Żerkowska wieża przekaźnikowa: na pierwszy rzut oka – prosta żelbetowa konstrukcja, komunistyczny relikt, zapewniający ongiś łączność wschodu z najdalej wysuniętą na zachód placówką w Berlinie. Jedna z wielu Stacji Linii Radiowych (SLR), zlokalizowanych co 50 - 60 kilometrów.
Jednak, kiedy na przełomie lat 50. i 60., do niewielkiego miasteczka liczącego wtedy prawdopodobnie mniej niż 2 tysiące dusz, przyjeżdżają brygady budowlańców i górników z koparkami i betoniarkami, staje się to wydarzeniem na ogromną skalę. Oto do Żerkowa zawitała cywilizacja - nowoczesność i technologia w postaci wyjątkowej budowli. Jest też z tym związana swego rodzaju tajemnica – zawodowa i państwowa. Pracownikom nie wolno opowiadać o tym, co tutaj robią.
Z czasem wieża, posadowiona na wzgórzu wznoszącym się nad miasteczkiem, wrasta w jego krajobraz i w świadomość jego mieszkańców, stając się wręcz symbolem na miarę narodowego dobra. W zasadzie mapy Google i nawigacja GPS powinny systemowo zawierać komunikat: „gdy jedziesz do Żerkowa - kieruj się na wieżę”. Tak traktują ją wszyscy w okolicy - jako „naturalny” punkt odniesienia geograficznego położenia miasta, część jego DNA. To też wdzięczny obiekt do fotografowania, tworzenia wypracowań szkolnych, czy też malarskich dzieł. U podnóża wieży tworzy się wydarzenia sportowe i akcje społeczne, pod jej egidą organizuje miejscowe festiwale muzyczne.
Myśl o ewentualnym usunięciu obiektu z panoramy miasteczka mrozi nie tylko miejscowe umysły. A może do tego dojść, prędzej czy później. Budowla w Żerkowie to część systemu, który odchodzi do lamusa, budowanego od początku z zamysłem na funkcjonowanie przez kilkadziesiąt lat. Jej dwie siostry – w Jemiołowie i Bolewicach - już obrócono w gruz. Spółka Emitel, właściciel obiektu, zapewnia, że takich planów, co do naszej wieży na razie nie ma, ale co, jeśli...?
Zadając sobie to pytanie postanowiliśmy, na ile to możliwe, odtworzyć dla potomnych wydarzenia związane z powstawaniem i funkcjonowaniem stacji na podstawie różnych opracowań oraz wspomnień i opinii ludzi, których losy były (są) w różny sposób powiązane z żerkowską budowlą. Pamięć ludzka bywa zawodna, jednak z tych relacji wyłania się obraz życia mieszkańców na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. W tle wieży rodzą się bowiem wątki miłosne, toczy się życie zawodowe i towarzyskie epoki socjalizmu, poznajemy burzliwy okres stanu wojennego i czasów przed zburzeniem muru berlińskiego. Poznajcie jej historię widzianą oczami żerkowian.
Czym były SLR (Stacje Linii Radiowych)?
Wedle wielu opracowań, wieża w Żerkowie została zbudowana w latach 1960-1962. W tamtym czasie miała zostać utworzona linia radiowa Frankfurt nad Odrą (Berlin) - Łódź (od zachodniej granicy: Jemiołów, Bolewice, Piątkowo, Żerków, Chełmce, Zygry), mająca za zadanie przekazywanie sygnału telewizyjnego z NRD i krajów zachodnich do Warszawy, a jak twierdzi jeden z pracowników Stacji w Żerkowie – stamtąd dalej do Moskwy.Jak to opisał w szkolnym wypracowaniu na lekcję historii w 2016 roku uczeń żerkowskiej podstawówki, Daniel Pilarczyk, „bardzo precyzyjnie dobrano lokalizację tego obiektu nadawczego. Miejsce to jest położone wyżej niż otaczające je okolice, tak aby na drodze fal radiowych nie było żadnych zakłóceń. Większość materiałów budowlanych dostarczano koleją na stację Żerków. Następnie korzystając z lokalnego transportu (kółek rolniczych) przewożono materiał na miejsce budowy”.
To obiekt projektu czechosłowackiego, konstrukcji żelbetowej o okrągłym przekroju. Są różnice w danych dotyczących wysokości żerkowskiej wieży, niektóre źródła podają 72 m, inne 76 m, a jeszcze inne - 78 m. Co do wysokości fundamentów, w referacie przygotowanym w 2013 r. przez naukowca Politechniki Śląskiej w Gliwicach oraz pracownika pracowni projektowej (Jacek Hulimka i Marcin Skwarek) pod tytułem: „Żelbetowe wieże telekomunikacyjne po 50 latach eksploatacji” podaje się, że badane w opracowaniu wieże (5 obiektów) były posadowione na głębokości od 3,2 do 5,2 m. Nie wiadomo, czy wśród nich była żerkowska, ale można założyć, że ze względu na ich znikomą liczbę – nie różniła się od „koleżanek”.
Jako ciekawostkę można podać fakt, iż w bohaterce naszego artykułu na wysokości trzonu pierwotnie zlokalizowano szereg kołowych okienek, które po niespełna 30-letniej eksploatacji zlikwidowano.
Wybierzmy się na wycieczkę do wnętrza wieży z Danielem Pilarczykiem: „Wokół dolnej części trzonu wykonano obwodowy budynek o kształcie kołowym. Jest to obiekt dwukondygnacyjny, mieszczący pomieszczenia techniczne, pomieszczenia biurowe i mieszkanie służbowe. Wchodząc głównym wejściem widać po lewej stronie schody prowadzące do mieszkania służbowego. Po prawej stronie jest wejście do pomieszczenia technicznego, w którym znajduje się agregat prądotwórczy. Na parterze znajdująe się dodatkowo kilka pomieszczeń gospodarczych, kotłownia, magazyn oleju opałowego (2000 dm3) oraz warsztat i wejście do windy. Na piętrze znajdują się pomieszczenie techniczne, rozdzielnia NN, pokoje biurowe, wypoczynkowe i socjalne oraz kotłownia i WC. Komunikację pionową wewnątrz rotundy zapewniają schody wewnątrz trzonu oraz winda. W górnej części wieży ukształtowana została głowica mieszcząca pomieszczenia techniczne. W części głowicy wyróżniamy poziomy (piętra). Na poziomie drugim, pod balkonem, znajdują się pomieszczenia techniczne, na poziomie trzecim (pierwszy balkon) i czwartym (bez tarasu) umieszczono różnego rodzaju urządzenia. Poziom piąty (drugi balkon) to akumulatorownia. Na poziomie szóstym, na stropodachu wieży wykonano prostokątną nadbudówkę, w której znajduje się silnik dźwigu osobowego. Na dachu ostatniej kondygnacji zamontowano anteny przekaźnikowe, kamerę przemysłową do obserwacji terenów leśnych, są też: maszt kratowy z instalacją odgromową i oświetlenie przeszkodowe.” Tyle o konstrukcji i budowie wieży [zdjęcia z wyprawy do wnętrza wieży w galerii].
Zobacz film opublikowany na serwisie YouTube autorstwa Batosza Sipa nakręcony 2 lata temu:
Przyjechał budować przyłącza do wieży w Żerkowie, zakochał się i został
Jak wyglądały początki tej niezwykłej inwestycji w Żerkowie?
- Wiem, że do budowy wieży w pierwszej fazie sprowadzono górników ze Śląska, którzy wykopali ogromną dziurę pod fundament. Układano w niej kręgi od największego na dole do najmniejszego na górze, na dole była woda – mówi Robert Rogacki, nauczyciel historii w szkole podstawowej w Żerkowie, który zgłębia wiedzę na temat dziejów miasteczka.
- Chodziłem wtedy do szkoły podstawowej, która znajdowała się przy ulicy Kolejowej - wspomina lekarz Andrzej Fiebig. - Dla nas była to atrakcja, coś się działo, powstawała wielka budowla. W takim raczej spokojnym miasteczku budowa wieży to było wydarzenie. Chodziliśmy obserwować jak powstawała, oglądać postępy prac. W zasadzie to niewiele po latach pamiętam. Przypomina mi się wykopywanie przez koparki głębokiego dołu pod fundamenty. Wydobyty piasek ładowany był na samochody ciężarowe i wywożony w nieznanym mi kierunku. My, chłopacy, przyglądaliśmy się, jak postępowały prace. Stawaliśmy na obrzeżu wykopu. Pewnego dnia któryś chciał zaglądnąć głębiej, zbliżył się za bardzo i zsunął się po piasku do dołu – opowiada dawny żerkowianin. Na szczęście delikwentowi nic się nie stało. - Kolejnym etapem było konstruowanie uzbrojenia, budowa szalunku, do którego wylewano beton tworząc masywne fundamenty. Następnie montowano coraz wyższe zbrojenie i szalunek, który podobnie zalewano betonem i tak z dołu zaczęła się wyłaniać coraz wyższa budowla, aż osiągnęła wymaganą wysokość.
Andrzej Fiebig mieszka obecnie w Gdańsku, wyjechał z Żerkowa w 1967 roku na studia po zdaniu matury w jarocińskim liceum. Wtedy wieża już stała i od kilku lat spełniała swoją rolę.
Blandyna Steinmetz mieszka w Żerkowie od urodzenia - w czasie, gdy pan Andrzej wyjeżdżał na studia, ona przyszła na świat. Jej tata, Florian Słomiński, przyjechał do Żerkowa w 1958 roku z Sierakowa w Wielkopolsce, z Puszczy Noteckiej. Budował ze swoją brygadą wodociąg - przyłącze do wieży. Zatrzymał się w trakcie trwania prac w hotelu, który znajdował się na ul. Mickiewicza, obok dawnego kina „Hanka”.
- W czasie swojego pobytu w Żerkowie poznał naszą mamę, a swoją żonę, Janinę Słomińską, która pracowała wtedy jako ekspedientka w sklepie (na rynku – przyp. red.). W 1961 roku rodzice pobrali się i założyli rodzinę – relacjonuje pani Blandyna wraz z siostrami. Słomińscy osiedlili się w Żerkowie. – Tata był hydraulikiem. Był też ciekawym świata podróżnikiem i zapalonym fotografem amatorem. Tata często zabierał nas razem z mamą na spacery i wracał wtedy wspomnieniami do czasów budowy wizytówki Żerkowa – wieży telewizyjnej. Wypowiadał się też o niej jako o latarni, która zawsze wskazywała podróżującym mieszkańcom Żerkowa swój dom.
Wieża telekomunikacyjna w Żerkowie i tajemnica państwowa
- Zacząłem pracę na wieży w 1968 roku, tuż po szkole jako młody 19-letni chłopak. Wtedy była już czynna od 5 lat, ruszyła w 1963 roku, krótko po wybudowaniu – wspomina Wiesław Siudaczyński, ostatni pracownik ze stałej obsługi technicznej wieży.
To on zamknął bramy obiektu 15 maja 2004 roku i oddał klucze, od tego momentu działała w zasadzie jako punkt bezobsługowy. Wróćmy jednak do lat 60. Robert Rogacki, który starał się nam pomóc w ustalaniu faktów z dziejów wieży, wspomniał, iż pewna mieszkanka Żerkowa na przełomie lat 60./70. bardzo często słyszała w pobliżu wieży niosący się na całą okolicę przebój Toma Jonesa o tytule „Delilah”. Tak silnie zapadło jej to w pamięci, że utwór ten do dzisiaj kojarzy jej się z budową obiektu. Szkopuł w tym, że piosenka została wydana w 1968 roku, czyli długo po opuszczeniu placu budowy przez budowniczych. Nieść się intensywnie jednak po okolicy musiała.
- Nie wie pani dlaczego? Naprawdę? – sugestywnie odpowiada pan Wiesław. - Gdy mieliśmy jakieś święto (imieniny itp.), to i okrzyki były, i muzyka, i race żeśmy strzelali. Takie to były czasy.
Z tego, co pan Wiesław pamięta, przy obsłudze wieży pracowało wtedy około 30 osób.
- Technicznych pracowników było około 15, reszta to byli pracownicy obsługi. O teren dbali pracownicy gospodarczy, stróże, palacze. Każdy miał co robić. Potem tak ich topniało, topniało, coraz mniej, aż doszło do tego, że ostatnie trzy lata (do 2004 r.) była nas tylko trójka - mówi.
Czy to prawda, że pracowników obowiązywała wtedy tajemnica państwowa?
- Nie wolno było mówić o żadnych urządzeniach, które tam mieliśmy. „Zakaz wstępu” i Zakaz fotografowania” – takie tabliczki wisiały na płocie wokół. Trochę paradoks, bo to był jeden z najczęściej fotografowanych budynków w okolicy – wieża i stojący obok wiatrak. To był ważny, strategiczny obiekt - potwierdza jeden z pierwszych pracowników Stacji. - Na początku mieliśmy radzieckie urządzenia – tzw. „Wiosny”, zamontowane na górze. Obsługa musiała być na górze przy nich non stop, całą dobę, po dwie, trzy osoby na dyżurze technicznym. Tam była bez przerwy robota. To awaria, to się coś popsuło, to trzeba było coś uregulować. Tak więc ze śrubokrętem, z kombinerkami jeden pracownik musiał być zawsze w gotowości. Mieliśmy wygodne fotele, każdy stojak transmisyjny miał jeden monitor, oglądaliśmy telewizję, widzieliśmy wszystko, co „leci” z Berlina do Moskwy. Mieliśmy bezpośrednią transmisję z Mistrzostw Piłki Nożnej w Niemczech w 1974 roku albo z olimpiad. Widzieliśmy wszystko, co filmowano i nadawano.
Praca przy radzieckich urządzeniach nie należała do bezpiecznych.
- Emitowały promieniowanie radiowe. Mleko do picia codziennie nam przynosili, pracownicy mieli prawo do wcześniejszej emerytury, bo to promieniowanie jest szkodliwe. Gdyby ktoś na przykład znalazł się w zasięgu, w obiekcie nadającej anteny, mógł zachorować tak jak na chorobę popromienną – mówi pan Wiesław.
Twierdzi, że na szczęście nie zna nikogo, kto by ucierpiał.
- Potem wszystko się zmieniło, gdy radzieckie „Wiosny” zamieniono na nowoczesny sprzęt japońskiej firmy NEC (anteny też). Wtedy wystarczyło, by tylko jeden pracownik był na zmianie. Później to już nikogo do obsługi nie było, a ten pracownik, który był na zmianie, to był i palaczem, i dozorcą, i technicznym. Jedynie obsługa była potrzebna do agregatów prądotwórczych, instalacji elektrycznej, itp. – opowiada pracownik Stacji.
Stan wojenny i oddział żołnierzy pilnujących z bronią wieży w Żerkowie
Żerkowska wieża z pewnością stanowiła ważny punkt, strategiczny dla państwa polskiego w epoce socjalizmu. Dlatego, gdy ogłoszono stan wojenny, coś w jej otoczeniu się zmieniło.
- Był 13 grudnia 1981 r. To była niedziela, nie było teleranka, więc poszliśmy wcześniej niż zwykle na narty, pozjeżdżać z Górki Wosia – relacjonuje Maciej Bakalarczyk, dawny mieszkaniec Żerkowa. - Przy wieży zobaczyłem żołnierza – z kałasznikowem w ręce, w czapce uszatce na głowie, łaził wzdłuż płotu. Byłem ciekawskim nastolatkiem, miałem wtedy 14 lat, podszedłem do niego i zagadnąłem: ta wojna, co Jaruzelski ogłosił, to z kim jest? A ten mi zaczął wygrażać bronią, że nie będzie ze mną rozmawiał i burknął coś jeszcze. Wygrażał bronią dziecku! A było nas tam dużo – wtedy, żeby zjechać z górki, trzeba było w kolejce stać. To wydarzenie zrobiło na mnie wrażenie, bo pamiętam do dziś.
- To był ważny, strategiczny obiekt – potwierdza ówczesny pracownik techniczny Stacji, Wiesław Siudaczyński. - W stanie wojennym stacjonowało tutaj prawie 30 polskich żołnierzy. Zrobili sobie koszary w jednym z pomieszczeń i pilnowali wieży. Byli ponad rok.
Podczas wiatru wszystko trzeszczało, a gdy walnął piorun, wieża stanęła w ogniu
Załoga wieży niechętnie o tym wspomina, jednak gdy mówiło się na zewnątrz o miejscu pracy – większość ludzi reagowała podziwem z nutką zazdrości.
– To prawda, wtedy pracować na wieży to było coś! – potwierdza Roman Michalski, który do ekipy dołączył 1 października 1985 roku. - Zatrudniono mnie tuż po szkole – Technikum Łączności w Poznaniu, miałem szczęście, akurat był wakat, bo ktoś odchodził na emeryturę. Na tym jednym miejscu pracy miałem czterech pracodawców: najpierw był to Zakład Radiokomunikacji i Teletransmisji w Poznaniu, potem zmieniono nazwę i była to Poczta Polska Telegraf Telefon, następnie Telekomunikacja Polska S.A., a na końcu nazywało się to TP Emitel z siedzibą w Krakowie. W sumie przyjąłem się w Poznaniu, a zwolnili mnie w Krakowie - wspomina. - To były najlepsze lata mojego życia zawodowego - dodaje. - Przede wszystkim miałem do pracy 12 minut na nogach.
Pan Roman był technikiem eksploatacji, do jego obowiązków należał dozór urządzeń - od agregatów po akumulatory, a także inne drobniejsze prace. Na przełomie wieków pracowników obsługi wieży było kilkoro – kierownik, jego zastępca, techniczni, rzemieślnicy (od spraw gospodarczych), sprzątaczka. O obiekt w zasadzie wszyscy dbali tak samo – w wolnej chwili chwytali za kosiarkę do trawy, naprawiali ogrodzenie itp. Praca była zmianowa, co oznacza, iż wieża i jej urządzenia były pod stałą opieką.
- Większość czasu przebywaliśmy w pomieszczeniach na dole, a do góry były urządzenia, akumulatory, prostowniki, całe zasilanie. Co jakiś czas robiliśmy obchód. Na górę wjeżdżaliśmy windą. Na piechotę też można – trzeba było pokonać dokładnie 333 stopnie. Pamiętam, bo za młodych lat potrafiłem je przebiec szybciej, niż wynosił wjazd windą. Winda jechała niecałe dwie minuty, a ja byłem szybszy biegnąc schodami - opowiada dawny pracownik.
Załoga była bardzo zżyta, był czas na celebrowanie różnych uroczystości. To byli ludzie z dużym poczuciem humoru. Lubili robić sobie przeróżne żarty, szczegółami których woleliby jednak nie dzielić się z naszymi czytelnikami.
Nie zawsze było różowo. Praca na wieży dodawała nieraz dreszczyku emocji. Przy silnym wietrze odczuwalne były duże przechyły.
– Na około metr na samej górze - po pół w każdą stronę. Jak się położyło szklankę napełnioną w połowie wodą, przy dużych wiatrach ta woda się obijała o ściankę jak fale sztormu na okręcie. No nie chciałaby pani tam być do góry, gdy była wichura. Wszystko trzeszczało, były takie napięcia, że myśmy uciekali na dół – opowiada pan Roman.
Z kolei na dyżurze Wiesława Siudaczyńskiego doszło do silnego wyładowania atmosferycznego, które spowodowało uszkodzenia.
– To było chyba w 1998 roku. Cała wieża w środku stanęła w ogniu. Myśmy oślepli na jakiś czas. Prawdopodobnie uziemienia nie odebrały tego prądu, który spadł z nieba i wszystko nam się wtedy rozwaliło.
Radziecki epizod w historii wieży w Żerkowie
W drugiej połowie lat 80-tych w okolicy wieży stacjonowało wojsko radzieckie, żołnierze łącznościowcy. Tak to wspomina Sylwester Bakalarczyk, mieszkaniec Żerkowa:
- Wieża w Żerkowie zawsze była traktowana jako obiekt szczególny. Umawianie się za dzieciaka na zabawy lub spotkania? Punkt zbiorczy - pod wieżą lub obok wiatraka, który jeszcze do lat 90-tych tam stał. Zjazdy zimą na nartach czy sankach – na Górze Wosia pod wieżą. W okresie między stanem wojennym a obaleniem muru berlińskiego, nie pamiętam który to był rok, między wieżą i drewnianym wiatrakiem była jeszcze łąka. I na tym całym terenie od cmentarza aż do drogi do dzisiejszej leśniczówki, były rozstawione ze swoim obozem rosyjskie wojska z radarami. Handlowaliśmy z nimi - za papierosy, czy konserwy kupowali alkohol, ale nie tylko – także normalny chleb, mleko, masło. Byłem dzieciakiem, te papierosy oddawałem mamie lub dziadkowi.
Na wieży pracował wtedy Roman Michalski.
- To były, jak pamiętam, lata ‘85- 86, po stanie wojennym. Od tych ruskich kupowaliśmy dobrej jakości mierniki elektryczne za dwa wina, a one były warte ich co najmniej sto. Za wino sprzedawali wszystko – benzynę, konserwy, ale jak oficerowie złapali tych żołnierzy, to musieli zakopywać to wino w głębokich dołach. A my przez płot patrzyliśmy, jak ich ci oficerowie gnębią. Nam było żal tych zwykłych żołnierzy. Oni byli z całego Związku Radzieckiego, ze wschodu, zza Kaukazu. Mieliśmy od wieży wąż rozciągnięty i brali od nas wodę do picia, bo nie mieli nawet wody pitnej, bo skąd? Za to oficerowie chodzili sobie do „Żerkowianki”, pili na umór, robili burdy, dostawiali się do kelnerek. A milicja obywatelska, nasza żerkowska, nie mogła nic z tym zrobić. Oficera radzieckiego nie dało się ruszyć, bo to sojusznik. Nasi musieli udawać, że nie widzą – wspomina tamte trudne czasy pracownik wieży.
Ostatni (?) rozdział w dziejach wieży w Żerkowie. W tle pożegnanie i zaręczyny
Roman Michalski zakończył pracę w październiku 2002 roku. W budynku Stacji pozostał tylko jeden członek załogi, który też wkrótce pożegnał się ze stanowiskiem odchodząc na emeryturę.
- 15 maja 2004 roku zamknąłem bramę wieży i oddałem klucz pracownikom nadajnika w Śremie i oni tą wieżą się od tamtej pory opiekowali - mówi Wiesław Siudaczyński, ostatni ze stałej ekipy technicznej. - Obsługa nie była już potrzebna, bo tam nie było już urządzeń telekomunikacyjnych, tylko anteny telefonii komórkowej firm, które dzierżawiły miejsce. Muszę przyznać, że miałem wtedy łzy w oczach.
Od tego momentu wieża stoi pusta, jest pod kontrolą osób, które pojawiają się tam okresowo. Nadal wzbudza jednak emocje i podziw. Na tyle duże, że pewnego czerwcowego dnia 2005 roku jarocinianin, Patryk Trzcieliński, postanawia wykorzystać zalety budynku do celów matrymonialnych – i oświadczyć się na tarasie wieży.
- Z moją obecną żoną, a wtedy narzeczoną, byliśmy już razem ponad dwa lata. Zależało mi bardzo na tym, żeby te zaręczyny były takie trochę nietypowe. W związku z tym, że pochodzę z Jarocina i pisałem wtedy pracę magisterską z zakresu zarządzania nieruchomościami, wiedząc, że normalnie tak na wieżę nie da rady wejść, wykorzystałem swoje studia. Napisałem pismo do zarządcy, czy byłaby taka możliwość, żebym mógł wjechać do góry, porobić zdjęcia i dołożyć to do pracy magisterskiej. Obsługa wieży wiedziała, że to tak naprawdę są zaręczyny – opowiada pan Patryk. - Dzień wcześniej rano podjechałem z jednym z przyjaciół, bo dwóch mi pomagało w organizacji tego wydarzenia - żeby sobie na fragmencie asfaltu ulicy Cmentarnej (dobrze widocznym z wieży), czyli tych 150 m długości rozpisać, jak umieścić napis. W dniu samych zaręczyn namalowałem ten cały napis: „Czy zostaniesz moją żoną?”. On został potem jeszcze na tej jezdni z kilka tygodni.
Czy w związku z tym jakieś nieprzyjemności?
- Nie, to była farba elewacyjna. Przyznam szczerze, że tak naprawdę zapomniałem właśnie o tej jednej rzeczy – skontaktować się z policją, ale z drugiej strony podejrzewam, że gdybym poszedł i to zgłosił, to mogliby się nie zgodzić. Cały pomysł był taki, że powiedziałem właśnie Oli, że udało mi się załatwić wejście na wieżę i zobaczymy, jaki jest z niej piękny widok.
Skąd przyszło mu do głowy, by wykorzystać wieżę?
- Chciałem właśnie, żeby było tak: jest widok, żona patrzy i ja wtedy pytam, czy może przeczytać napis w dole i co ona na to? Dodatkowo na placu przed wieżą usypaliśmy wielkie serce z trocin, pomalowane na czerwono. Miałem bukiet kwiatów, który przechował jeden z dwóch panów z obsługi technicznej, gdy padło: „tak”, bukiet z 50 róż trafił w jej ręce.
Ta historia zakończyła się happy endem. I zatoczyła koło.
- Tak się złożyło, że mieszkamy teraz w Żerkowie, bardzo blisko wieży. Wieża jest wciąż obecna w naszym życiu. Jesteśmy szczęśliwi, mamy 2 dzieci – dodaje pomysłowy narzeczony, obecnie mąż. - Do dziś zdarza nam się, gdy rozmawiamy z jakimiś nowo poznanymi osobami, usłyszeć, jak ktoś mówi: „A wiecie, podobno ktoś na tej wieży to się nawet zaręczył?”. No, wiemy...
Zburzenie wieży w Żerkowie? „W żadnym wypadku!”, „Głupota!”
Wielu z naszych rozmówców emocjonalnie reaguje, gdy pytamy o to, co gdyby jednak miało dojść do zburzenia wieży w Żerkowie.
- Byłoby bardzo przykro. Mnóstwo dobrych wspomnień mam z tamtych czasów. Byłoby szkoda, gdyby Żerków pozbawiono takiego symbolu – mówi Roman Michalski, pracownik wieży i mieszkaniec Żerkowa.
- Mam sentyment do wieży. Mieszkam od lat w Gdańsku. Kiedy przyjeżdżam drogą od Pyzdr i ją z daleka zobaczę, wiem że jestem już blisko mojej rodzinnej miejscowości – stwierdza Andrzej Fiebig.
– To byłaby głupota! – reaguje gwałtownie Patryk Trzcieliński. Wtóruje mu Robert Rogacki: - Nasz symbol? W żadnym wypadku!
- Dwie takie zburzono, więc jest to prawdopodobne. Nie pracuję tam już od ponad 20 lat, więc jakoś specjalnie przywiązany nie jestem, ale szkoda by było. Z drugiej strony - jak jestem blisko w okolicy, to zawsze podjadę pod bramę. Na płocie ostrzeżenia wiszą, żeby nie podchodzić, bo tynk się sypie z góry, a jak taki tynk spadnie z 70 m, to może człowieka zabić – racjonalnie ocenia Wiesław Siudaczyński.
Burmistrz Żerkowa, Michał Surma, też ma wspomnienia z dzieciństwa związane z wieżą.
- Tak jak większość - kiedyś jako dzieci zjeżdżaliśmy zimą z tej górki spod wieży. Mieszkałem wtedy w Raszewach, ale chodziłem do szkoły w Żerkowie – wracając do domu, przechodziliśmy prawie codziennie obok, tak więc widok wrył się w pamięć.
Jako szef gminy do tematu podchodzi jednak pragmatycznie. Zapytany, czy samorząd bierze pod uwagę ewentualne przejęcie obiektu, odpowiada:
- Jeżeli by w ogóle była taka propozycja ze strony obecnego właściciela - bo my nie możemy nikogo zmusić do ewentualnego przekazania bądź sprzedaży - to na pewno w pierwszej kolejności musielibyśmy znaleźć pomysł na nią, a jeszcze trudniej byłoby znaleźć pieniądze na utrzymanie. Mówimy tutaj o zupełnie hipotetycznej sytuacji, bo to przecież jest majątek, który właściciel - spółka państwowa – musi wycenić, raczej nie może ot tak sobie komuś przekazać – uważa włodarz Żerkowa. - Pojawiłby się na pewno temat kosztów utrzymania takiego obiektu i też jego możliwości technicznych, żeby dalej funkcjonował. Tu już nie mówimy nawet o jakiejś formie wykorzystywania, ale żeby taki budynek tylko stał, musi spełniać określone przepisami wymagania. Jest to więc na pewno temat trudny, bo z jednej strony wszyscy żerkowianie, tak jak i ja, nie wyobrażamy sobie Żerkowa bez wieży, ale co będzie z nią dalej - nie jesteśmy w stanie teraz odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie.
Pomysł na wieżę w Żerkowie? Jest ich wiele
Patryk Trzcieliński uważa, że należy robić wszystko, by w razie zamysłu likwidacji wieży, obiekt przejęła gmina.
- Nie wiem, czy pani była kiedyś na tej wieży? Przy dobrej pogodzie można zobaczyć następną wieżę pod Poznaniem i tę w kierunku na Konin, czyli mamy widoczność prawie na poziomie 60-70 km. Gdyby to było dobrze zorganizowane, to ona byłaby w stanie się utrzymywać sama. Kwestia pewnie tylko do dogadania się z jakimś sponsorem, na przykład z firmą Red Bull, która robi różne zawody, czy konkursy, np. we wspinaczce na wysokie kominy. Wieża mogłaby służyć nie tylko za punkt widokowy, ale także jako ścianka wspinaczkowa lub część parku linowego do zjazdów na linie lub urządzeniach typu tyrolka. Ktoś to podobno sprawdzał, że odcinek zjazdu mógłby mieć nawet chyba bodajże 3 km w kierunku na Brzóstków. Korzystałyby i miasto Żerków, i cały powiat, wszyscy okoliczni mieszkańcy. Przykład - Stadion Tarczyński we Wrocławiu, czyli jest firma, która ponosi stałe koszty konserwacji, w zamian ma tam swoją reklamę. Myślę, że są takie firmy, dla których to obciążenie finansowe nie byłoby duże, a jednocześnie mogłyby w całym kraju pokazać: No patrzcie, my mamy wieżę wymalowaną w naszych barwach – podpowiada żerkowianin. - Zburzyć zawsze można, prawda? Najprościej jest po prostu zlikwidować i powiedzieć: „No nie ma, bo koszty...”.
Ile jeszcze lat może postać wieża telekomunikacyjna w Żerkowie?
We wspomnianym wcześniej referacie przygotowanym w 2013 r. przez naukowca Politechniki Śląskiej w Gliwicach oraz pracownika pracowni projektowej (Jacek Hulimka i Marcin Skwarek) pod tytułem: „Żelbetowe wieże telekomunikacyjne po 50 latach eksploatacji” autorzy analizują stan zachowania konstrukcji wież i wskazują na dalsze postępowanie wobec tych obiektów. W dokumencie wymieniają występujące wady i uszkodzenia budowli, które według nich mają swoje źródło w błędach popełnionych już na etapie projektowania, potem wykonania, a częściowo także późniejszego użytkowania - podczas napraw i remontów oraz w oddziaływaniu warunków atmosferycznych - opadów, oblodzenia, wiatru itp.. Nie będziemy się skupiać na technicznych szczegółach. Dla nas ważna jest konkluzja autorów opracowania:
„Szczęśliwie, znaczny pierwotny zapas nośności konstrukcji wież pozwolił na utrzymanie ich właściwej nośności i sztywności, jednak dalsza eksploatacja bez odpowiednich zabiegów remontowych mogła doprowadzić do rozwoju uszkodzeń w stopniu zagrażającym przekroczeniem stanów granicznych” – piszą we wnioskach. – „Przewidywany okres dalszej eksploatacji tych obiektów oszacować można na kolejne kilkadziesiąt lat. Zapewnienie bezawaryjnej pracy w tak długim okresie czasu wymaga nie tylko wykonania gruntownych remontów, ale także otoczenia wież bieżącą opieką, bazującą na rzetelnie prowadzonych przeglądach okresowych.”
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.