanęli na głowie, to się skończy tym, że serce będzie biło, respirator oddychał za pacjenta, a on i tak umrze z powodu nieodwracalnych zmian w mózgu - uważa jeden z ratowników.