reklama
reklama

Żeby nam się żyło lepiej niż „jakoś”. Rozmowa z Magdaleną Sokołowską z Nowego Miasta, coachem i mediatorem

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Żeby nam się żyło lepiej niż „jakoś”. Rozmowa z Magdaleną Sokołowską z Nowego Miasta, coachem i mediatorem - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
8
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Wiadomości Rozmowa z Magdaleną Sokołowską z Nowego Miasta nad Wartą, trenerką kompetencji miękkich, coachem i mediatorką w Przystani Empatii i Spokoju „Meliores”, wykładowczynią Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu, a z wykształcenia - pedagogiem i romanistką. Autorką i prowadzącą "Babskie warsztaty", które odbywają się m.in. w Folwarku Konnym w Hermanowie.
reklama

Już samo to, że jest pani wykładowcą inteligencji emocjonalnej w biznesie, jest dla wielu osób trudne do zrozumienia. Emocje i biznes - czy to się w ogóle da ze sobą pogodzić? Ale zacznijmy od początku. Skąd pomysł, żeby się czymś takim zajmować? 

Od zawsze czułam, że chcę pracować z ludźmi. Może dlatego, że jestem dobrym słuchaczem. Na studiach z doradztwa zawodowego i personalnego dowiedziałam się, czym jest coaching. Nie jest to psychologia, terapia czy doradztwo. Głównym narzędziem coachingowym jest słuchanie i zadawanie pytań. Pamiętam, że wtedy sobie pomyślałam: „Wreszcie ktoś wymyślił zawód dla mnie!”. Potem odkryłam, że oprócz pracy indywidualnej chcę też prowadzić warsztaty dla grup i tak zostałam trenerką rozwoju osobistego. Dopiero z czasem odkrywałam obszar, w którym się specjalizuję – budowanie pozytywnych relacji, zarówno tych zawodowych, jak i osobistych. 

Co do coachingu ciągle mamy jeszcze takie wyobrażenie z amerykańskich filmów, gdzie każdy ma swojego coacha i że coach mówi im, jak mają żyć a jak nie. 

Faktycznie ciągle spotykam się z taką opinią. Ludzie często mylą zawód coacha z mówcą motywacyjnym. Coach nie mów ludziom jaką mają żyć. Coach zadaje pytania, które pomagają nazwać to, co chcemy zmienić, zaprosić do swojego życia. Bardzo często czujemy, że w niektórych obszarach naszego życia jest "jakoś", coś nas uwiera, hamuje, ale nie potrafimy tego nazwać, a nawet jeśli umiemy to nazwać i zdajemy sobie sprawę, co warto by zmienić, to nie do końca wiemy, jak się za to zabrać, albo brakuje nam wiary, że to się może udać. Dlatego fajnie mieć u boku kogoś, kto wesprze nas w tej zmianie, bez oceniania i mówienia jak mamy żyć bo tym coaching na pewno nie jest. Coaching to tak naprawdę rozmowa z samym sobą, na którą zwykle się nie ma czasu. 

Dzisiaj każdy może szukać takiego wsparcia, bez względu na to czym się zajmuję.

Kiedy otwierałam swoją firmę 11 lat temu, prowadziłam dużo szkoleń biznesowych - dla firm, menedżerów i prezesów. W pewnym momencie zadałam sobie pytanie - dlaczego ludzie z mniejszych miejscowości, na przykład takiej, z jakiej ja pochodzę albo osoby niepracujące w wielkich firmach, nie mogą mieć dostępu do wiedzy, o tym jak budować pozytywne relacje, jak się otwarcie komunikować, jak radzić sobie ze stresem i z emocjami itd.  To jest bardzo przydatna i życiowa wiedza i umiejętności, potrzebne nie tylko w sferze zawodowej, ale i w osobistej. Niestety w szkołach nas tego nie uczyli. Chcę tę wiedzę rozpowszechniać, bo ona jest potrzebna wszystkim, żeby nam się żyło lepiej niż “jakoś”. 

Emocje kiedyś były mocno niedoceniane... 

Kiedyś trochę inaczej budowano autorytet i relacje zarówno te w domu jak i w pracy.  Inne były priorytety. Przeżywanie emocji było dla wielu „rozczulaniem się nad sobą”, pewną słabością. W pewnym sensie, nie było na to czasu, bo trzeba było zatroszczyć się o inne potrzeby.  Z dzieciństwa pamiętamy sporo zawstydzania,  onieśmielania, lęku. Teraz płacimy za to dużą cenę, na przykład zaniżonym poczuciem własnej wartości. Nie nauczono nas rozumienia emocji, swoich zachowań, asertywności, tego, że można budować relacje w oparciu o wzajemne zrozumienie, empatię i szczerość.  Dużo pracuję z kobietami (chociaż mężczyzn też to dotyczy), żeby poczuły, zarówno w głowie, jak i w sercu, że są ważne i że ich potrzeby są również ważne. 

Kiedyś uczono nas, że zwracanie uwagi na siebie nie jest właściwe. A teraz są zupełnie inne czasy i mamy do czynienia z wyścigiem szczurów. 

Widzę, jak często oscylujemy między dwoma skrajnymi biegunami. Z jednej strony widzimy ludzi roszczeniowych, narzucających, przedkładających swoje potrzeby, ponad potrzeby innych. Z drugiej strony wiele osób ma problem z poczuciem własnej wartości i ciągle spełnia oczekiwania innych, zapominając o tym, że trzeba też zadbać o siebie, bo z pustego i Salomon nie naleje. Często mówię na warsztatach z empatycznej komunikacji, że właśnie między tą jedną skrajnością a drugą jest przestrzeń, w której mamy wybór jak zareagować. W komunikacji opartej na empatii, uczymy się, że moje potrzeby są tak samo ważne, jak potrzeby drugiego człowieka. Tak samo ważne, czyli ani mniej, ani więcej. Uczymy się szukać tego złotego środka. To pozwala na wzajemne zrozumienie, to daje równowagę i więcej spokoju.

Wcześniej powszechnie uważano, że zamiast skupiać się na sobie, trzeba żyć dla innych i się poświęcać... 

Warto rozróżnić poświęcenie się od zaangażowania. Obecnie popularny jest trend polegający na tym, żeby odrzucić tak zwanych toksycznych ludzi. Nie lubię tego sformułowania, bo uważam, że to zachowania są toksyczne, a nie ludzie. Ludzie bywają po prostu pogubieni, niewysłuchani, może czegoś w ich życiu zabrakło. Mam takie przeświadczenie, że kiedy odrzucimy wszystkich, którzy nam nie pasują, to ostatecznie zostaniemy sami bo nikt z nas nie jest bez skazy. W którymś momencie to się może stać naszym stylem radzenia sobie z trudnościami: Jeżeli ktoś mi nie pasuje albo ktoś czuje inaczej niż ja, to po prostu rezygnuję z tej relacji. A to raczej powinno być ostateczne rozwiązanie, a nie pierwsze. Dobrze jest zaprosić do swojego życia ciekawość i empatię.  Otworzyć się na to, że ktoś może żyć inaczej niż ja, mieć inny światopogląd i że to też jest okej. Na to też jest miejsce w naszym świecie. 

Zaprasza pani kobiety na spotkania, zarówno w internecie, ale również w realu. Skąd pomysł, aby zacząć realizować "Babskie warsztaty" w Hermanowie? 

Idea była taka, żeby to było dostępne dla nas – ludzi z małych miejscowości i nie trzeba było daleko jechać. Chodziło też o to, żeby stworzyć cykl. Żeby to była właśnie taka Akademia, która trwa rok, ale żeby można było dołączyć do niej w każdym momencie. Nie trzeba się deklarować na wszystko. Można przyjść raz, żeby sprawdzić, czy to jest coś dla mnie. Mamy swoje nawyki mentalne i różne przekonania. Zaproszenie tych zmian do naszej codzienności wymaga czasu. To jest proces,  droga i każda z nas potrzebuje na nią innej ilości czasu. Na warsztatach każdy mówi tyle, ile chce i co chce. Nikt tam nie jest ciągnięty za język. Taka swoboda i wolność sprawiają, że kobiety same się otwierają. Gdy jesteśmy w grupie, wtedy jest nam łatwiej. 

Czego można się spodziewać po "Babskich warsztatach"? 

Te warsztaty to nie terapia, ani nie typowe szkolenia, tylko spotkania rozwojowe „bez spiny”, przy kawie i dobrym ciastku. Poruszamy praktyczne aspekty rozwoju osobistego, które pomagają nam lepiej zrozumieć siebie i innych. Zamiast ciągłej szarpaniny i życia w pędzie, zaprosić więcej spokoju i lekkości.  Poznajemy różne narzędzia, poszerzamy świadomość siebie i różnych mechanizmów, które mają wpływ na nasz dobrostan. To, co najbardziej lubię w tych warsztatach to, wspólne dzielenie się naszymi doświadczeniami. Ja wiem, że czasem odkrywanie siebie nie jest łatwe i wymaga czasu i pewnej gotowości. To też jest moja osobista droga i lubię dzielić się nie tylko wiedzą z obszaru rozwoju osobistego, ale też swoimi błędami, pułapkami i różnymi doświadczeniami. Czasami nam nie wychodzi, ale właśnie na tym to polega, że gdy upadniesz, to trzeba powstać. Łatwo jest popaść w zniechęcenie i sobie odpuścić, dlatego dobrze jest mieć obok siebie kogoś, kto pomoże nam wstać i wskaże: „Słuchaj, tam jest twój kierunek, idziemy tam”.  

Czy tylko kobiety są zainteresowane takim rozwojem? A co z mężczyznami? Czy oni nie mają takiej potrzeby? 

Kobiety mają w sobie nieco więcej otwartości. Przyjeżdżają na babskie warsztaty, które mają cudowny klimat. Na początku to są zupełnie obce sobie osoby. Wiele z nich przychodzi z pełnym obaw nastawieniem: „Jak ja wypadnę? Inne są pewnie lepsze, fajniejsze i mają dużo więcej ciekawszych rzeczy do powiedzenia”. W pewnym momencie okazuje się, że większość tych kobiet przychodzi z dokładnie takimi samymi obawami. A potem tworzy się grupka z naprawdę świetnym klimatem. To pokazuje, że niestety często czujemy się gorsze od innych. Tak mamy wpajane od dzieciństwa. Przejmujemy się tym, co inni pomyślą o nas. Taka zresztą była też moja droga. Mężczyźni mają o tyle trudniej, że wielu z nich nadal jest w pułapce stereotypów i przekonań na temat „prawdziwej męskości”: „mężczyzna zawsze musi być  stuprocentowym „twardzielem”, niczego się nie boi i nigdy nie płacze i zawsze wie co trzeba zrobić.Rozmawianie o emocjach, relacjach, o tym jak gadać, żeby się dogadać, jest dla wielu stratą czasu. Oni muszą zarabiać pieniądze i rozwiązywać konkretne problemy. Wielu z nich nawet nie dostrzega potrzeby rozwoju i zmiany ich stylu komunikowania się w domu, czy w pracy. Najczęściej motorem do zmiany jest żona, partnerka.  Widzę taką tendencję podczas sesji rozwojowych dla par, które prowadzę. Na szczęście powoli burzymy to tabu i co raz częściej pary chcą po prostu lepiej się ze sobą dogadywać w ich zwykłej codzienności. 

Z czego to może wynikać? 

Zmieniają nam się czasy i kontekst społeczny. Kobiety wyszły z domów i zaczęły pracę na etat, są bardziej niezależne. Musiały nauczyć się łączyć prace zawodową z prowadzeniem domu. To zrodziło nowy problem – związany z podziałem obowiązków bo bardzo trudno jednej osobie pogodzić dwa tak duże obszary. Dlatego musimy się nauczyć rozmawiać i to jest lekcja do odrobienia, zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. Obowiązki trzeba dobrze podzielić. Żyjemy w szybkim tempie, jak chomik w kołowrotku. Żyjemy w pośpiechu i nie zastanawiamy się, po co to robimy. I czy na pewno tego chcemy. Może przyszedł czas, żeby zadać sobie pytanie: „Co jest ważne w moim życiu”? W swojej pracy często pytam o to ludzi i większość rozmówców odpowiada wtedy: rodzina. Ale gdy się później zaczynamy przyglądać codzienności i analizujemy, ile tej rodzinie poświęcamy prawdziwego czasu, uwagi i rzeczywistej obecności, to się nagle okazuje, że to są jakieś strzępki, a nasza uwaga skupia się na problemach dnia codziennego - praca, projekty, więcej i więcej. Siłownia, sylwetka – to wszystko jest ważne, ale czasu na bycie z bliskimi osobami już nam wtedy nie wystarcza. I to jest moment, w którym trzeba się zatrzymać. Zatrzymać się świadomie i zobaczyć, czy jest tak, jak deklaruję, że rodzina i bliscy są ważni. Jeśli tak, to ja chcę im to pokazać, czyli tak zaplanować sobie tę codzienność, żeby rzeczywiście ważnym rzeczom poświęcać czas i uwagę. 

Patrząc na Instagram czy Facebook, wydaje nam się, że wszyscy ogarniają lepiej swoje życie niż ja... 

Wydaje się, że u wszystkich jest tak ładnie i że wszyscy mają piękne domy, idealne dzieci, wyjeżdżają na piękne wczasy, a rodzina to jest po prostu sielanka. Ja ze swojej pracy wiem, że tak nie jest. Często okazuje się, że w środku naprawdę cierpimy, jest nam źle, jest „jakoś”. Dobrze jest wtedy mieć się komu wygadać, mieć taką bezpieczną przestrzeń, pełną otwartości i zaufania. Bo kiedy kumulujemy wszystko w sobie, to te problemy zaczynają nam ciążyć. Wydaje nam się, że tylko my nie dajemy rady i że tylko my „nie ogarniamy”. To prosta droga do depresji. I bywa, że trudno przyznać się do tego, że sobie nie radzimy.  

A potem się okazuje, gdy wchodzimy w jakąś grupę, że tych ludzi z tak podobnymi do naszych problemami jest całe mnóstwo. 

Mam wrażenie, że wpadamy w potężną pułapkę powierzchowności i lukrowania rzeczywistości. Udajemy bardziej pewnych siebie niż wewnętrznie się czujemy. Odbieramy sobie prawo do niedoskonałości, do błędów, do tego, że czasem czujemy się zagubieni i osamotnieni w tym „idealnym świecie”. Na warsztatach zapraszam ludzi, do tego by zdjęli maski, czasem całą zbroję i pozwolili sobie być w prawdzie. Jak tak człowiek posłucha, że inni też czasem czują się podobnie, to od razu robi się nam lżej. Zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy sami. W głębi serca tęsknimy za autentycznością, za prawdą i sensem życia. 

Czasami problem sprawia nawet tak proste ćwiczenie, jak wypisanie swoich pięciu pozytywnych cech...

Gdy w czasie pracy warsztatowej czy coachingowej uczestniczka ma o sobie powiedzieć „jestem ważna”, czasami nie chce jej to przejść przez gardło. Albo już wypowie te słowa, ale gdy zapytam: „Czy to czujesz? Czy w to wierzysz?”, to się okazuje, że nie i że to są tylko frazesy. Wtedy zaczyna się proces, długa droga, żeby uwierzyć - tak w głowie, jak i w sercu W mojej pracy przewija się EMPATIA.  Empatia do siebie i do innych.Co to w ogóle znaczy „empatia do siebie”? Czy to znaczy obojętność na innych. Absolutnie nie. Empatia do siebie, to bycie dla siebie dobrym, rozumienie swoich emocji, potrzeb, które są równie ważne, co potrzeby innych. Dobra dla siebie po to, żeby właśnie mieć siłę być też dobrą, empatyczną, życzliwą dla innych, bo z pustego i Salomon nie naleje. Tak jak w Przykazaniu Miłości: Kochaj bliźniego, jak siebie samego”. 

Wiele osób sięga po alkohol lub inne używki, bo tylko w ten sposób są w stanie rozładować napięcie… 

Formą ucieczki od trudności może też być praca, ogród, a czasem nawet sport. Szukamy takiej aktywności, która pozwala nam uniknąć stawiania czoła różnym problemom, z którymi nie umiemy sobie sami poradzić. Najpierw trzeba to w ogóle zobaczyć, przyznać przed samym sobą, że mam jakiś problem i potrzebuję wsparcia. Niestety w pędzie w jakim żyjemy, nie da się tego zauważyć. Jesteśmy w pewnym sensie głusi i ślepi na sygnały, jakie wysyła nasz organizm, na przykład problemy ze snem, bóle żołądka, nadciśnienie itp.Trzeba to chcieć zobaczyć i uzmysłowić sobie, że szukanie pomocy, nie jest oznaką słabości. Wręcz przeciwnie! Jest oznaką dojrzałości i odwagi.Mówienie o emocjach w domu, w pracy, czy w biznesie początkowo może krępować, ale warto wyjść ze swojego schematu bo owoce zmiany są naprawdę dobre. Jak lepiej  rozumiemy siebie i innych, to mniej się ze sobą szarpiemy. Empatia do siebie i do innych jest chęcią zrozumienia, obecnością bez osądzania, budowaniem relacji na zaufaniu.  

A o czym pani marzy? Jak ma pani plany na przyszłość? 

Bardzo bym chciała, żeby empatyczna komunikacja zagościła w naszych domach, w miejscach pracy i w naszych szkołach. Cieszę się, że coś się zaczyna w tej kwestii zmieniać, bo na moich studiach takich przedmiotów nie było. Chciałabym, żebyśmy potrafili rozmawiać ze sobą mimo różnic, żeby język nienawiści i hejt, zastąpić językiem empatii i zrozumienia, żeby nam się wszystkim żyło się lepiej niż “jakoś”. To jest moje marzenie.

 

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się.

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama